Enrique Iglesias: Fuzja dwóch światów
Enrique Iglesias odniósł wielki sukces, śpiewając zarówno w języku angielskim, jak i hiszpańskim. Jednak spotkanie tych dwóch nurtów jego twórczości nastąpiło dopiero teraz.
"Euphoria", nowy album 35-letniego dziś syna latynoskiego gwiazdora Julio Iglesiasa, to pierwsze dwujęzyczne przedsięwzięcie w karierze piosenkarza - karierze, która rozpoczęła się w 1995 r., i w trakcie której młody Iglesias sprzedał na całym świecie ponad 55 milionów płyt. Wydaje się, że artysta już dawno powinien był pomyśleć o takim wydawnictwie. Enrique Iglesias zapewnia jednak, że o ile on sam zawsze o tym marzył, to jego wytwórnie płytowe już niekoniecznie.
- Pięć lat temu powiedziałam ludziom z wytwórni, że chcę nagrać taki właśnie album - mówi. - Usłyszałem, że nie, nie są na to gotowi. Duże znaczenie ma tutaj polityka wewnętrzna firmy. To dwie różne wytwórnie; trzeba zebrać wszystkich razem i przekonać ich do realizacji pomysłu.
Tak właśnie postąpił Iglesias, przygotowując piosenki na "Euphorię": zaprosił prezesów Universal Republic i Universal Music Latino - dwóch wytwórni, z którymi jest związany - na wspólne przesłuchanie powstającego materiału.
- Sprowadziłem ich obu do studia - wspomina - i zaprezentowałem wszystkie wariacje na temat różnych utworów. A potem zapytałem: "Panowie, jak zapatrujecie się na nagranie tej płyty?"
- Powiedziałem im również, że jest to zabieg konieczny z artystycznego punktu widzenia, ponieważ moim zdaniem płyta będzie dzięki temu bardziej eklektyczna. Taki zabieg czyni ją jakby prawdziwszą. Na tym etapie mojej kariery nie chciałem rozdzielać tych dwóch płaszczyzn. Nie oznacza to, że w przyszłości nie będę nagrywał płyt w całości w języku angielskim czy w całości po hiszpańsku. Potrzebowałem jednak czegoś, co w tym konkretnym momencie wzbudziłoby we mnie entuzjazm, i to jest właśnie to.
W jakim języku śni Enrique?
Entuzjazm Iglesiasa zwyciężył - ale konieczny okazał się mały kompromis. W lipcu na sklepowe półki trafiły dwie wersje "Euphorii": jedna z delikatną przewagą angielskich piosenek, druga ukierunkowana na hiszpańskojęzyczne kompozycje. Album zadebiutował na 10. miejscu listy Billboard 200; dotarł również na szczyt zestawień Top Latin Albums i Latin Pop Albums. W Hiszpanii i Meksyku (gdzie szybko pokrył się złotem) stał się najchętniej kupowaną płytą, a w dziewięciu innych krajach znalazł się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych albumów. Wszystko to sprawiło, że Iglesias poczuł się - no cóż, euforycznie.
- Na tym etapie mojej kariery serdecznie nienawidziłem mentalnego ukierunkowania na jeden tylko język - mówi urodzony w Hiszpanii piosenkarz, który w wieku ośmiu lat przeprowadził się do Miami, gdzie mieszka do dziś ze swoją partnerką, tenisistką Anną Kurnikową.
- Są takie dni, kiedy śnię w języku hiszpańskim; są dni, kiedy śnię po angielsku. Są dni, gdy mówię więcej po hiszpańsku, i dni, w których częściej używam angielskiego. Zawsze podkreślałem, że żadnym z tych języków nie posługuję się perfekcyjnie - głównie z tego powodu, że wychowywałem się w Miami. Mamy tutaj nasz własny dialekt, tak zwany Spanglish (powstały z połączenia meksykańskiej odmiany języka hiszpańskiego i amerykańskiej odmiany języka angielskiego - przyp. tłum.). Mamy skłonność do mieszania obu języków, w związku z czym nigdy nie byłem w stanie opanować w stopniu doskonałym jednego z nich - ani też obu jednocześnie.
Iglesias opanował za to do perfekcji rodzinny biznes, chociaż początkowo wzbraniał się przed pójściem w ślady swojego ojca.
Jeden z pierwszych wielkich hitów Iglesiasa - "Bailamos":
Wierny jak Latynos
Enrique - który przyszedł na świat jako trzecie spośród pięciorga dzieci Julio Iglesiasa - miał zaledwie pięć lat, gdy rozwiedli się jego rodzice. Po porwaniu (dla okupu) jego dziadka przez separatystyczną organizację ETA, został wysłany do Miami wraz ze swoim młodszym bratem Julio, gdzie wychowywała go niania. Już jako 17-latek zaczął grać w różnych zespołach. Mimo to, zapisując się na University of Miami, nie wybrał studiów muzycznych, ale handel.
Ostatecznie jednak ciągota do śpiewania wzięła górę. Enrique zatrudnił byłego menedżera swojego ojca, a przez pewien czas próbował nawet zainteresować wytwórnie swoją osobą jako... Enrique Martinez, starając się nie zbijać kapitału na znanym nazwisku. Tak się jednak stało, że kontrakt z niezależną meksykańską wytwórnią Fonovisa podpisał jako Iglesias. Wkrótce potem, w 1995 r., zdobył nagrodę Grammy za swój debiutancki album, który zapewnił mu silną pozycję na międzynarodowych listach przebojów i przyczynił się do okrzyknięcia go "Najseksowniejszym Mężczyzną Świata" przez hiszpańskojęzyczną edycję magazynu "People".
Odrębność latynoskiego rynku muzycznego od popowego mainstreamu w Stanach Zjednoczonych zaskoczyła Iglesiasa juniora.
- To, co mnie autentycznie zdumiewało, to fakt istnienia tak licznej hiszpańskojęzycznej publiczności w tym kraju - wspomina. - Nikt z anglojęzycznych Amerykanów nie wiedział, kim jestem, a mimo to bilety na moje występy w Madison Square Garden czy Staples Center sprzedawały się co do jednego. Z tym, że "angielscy" słuchacze nie mieli o tym pojęcia.
- Latynoska publiczność jest również bardo lojalna - dodaje piosenkarz. - Kiedy cię lubią, to lubią cię naprawdę, i pozostają ci wierni. To wielkie szczęście.
"Hero" stał się hymnem
Właśnie to grono zagorzałych zwolenników przyczyniło się do tego, że - gdy Ricky Martin zakołysał biodrami i rozpalił zainteresowanie amerykańskiej publiczności muzyką latynoską - Iglesias stał się "gorącym towarem". Niebawem Enrique znalazł się w centrum swoistej wojny na ofert, która, jak wieść niesie, zakończyła się opiewającym na 40 milionów dolarów kontraktem na jego debiutancki anglojęzyczny album. Płyta "Enrique" pokryła się platyną i przyniosła takie hity jak "Bailamos", "Rhythm Divine" i cover "Sad Eyes" Bruce'a Springsteena.
Kolejna, wydana w 2001 r. "Escape", doczekała się statusu potrójnie platynowej - głównie dzięki singlowi "Hero", który w następstwie traumy 11 września stał się dla Ameryki jednym z hymnów traktujących o uzdrowieniu. Sam artysta czuł się z tym jednak dosyć niekomfortowo.
- Dla mnie było to cokolwiek dziwne - przyznaje. - Na początku trochę mi to przeszkadzało, bo przecież znaczenie tego utworu było zupełnie inne. A potem powiedziałem sobie: "Wiesz co, przecież to w końcu piosenka o miłości. To piosenka o niesieniu pomocy osobie, która kochasz. W obecnym czasie to najzupełniej logiczna reakcja!".
- Brzmi to banalnie - ciągnie Iglesias - ale jest piosenka z gatunku tych, których ludzie chcą słuchać w takim czasie albo w sytuacjach, w których czują potrzebę miłości. To bardzo szczery utwór.
Zobacz teledysk do utworu "Hero":
Cztery słowa Lionela Richie
"I Like It", pierwszy singiel z "Euphorii" (zobacz teledysk!), jest lżejszy w tonie - i jest to celowy zabieg stylistyczny. W teledysku pojawiają się uczestnicy popularnego show MTV, "Jersey Shore". Iglesias napisał ten utwór dwa lata temu w swoim domowym studiu w Miami, wspólnie z producentem Red One.
- Mam tam taki specjalny fotel masujący. Leżałem sobie na nim i powoli zasypiałem - wspomina Enrique. - Wtedy Red Ona zagrał kilka pierwszych akordów i od razu poczuliśmy, że to jest to. Spojrzeliśmy na siebie i powiedzieliśmy: "Ta piosenka ma dobrą energię. Jedziemy dalej!".
- Podoba mi się w niej to, że nie myśleliśmy nad nią zbyt długo - dodaje. - Na jej kształt nie wpływał nikt, kto mówiłby: zróbcie to, zróbcie tamto. Powstała spontanicznie. To właśnie są dobre piosenki, piosenki, które po prostu piszesz, a nie te, przy których w głowie kołacze ci się myśl: "No dobra, potrzebuję singla...".
W tę radosną twórczość wpisał się również fragment przeboju Lionela Richie z 1983 r., "All Night Long (All Night)", który trafił do "I Like It" - i wizyta Richiego w studio celem ponownego zarejestrowania kawałka słynnego utworu.
- To zabawne - mówi Iglesias - dlatego, że prosisz kogoś, kto jest legendą, by wpadł do studia i zaśpiewał cztery słowa z jednej ze swoich najbardziej rozpoznawalnych piosenek. Na szczęście Lionel jest bardzo praktycznym, wspaniałym człowiekiem, a ja uważam go za swojego przyjaciela. Był tak miły, że zgodził się to dla mnie zrobić.
"I Like It" nie był jedynym utworem, w którym pojawił się znakomity gość. Akon, Pitbull, Nicole Scherzinger z The Pussycat Dolls, Usher - wszyscy ci artyści wzięli udział w angielskojęzycznej części projektu "Euphoria". W części "hiszpańskiej" Enrique wsparł natomiast Juan Luis Guerra, gwiazdor z Dominikany, który zaśpiewał w utworze "Cuando Me Enamoro". Stał się on 21. numerem jeden na liście Billboard's Hot Latin Songs w karierze Iglesiasa.
Stresujące oczekiwanie
- Był jedyną spośród zaproszonych do współpracy osób, której nie znałem osobiście - mówi piosenkarz. - Już w dzieciństwie uważałem go za jednego z moich ulubionych artystów. Był też jednym z pierwszych latynoskich wykonawców, którego widziałem na żywo, i do dziś zaliczam go do największych kompozytorów wszech czasów. Jest kompozytorem wszechstronnym, który zazwyczaj nie udziela się w piosenkach innych wykonawców, byłem więc, mówiąc szczerze, trochę zdenerwowany.
- Powiedziałem mu: "Sprawa wygląda tak: bardzo chciałbym z panem współpracować". Jego pierwszą reakcją były słowa: "Muszę najpierw posłuchać tej piosenki", co ja w pełni uszanowałem. Wysłałem mu więc nagranie - i przez kilka tygodni oczekiwałem na odpowiedź. Zżerały mnie nerwy, bo nie wiedziałem, jak zareaguje na ten utwór. Ostatecznie jednak zgodził się i zarejestrował wszystkie partie wokalne na Dominikanie.
- Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać po końcowym efekcie - przyznaje Iglesias - ale gdy tylko dostałem utwór z powrotem i przesłuchałem go, poczułem gęsią skórkę i krzyknąłem: "Boże, to jest dopiero coś!"
Artysta kompletny?
Iglesiasa cieszy perspektywa trasy koncertowej, podczas której będzie promował "Euphorię", o której mówi, że wreszcie ukazuje go jako artystę kompletnego, a nie wykonawcę rozdartego pomiędzy swoich angielsko- i hiszpańskojęzycznych fanów.
- Wspaniale jest móc zaprezentować im tę płytę i powiedzieć: "O to mi właśnie chodziło. To właśnie jest moje życie" - podsumowuje Enrique Iglesias. - Świetnie się bawiłem, mieszając ze sobą angielski i hiszpański, a także ludzi o diametralnie różnych muzycznych korzeniach. Album, na którym pojawiają się Pitbull, Lionel Richie, Usher, Juan Luis Guerra, Nicole z The Pussycat Dolls - to niesamowity i eklektyczny produkt.
- Uważam, że właśnie to sprawia, iż jest to fascynująca i interesująca płyta, i że to dzięki temu każda piosenka brzmi tak, jakby pochodziła z zupełnie innego muzycznego świata - dodaje na koniec naszej rozmowy. - Właśnie tego teraz potrzebowałem.
Gary Graff, "New York Times"
Tłum. Katarzyna Kasińska