Najgorsze płyty 2014 roku wg recenzentów Interii

Gniot, koszmar, porażka - niektóre płyty wydane w 2014 roku powinny od razu pójść na przemiał. Sprawdźcie, przed czym przestrzegaliśmy Was w ciągu ostatnich 12 miesięcy.

Margaret i Rafał Brzozowski: Dobre miny do złej gry? - fot. Piotr Andrzejczak
Margaret i Rafał Brzozowski: Dobre miny do złej gry? - fot. Piotr AndrzejczakMWMedia

Robin Thicke - "Paula" (1/10)

Po przeboju "Blurred Lines", który królował na listach w 2013 roku, przyszła potężna wpadka. Płyta "Paula" (album dedykowany był żonie Robina Thicke - Pauli Patton, ale ich związek zdążył się rozpaść przed premierą) została zmasakrowana przez krytyków po obu stronach Atlantyku, nie dali nabrać się także słuchacze (raptem 530 sprzedanych kopii w Wielkiej Brytanii w premierowym tygodniu).

"Album złożony z samych wypełniaczy. Co numer, to kompozytorski kiks. Powiewu świeżości tu tyle, co z obory stryja" - narzekał nasz recenzent.

Margaret - "Add the Blonde" (1/10)

Za sprawą singla "Thank You Very Much" (2013) wydawało się, że z polskim popem nie jest aż tak źle. Dzięki teledyskowi z udziałem golasów (klip pokazuje imprezę nudystów) o 23-letniej obecnie Margaret dowiedziała się nie tylko Polska, ale też cały świat. Z pełnometrażowym debiutem już jest znacznie gorzej.

"Margaret - może nie z własnej winy - (...) jest chodzącą reklamą galerii handlowej. I to słychać w każdej sekundzie jej debiutanckiej płyty. Jedyne, co owa może spowodować, to pogorszenie gustu młodzieży i nabijanie portfeli bonzom z dużej wytwórni nagraniowej" - krytykowaliśmy.

Tokio Hotel - "Kings of Suburbia" (1/10)

Niemiecka ekipa dowodzona przez bliźniaków Billa i Toma Kaulitzów na początku XXI wieku rozkochała w sobie miliony nastolatek na całym świecie. Pięć lat przerwy okazało się dla grupy zabójcze - dorastające dziewczyny znalazły sobie nowych idoli, a takim materiałem jak "Kings of Suburbia" nowych fanek raczej się nie kupi.

"Na 'Kings of Suburbia' nie ma rocka. Nie ma przebojowych numerów, a jednocześnie zostało to wszystko, co w Tokio Hotel było i jest złe" - kręcił nosem nasz recenzent, słusznie przewidując, że album znajdzie się na pudle najgorszych popowych produkcji roku.

Rafał Brzozowski - "Mój czas" (1/10)

"Mój czas" to drugi solowy album Rafała Brzozowskiego, który popularność zdobył dzięki występom w pierwszej edycji telewizyjnego "The Voice of Poland". Później kariera Brzozowskiego nabrała rozpędu, ale od jego muzyki lepiej trzymać się za daleka.

"Po koncertach i spotkaniach z fanami wiem, czego oczekują od mojej muzyki i starałem się wszystko to zawrzeć na tej płycie" - przekonywał Rafał Brzozowski.

Nasz recenzent był zupełnie innego zdania: "Sęk w tym, że od muzyki robionej po to i tylko po to, żeby się sprzedała, oczekiwałbym absolutnej petardy przebojowości. Tu jest zaledwie zamoczony kapiszon. Oby mniej takich płyt na naszym rynku".

Cheryl - "Only Human" (2/10)

"Czuję, że jest to mój najlepszy album - z wielu powodów" - mówiła brytyjska wokalistka przed premierą "Only Human". Cheryl chyba jednak przestrzeliła, to płyta tak samo niepotrzebna, jak jej trzy poprzednie solowe produkcje. W jednej lidze z taką Rihanną czy Katy Perry Cheryl nie ma szans zagrać nigdy.

"Wszystko jest ewidentną robotą taśmową, ciętą mechanicznie i na wymiar. Wszystko jest tu nudne i przewidywalne, od kompozycji, po wtórną do niemożliwości produkcję" - pisaliśmy.

Nickelback - "No Fixed Address" (2/10)

Pierwsza rockowa pozycja w naszym rankingu najgorszych płyt roku. Kanadyjczycy wysoko dzierżą sztandar najbardziej znienawidzonej grupy wszech czasów, a takie płyty jak "No Fixed Address" ich pozycji nie poprawią. Z tym że ten rock Nickelback ma więcej wspólnego z muzyką popularną w najgorszym tego słowa znaczeniu - wycelowaną w każdego i nikogo. Zarzuty? Klisze, banały, błahostki, schematy plus brak dobrych piosenek.

Blondie - "Ghost of Download" (3/10)

Niegdysiejsi postpunkowcy z charakterystyczną Debbie Harry na czele wydali płytę latynosko-elektroniczną. Po co?! "Przez całą płytę utrzymuje się jedno wrażenie. Tam gdzie Blondie robią to, co zawsze robili dobrze, jest w porządku. Tylko na 'Ghosts of Download' robią to zaskakująco rzadko" - pisaliśmy.

Future - "Honest" (3/10)

Future był jednym z najbardziej obiecujących raperów 2012 roku. Na drugim albumie z obietnic zostało niewiele. W nagraniach gościnnie pojawiło się sporo uznanych nazwisk (m.in. Pharrell Williams, Pusha T, Wiz Khalifa, Drake, Kanye West, André 3000 i Lil Wayne), ale sam gospodarz nie ma zbyt wiele do zaoferowania. "Striptizerki, hajs, strawa - młody Future, to promuję" - zachwala raper.

In Flames - "Siren Charms" (3/10)

In Flames to zespół przed laty współtworzący szwedzką szkołę melodyjnego death metalu. Na kolejnych płytach próbowali się dostosować do panujących wówczas muzycznych trendów, z mniej lub bardziej udanym skutkiem. "Siren Charms" zdecydowanie trafia do tej pierwszej grupy.

"Album, przy wielu innych mankamentach, zupełnie pozbawiony spójności. Bez względu na deklarowany eklektyzm i postępowość, albo jak mówił przed premierą gitarzysta Björn Gelotte, 'podkreślenie i podsumowanie wszystkiego, co zrobiliśmy, bez spoglądania wstecz na nasze korzenie' (pliz!), słaba płyta pozostaje słabą płytą" - pisał nasz recenzent.

Ariana Grande - "My Everything" (3/10)

Wydanie przebojowego singla ("Problem" z udziałem Iggy Azalei) sprawiło, że druga płyta Amerykanki katapultowała ją na szczyt. Gratulując sukcesu, należy żałować, że stało się to z tak słabym materiałem.

"[Ariana Grande] Jest dobrej jakości plasteliną w rękach zebranych tym razem po całym świecie producentów-biznesmenów, który dali nam m.in. Britney Spears i N Sync" - narzekaliśmy.

Simple Minds - "Big Music" (3/10)

Kolejny dowód na to, że kiks może przytrafić się nie tylko małoletnim debiutantom, ale także doświadczonym weteranom. Czołowi przedstawiciele nurtu new romantic na "Big Music" grają "jakieś osadzone nowofalowo i synthpopowo disco".

"Simple Minds mogli (...) nagrać płytę, jak gdybyśmy mieli 1984 rok. Wstydu by nie było. Nie. Musieli spróbować uwspółcześnić. (...) I wstyd jest. Ogromny" - podsumowaliśmy nowy album Szkotów.

Take That - "III" (3/10)

Pierwszy album Brytyjczyków nagrany w trzyosobowym składzie, bez Robbiego Williamsa i Jasona Orange'a. Miał być powrót na popowy tron, ale głośno pompowany balon pękł z hukiem. Choć raczej - oklapł w ciszy bez spodziewanego zainteresowania (poza Wielką Brytanią, która kocha ich miłością ślepą i głuchą).

"Numery są od siebie praktycznie nieodróżnialne. Skomponowane nie jakby miały być hitami muzyki pop, ale ledwie wprawkami na jakichś zajęciach z muzyki. Podobnie z aranżacjami i produkcją. Nudne, przewidywalne, wtórne, oklepane" - krytykowaliśmy.

W 2014 roku płyty recenzowali Michał Boroń, Tomek Doksa, Bartosz Donarski, Daniel Kiełbasa, Marcin Flint, Michał Michalak, Olek Mika, Mateusz Natali, Paweł Waliński, Daniel Wardziński, Dominika Węcławek, Artur Wróblewski.

Czytaj nasze podsumowania 2014 roku w muzyce:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas