Śpiewać każdy może, pod warunkiem, że użyje auto-tune
W 1998 roku Cher otworzyła puszkę Pandory. Dziś, jak przekonują producenci, każda gwiazda popu w mniejszym lub większym stopniu korzysta z auto-tune, a więc cyfrowej korekcji wokalu.
O efekcie auto-tune, nazwanym przez magazyn "Time" jednym z najgorszych wynalazków w historii, znów zrobiło się głośno. Tym razem za sprawą Britney Spears i jej "taśm prawdy".
Do sieci wyciekło nagranie, na którym Britney zmaga się ze swoją piosenką "Alien". Choć głos Britney wreszcie brzmi naturalnie, zmagania wypadają żałośnie. Piosenkarka raz za razem nie trafia w dźwięki. Gdy porównamy to z ostateczną wersją utworu "Alien" z płyty "Britney Jean", zauważymy dwie rzeczy: wszystkie fałsze zniknęły, a głos Britney brzmi bardziej "komputerowo". Taki właśnie efekt daje auto-tune.
Z rozpaczliwą odsieczą rzucił się producent William Orbit, który przekonywał, że nagrany materiał to tylko rozgrzewka Britney - tak jakby wszyscy artyści rozgrzewali się, uparcie fałszując we własnych piosenkach. Nic gadanie Orbita nie pomogło, mleko się rozlało. Temat auto-tune wrócił na wokandę.
Instrukcja obsługi
Czytelnik zasługuje na wyjaśnienie, czym jest ten uparcie przytaczany auto-tune; otóż auto-tune to procesor dźwięku, funkcja programu komputerowego, która pozwala wygładzić i "dociągnąć" wokal w miejscach, w których gubi on właściwy, czysty dźwięk. Program komputerowy jest w stanie stworzyć obraz głosu każdego z nas i później na podstawie tego obrazu korygować wszelkie fałsze.
Technologia jest już tak zaawansowana, że nie trzeba tego robić po nagraniu, ślęcząc nad cyfrowym zapisem (choć ta metoda jest najbardziej precyzyjna). Wystarczy przestawić odpowiednią "wajchę" i auto-tune koryguje nasz śpiew na żywo! Przykład działania tej funkcjonalności możecie zobaczyć poniżej:
Spostrzegawczy słuchacz natychmiast zauważy, że głos poddany kuracji auto-tune zmienia swoje brzmienie na nieco bardziej syntetyczne, podobnie jak twarz człowieka "sztucznieje" po zastosowaniu botoksu.
Komputerowe brzmienie wokalu wynika z zastosowania "funkcji zero". Polega ona na zlikwidowaniu milisekundowych przerw między tonami i wypełnieniu ich dźwiękiem, przez co śpiew nabiera płynności, ale i tego syntetycznego charakteru.
"Funkcję zero" po raz pierwszy zastosowano w przeboju Cher - "Believe" z 1998 roku, początkowo w ramach wewnętrznego żartu producentów. Piosenkarce jednak efekt tak bardzo się spodobał, że kazała zostawić tę najbardziej "przesterowaną" wersję. Okazała się ona zaskakująca, innowacyjna i wyjątkowo inspirująca dla innych popowych producentów. To co słyszymy, to już nie jest zwyczajna korekcja nietrafionych dźwięków, ale podkręcenie wszystkich parametrów auto-tune do maksimum; "funkcja zero" jest więc taką radykalną formą auto-tune.
Dzień nie taki piękny
Gdy wynalazca auto-tune, Harold "Andy" Hildebrand, usłyszał piosenkę Cher, aż złapał się za głowę. Technologia, którą wymyślił i z powodzeniem wdrożył w 1997 roku, miała na celu ułatwienie artystom pracy w studiu. Zamiast rejestrować setki razy każdy wers, wystarczyło nagrać raptem kilka wersji utworu, skupiając się na interpretacji, a resztę robił już komputer (wraz z producentem). Hildebrand porównywał swój wynalazek do nakładania makijażu.
Tymczasem Cher, wykorzystując auto-tune w sposób maksymalny, zainspirowała muzyczny show-biznes do bardzo agresywnej ingerencji w ścieżkę wokalu.
Śladami Cher poszli m.in. T-Pain, propagator auto-tune, który nie ukrywa, że "normalnie" nie potrafi śpiewać, a później Kanye West, który obficie poddawał swój głos obróbce, nagrywając śpiewaną płytę "808s & Heartbreak" (2008 r.).
Wyliczanie poszczególnych przypadków użycia auto-tune traci jednak sens w 2014 roku, kiedy z efektu korzysta praktycznie cała popowa śmietanka: Katy Perry, Justin Bieber, Lady Gaga, Madonna, Britney Spears, Rihanna, Taylor Swift, Ellie Goulding, Avril Lavigne, a nawet tak utalentowany wokalista jak Michael Buble. Kanadyjczyk musiał zresztą gęsto tłumaczyć się, dlaczego np. w utworze "It's a Beautiful Day" jego głos brzmi tak sztucznie.
Buble i jego producent, Bob Rock, niewinnie rozkładali ręce i wyjaśniali, że mainstreamowe radia nie chcą grać piosenek, które nie mają nałożonego efektu auto-tune! Co więcej, technologia wgryzła się tak głęboko w show-biznes, że jako odbiorcy przestaliśmy odróżniać naturalne brzmienie głosu od przerobionego.
Castingi do "talent shows" wielkim oszustwem?
Największym jak dotąd skandalem związanym z auto-tune nie był wyciek "taśm prawdy" Britney Spears. Wszak o tym, że Britney nie kłania się nutom, wiemy nie od dziś.
Oburzenie odbiorców wywołała natomiast sytuacja z 2010 roku. Widzowie brytyjskiej edycji programu "X Factor" nabrali podejrzeń po występie Gamu Nhengu na castingu. Głos studentki z Zimbabwe nie brzmiał naturalnie. Porównano go do "Mariah Carey próbującej naśladować Robocopa".
Producentom programu, który w założeniu ma wyłuskiwać naturalne wokalne talenty, zarzucono manipulację.
Pod naciskiem prasy i opinii publicznej twórcy "X Factor" przyznali, że występy na castingach, w tym ścieżki wokalu, poddawane są "postprodukcji".
"Występ został zedytowany, by dostarczyć widzom rozrywki na najwyższym poziomie" - tłumaczyli producenci.
Tyle jeśli chodzi o "perfekcyjne" występy w "X Factor". Warto przy okazji zauważyć, że w muzycznych talent shows uczestnicy ZAWSZE wypadają na castingach dużo lepiej niż w odcinkach na żywo. Czy to wyłącznie kwestia stresu?
Potrzeba matką wynalazków
Andy Hildebrand wymyślił auto-tune podczas kolacji biznesowej. Żona jego partnera w interesach, słuchając przechwałek Hildebranda na temat swoich wynalazków, rozmarzyła się: "Ech, zawsze chciałam być piosenkarką... gdybyś tylko wymyślił coś, co sprawi, że nie będę tak fałszowała"!
Zaintrygowany wynalazca potraktował to jako wyzwanie. Tak długo programował, aż zaprogramował. W 1997 roku jego wynalazek był już powszechnie (i potajemnie) stosowany w studiach nagrań, a rok później zadebiutowała Britney Spears.
Michał Michalak