Robert M: Afera o wodę

W sieci rozpętała się afera w związku z przerwaniem występu przez popularnego producenta Robert M. Poszło m.in. o... wodę, którą DJ chciał wykorzystać do polewania publiczności.

Robert M uważa się za najpopularniejszego DJ-a w Polsce - fot. Piotr Twardysko
Robert M uważa się za najpopularniejszego DJ-a w Polsce - fot. Piotr TwardyskoReporter

W nocy z soboty na niedzielę (30/31 lipca) Robert M wystąpił w klubie Arena w Kokocku (woj. kujawsko-pomorskie). Nie była to udana impreza, gdyż po kilkunastu minutach producent postanowił przerwać swój występ i opuścić klub.

Szczegóły poznaliśmy za pośrednictwem Facebooka, gdzie rozgorzała dyskusja pomiędzy Mariodeejayem Mariuszem Kowszewiczem (rezydentem Areny w Kokocku) a Robertem M, oraz sympatykami obu stron, gęsto przerzucających się wpisami.

Kowszewicz w obszernej notatce opisał "chamskie" zachowanie Roberta M i jego ekipy (m.in. wyproszenie z konsolety rezydenta i oświetleniowca, żądanie załatwienia wody do polewania fanów).

"Mijają kolejne minuty, a nasz zajebisty artysta stwierdził, iż nie będzie dalej grał, bo nie ma wody mineralnej, gdzie w chamski sposób pożegnał się z ludźmi, rzucając mikrofon na sprzęt" - napisał Mariodeejay.

W filmiku wrzuconym do sieci można zobaczyć, jak wyglądała cała akcja. Zdenerwowany Robert M powiedział: "Ale jak ktoś nie chce mi dać wody za k**wa, pie***lone 1,5 zł" i przerwał występ.

Zobaczcie incydent w klubie Arena w Kokocku:


Na oficjalnej stronie Areny Kokocko pojawiło się też zdjęcie producenta z klubu z podpisem "Robert M kłamie. Pije wodę mineralną, rzekomo której nie dostał...". W portalu Facebook błyskawicznie powstały grupy skupiające antyfanów producenta i strony typu "Cała Polska zbiera wodę dla Roberta M", w których udział zadeklarowało po kilka tysięcy osób.

Swoje oświadczenie w tej sprawie wystosował także sam Robert M, który poczuł się do tego "zmuszony".

"Nienawidzę też się tłumaczyć, bo jak stare powiedzenie głosi 'tłumaczą się winni'. Niestety zostaję zmuszony do tak podłej obrony, więc podejmuję rękawicę i to robię, a robię to tylko dlatego, gdyż Muzyka jest wszystkim, co mam i nikt w żaden sposób mi jej nie zabierze" - rozpoczyna producent.

Robert M twierdzi, że właściciel klubu był "zalany", "wulgarnie obrażał" jego oraz menedżera, a poza tym najprawdopodobniej nie otworzył ridera, czyli wymagań technicznych przedstawianych przez wykonawców.

"W nim nie ma nic nadzwyczajnego. Jest opis sprzętu, na którym gra 90% DJ'ów na świecie, prośba o wodę mineralną i spokój na konsolecie - bo jest to moje miejsce pracy. Takiej a nie innej, ale każdy z nas przy jej wykonywaniu chce odpowiednich warunków. Dla mnie jest to spokój - tak żebym mógł się skupić tylko na muzyce. Niestety dla niektórych to za dużo do spełnienia" - zaznacza Robert M.

"Wiem, zdaję sobie sprawę, że jestem najpopularniejszym DJ'em w Polsce (nie mylić z najlepszym) i wiem, że jest masa ludzi, którym taki stan rzeczy może przeszkadzać. Niestety to nie moja wina, że tak się stało" - dodaje, podkreślając, że nadal będzie robił to, co kocha, czyli dawał ludziom muzykę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas