Reklama

Rawa Blues Festival 2024: "Święto Bluesa po raz 42." [RELACJA]

Kto by przypuszczał, że blues po tylu latach będzie jeszcze żywy. A jednak 42. edycja Rawa Blues Festival, której twarzą jest polska legenda gatunku, Ireneusz Dudek, przyciągnęła masę miłośników tego gatunku z całej Polski. Przede wszystkim pokazała, jak rozległy potrafi być to gatunek. Od zespołów niemal hard rockowych, przez samotnych outsiderów, wyczilowanych funkujących muzyków po czystą piosenkową zabawę przepełnioną humorem i pozytywną energia. A co do tej ostatniej – nie umiem oprzeć się wrażeniu, że to 40-lecie działalności Shakin’ Dudi wzbudziło najwięcej emocji. Ale po kolei.

Kto by przypuszczał, że blues po tylu latach będzie jeszcze żywy. A jednak 42. edycja Rawa Blues Festival, której twarzą jest polska legenda gatunku, Ireneusz Dudek, przyciągnęła masę miłośników tego gatunku z całej Polski. Przede wszystkim pokazała, jak rozległy potrafi być to gatunek. Od zespołów niemal hard rockowych, przez samotnych outsiderów, wyczilowanych funkujących muzyków po czystą piosenkową zabawę przepełnioną humorem i pozytywną energia. A co do tej ostatniej – nie umiem oprzeć się wrażeniu, że to 40-lecie działalności Shakin’ Dudi wzbudziło najwięcej emocji. Ale po kolei.
Shakin' Dudi i Jan Borysewicz podczas Rawa Blues Festival 2024 w katowickim Spodku /Robert Wilk /INTERIA.PL

Wiecie, gdzie byłem w 1981 roku? Nawet nie w planach, bo moi rodzice nie byli jeszcze wtedy pełnoletni. A Ireneusz Dudek, znany głównie z działalności jako Shakin' Dudi, postanowił zorganizować pierwszą edycję Rawa Blues Festivalu. Nikt pewnie wówczas nie sądził, że taka inicjatywa dotrwa do 2024 roku i będziemy świętować jej 42. edycję. Katowicki Spodek od godziny 11:00 rozbrzmiał dźwiękami bluesa.

Reklama

Początkowo działo się to na scenie bocznej, ulokowanej w korytarzach obiektu - po przejściu strefy gastronomicznej i stoisk z książkami, winylami oraz merchem - gdzie mniej znane zespoły walczyły o możliwość występu na scenie głównej, znajdującej się już na płycie Spodka. Byłem niezmiennie pozytywnie zaskoczony, jak wiele osób zainteresował de facto przedsmak występów, ale nie da się ukryć - blues ma w sobie bardzo uniwersalną, magnetyzującą energię.

Skuteczne rozgrzewanie sceny głównej

Występy na scenie głównej o 15:10 otworzył duet Boogie Mama, czyli Natalia Abłamowicz na wokalu oraz Dominik Abłamowicz na klawiszach. I było to otwarcie idealne - pokaz, że jeżeli masz dobrego instrumentalistę oraz genialny wokal to nic więcej nie jest Ci potrzebne do szczęścia. To niesamowite, ile talentu potrafi kryć się w bardzo niszowych projektach, które trafią do niewielu. Następnie na scenie pojawili się Stonage Full of Sun, laureaci sceny bocznej, których koncert był niewątpliwie bardzo zaskakujący. Każdy z członków kwartetu wydawał się być osobą z zupełnie innej bajki, a jednak to działało. Nawet jeżeli więcej niż bluesa, czułem w tym post-grunge'u to bardzo zaintrygowała mnie myśl, w którą stronę to wszystko pójdzie w przyszłości.

Zupełnie inny vibe zaoferował J.J. Band - zespół dowodzony przez uznanego gitarzystę bluesowego, Jacka Jagusia. Z uwagi na wielką miłość muzyka do twórczości Tadeusza Nalepy, ukoronowana płytą "J. J. Band i Przyjaciele grają utwory Tadeusza Nalepy", nie zabrakło również coverowania twórczości założyciela Breakout. Przyznaję, że sam jako człowiek, który - z uwagi na pochodzenie - wyrastał wśród muzyki Nalepy, miałem autentyczne ciarki, gdy usłyszałem reinterpretację "Rzeki dzieciństwa". Coś pięknego. Tak cudownego jak kwartet Grzegorza Kapołki, który zaprosił Romana "Pazura" Wojciechowskiego na wspólne, przepełnione improwizacją coverowanie "It’s a Man’s, Man’s, Man’s World".

Koncerty finałowe

Pierwszą gwiazdą zagraniczną, która pojawiła się na 42. edycji Rawa Blues Festival 2024 było kanadyjskie The Commoners. Choć prowadzący imprezę Jan Chojnacki mówił wiele o americanie, bluesie, to nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Kanadyjczycy kochali również gitarowe wojaże Jimmy'ego Page'a. O godzinie 17:00 miałem bowiem wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie do lat 70., kiedy to gwiazdy gitarowego, hard rockowego grania ochoczo wykorzystywały bluesową podbudowę do grania czegoś własnego.

Nieźle kontrastowało to z samotnie występującym po nich Charliem Parrem. Pochodzący z Austin w Minessocie muzyk siedział na krześle na scenie z aparycją jakby ktoś złapał go w połowie drogi między występami. Z samą gitarą rezofoniczną snuł swoje opowieści o życiu. Dbał o melodię, o rytm, ale najbardziej ujęło mnie niesamowite, czyste vibrato, którym wspaniale akcentował emocje zawarte w jego historiach.

40-lecie działalności Shakin' Dudi, czyli danie główne

Czuć od razu, kto tak naprawdę był gwiazdą wieczoru. Podczas 40-lecia działalności artystycznej Shakin' Dudi, scena Spodka była zdecydowanie najbardziej zapełniona. Trudno się dziwić: projekt Ireneusza Dudka dla wielu obecnych podczas koncertu osób to muzyka młodości. Wielu z nich na koncert postanowiło przyjść ze swoimi własnymi dziećmi, przekazując im dziedzictwo bluesa w całym jego spektrum..

40-lecie działalności? Biorąc pod uwagę energię, jaką wykazywali się muzycy, bardzo łatwo byłoby wszystkich okłamać. Zarówno Ireneusz Dudek, jak i jego instrumentaliści to ludzie niezmiennie młodzi duchem. Występ Shakin' Dudi, rozpoczynający się o 19:00, bardzo szybko rozgrzał publiczność do tego stopnia, że dostrzeżenie osób, które zdecydowały się na zdecydowanie bardziej odważne ruchy taneczne niż bujanie się w miejscu, nie było jakieś specjalnie trudne. Zgaduję, że serca wielu zdobył bardzo ekspresywny saksofonista, Łukasz Sosna, który od czasu do czasu wdawał się z Irkiem Dudkiem we wspólne choreografie.

A co z samą muzyką? Oczywiście nie zabrakło największych przebojów. Halę Spodka roznosił wspólny śpiew podczas takich utworów jak "Za 10 trzynasta", "Au sza la la la" czy - szczególnie - "Och Ziuta". Na scenie ponadto pojawili się Jan Borysewicz, który dołączył do muzyków, aby wspólnie z nimi zagrać "Opakowanie". Większym zaskoczeniem mógł się wydawać gościnny udział Pauliny Przybysz, która z kolei dołączyła do Irka Dudka i jego ekipy na dwa utwory: - "To ty słodka" oraz "Tak mi dobrze tu" - tworząc z nim niezapomnianych, uroczo wzajemnie kokietujący się, duet wokalny.

Pojawiła się również w zasadzie śląska legenda bluesa, czyli Maciej Radziejewski, na co dzień mieszkający w Stanach Zjednoczonych, zasilający skład zespołu na czas "Goście idą". W pewnym momencie do muzyków dołączył także Krzysztof Głuch, klawiszowiec, który był współtwórcą "Złotej płyty" Shakin' Dudi. I wiecie co? Był to koncert tak dobry, tak przepełniony nieskazitelną pozytywną energią, że po godzinie naprawdę łatwo było czuć niedosyt.

Ogień na koniec

Jeżeli wydawało się, że po Shakin' Dudi nie było już co zbierać, tak na scenie ze swoją świtą pojawił się Castro Coleman, znany również jako Mr. Sipp ze swoim Epiphone'em Casino. Doskonale wykorzystali atmosferę, którą wytworzyli ich poprzednicy, aby uderzyć równie mocno. Zresztą było to już wiadomo, kiedy rozpoczęli występ utworem "Let’s Have a Good Time".

Niewątpliwie był to dobry czas - występ mocno energiczny, pełen bujania (te tańce, które odprawiał Mr. Sipp ze swoim basistą, zapadną mi na długo w pamięć). Był to też blues zdecydowanie inny niż to, co mogliśmy usłyszeć podczas występów innych muzyków - bardzo mocno zahaczający o tradycję soulową, miejscami wręcz funkową spod znaku Funkadelic i Parliament. Na ogromny plus należy zaznaczyć doskonały kontakt artysty z publicznością. Zresztą w pewnym momencie Mr. Sipp postanowił zejść do publiczności, aby wśród niej zagrać solo na gitarze.

Kończący występy na scenie głównej Blood Brothers grali zdecydowanie mniej intensywnie. Mike Zito i Albert Castiglia postawili na bardziej wyczilowaną wersję blues rocka. Choć trzeba przyznać, że takie utwory jak "Hey Sweet Mama" potrafią błyskawicznie porwać do tańca. Muzycy współpracujący z legendarnym Joe Bonamassą, który zresztą jest współproducentem ich płyty, porywali na scenie swoją chemią, dialogiem na poziomie muzycznym. Zastanawiam się jedynie, dlaczego najmocniejszy cios, najbardziej pełen szalonej, pozbawionej oporów energii zostawili dopiero na bis. Ale to doprawdy drobne marudzenie, bo mieliśmy do czynienia z muzykami bluesowymi najwyższej klasy.

To niezwykłe, że Rawa Blues Festival po 42. latach działalności dalej ma się świetnie, dalej przyciąga ludzi. Chociaż łatwo dostrzec coraz więcej siwych włosów, trudno nie docenić tego, jak wiele osób przyszło tu z całą rodziną. Zresztą młodych, którzy oddolnie potrafili się tu pojawić też nie brakowało. Dostrzegłem zarówno osoby z pokolenia Z mocno wyróżniające się swoimi outfitami, jak i młodych dorosłych, którzy równie chętnie jak na blues, spoglądali na obecne na jednym ze stoisk winyle z rapem czy metalem. Czyli co? Blues dalej ma się dobrze, prawda?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rawa Blues | relacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy