Algiers "Shook": Muzyka polityczna [RECENZJA]
Paweł Waliński
Zwykło się mówić, że w dzisiejszych czasach muzyka może zbyt rzadko porusza tematy polityczne czy społeczne. Że pracę, którą kiedyś wykonywały protest songi dziś odrabiają seriale telewizyjne. Tymczasem, jeśli zadać sobie trochę trudu i trochę poszukać...
Post-punk, choćby przez człon "punk" z definicji zawsze był trochę polityczny. Człon "post" z kolei mówił o tym, że nie chodziło już o zwyczajną gówniarską wściekłość, że to scena muzyczna, która jest już po jakiejś refleksji, często podejrzewana wręcz o utratę złudzeń, dystans do naiwnych choć szlachetnych idei punka, a nawet pewien rodzaj gorzkiego zrezygnowania. Kapele pokroju Killing Joke, Wire czy Public Image Ltd. wiedziały już, że piosenką i dobrymi chęciami nie zmieni się świata, nie rezygnowały jednak ze stawiania diagnoz, nierzadko trafnych, w większości bardzo gorzkich. Tak było - powiedzmy - czterdzieści pięć lat temu.
Dziś nie jest wcale inaczej. Blisko pół wieku później nadal mamy interesujące post-punkowe składy, które rzeczywistość w jakiś sposób boli i nie boją się mówić o tym głośno. A i czasy mamy - przynajmniej w naszej strefie kulturowej - chyba po raz pierwszy podobnie niestabilne do tych, kiedy angielscy robotnicy strajkowali przeciwko Thatcher, a Reagan domagał się od Gorbaczowa zburzenia muru berlińskiego.
Nazwa zespołu Algiers też nie jest przypadkowa. Bierze się od stolicy Algieru, jednej z największych aren walk niepodległościowych i antykolonialnych w historii świata. Do tego wszystkiego dodać trzeba, że wokalistą grupy jest Franklin James Fischer, czarnoskóry muzyk funkcjonujący w ramach sceny zdominowanej przez białych, co tylko jeszcze dodaje do pieca, kiedy zabiera głos w sprawach opresji rasowej, kulturowej, klasowej (Algiers są zespołem antykapitalistycznym). Robi to ze swadą, czasem z furią, zawsze na bardzo przyzwoitym poziomie. Czwarta płyta grupy tylko tu dowodem.
O ile debiut był dosyć jednoznacznie post-punkowy, z charakterystycznym angstem, im dalej w las tym więcej Algiers w swej muzyce inkorporowali. Na dystopijnym "Shook" znajdziecie więc sporo hip hopu, afrofolk, jazz, negro-spirituals, no wave, free jazz, noise rockowe dysonanse, miejskie industrialne brzmienia, a nawet harmonie rodem z gospel czy r'n'b. Na papierze wygląda to jak jeden wielki bajzel, ale - uwierzcie mi - grupa z Atlanty w Georgii naprawdę potrafi zamknąć to w sensowną, niemeandrującą piosenkę, która w dodatku zostanie z wami na dłużej.
Posłuchajcie choćby "Bite Back". Ileż się tu dzieje! W dodatku vibe jest na tyle przekonujący, że idzie faktycznie zapomnieć, że siedzi się w fotelu przed kompem, a nie wymachuje zaciśniętą pięścią na wiecu, gdzie oczy nam łzawią, a to od dymu palonych opon, a to od gazu, który właśnie rozpyliła policja, kiedy zaczęliśmy chóralnie rozwijać skrót "ACAB".
A to - bycie na wskroś przekonującym - jest samo w sobie wielką wartością w epoce, kiedy wszystko jest "post", kiedy wszystko jest letnie, ironiczne, tylko na chwilę, a od tego co dzieje się ze światem i społeczeństwem ważniejszy jest nowy iPhone, jakiś wristband model 666 albo to czy Dziki Trener znów darł mordę w temacie, o którym nie ma bladego cienia pojęcia. Takie płyty są dziś bardzo potrzebne. Takie płyty są dziś bardzo ważne. Ta w dodatku jest bardzo dobra.
Algiers "Shook", Matador
8/10