Elton John kończy z przebojami
Słynny brytyjski wokalista i pianista Elton John przekonuje, że nie zależy mu już na podbijaniu list przebojów singlami na miarę "I'm Still Standing", "Sorry Seems To Be The Hardest Word" czy "Sacrifice". "Dla człowieka w moim wieku jedyne, co jest właściwe, to tworzyć znakomite albumy" - podkreśla Brytyjczyk.
"W latach 70., 80. i 90. wytwórnie płytowe wymagały przebojowych singli. Myslę, że tutaj wykonałem swoją misję. Nie muszę już więcej nagrywać popowych płyt" - uważa artysta.
"Listy przebojów nie będą więc miejscem, w którym będę się często pojawiał. Chcę nagrywać rzeczy, które będę odpowiednie dla mojego wieku" - powiedział 63-letni piosenkarz.
Za słowami poszły czyny i 22 października ukazał się zaskakujący album "The Union", nagrany w duecie z 68-letnim amerykańskim artystą - Leonem Russellem.
"Byłem mu bardzo wdzięczny, że zadzwonił do mnie i dał mi tę szansę współpracy. W pewien sposób być może uratował mi tym samym życie. Jestem już blisko kresu - kto wie, co może się wydarzyć..." - opowiada sędziwy muzyk.
Leon Russell to pochodzący z Oklahomy piosenkarz, kompozytor, pianista i gitarzysta. Ma na swoim koncie współpracę z takimi artystami jak Joe Cocker, George Harrison, Eric Clapton, J.J. Cale, Frank Sinatra czy The Rolling Stones. Russell łączy muzykę rockową z elementami boogie z południa Stanów, bluesem, gospel, folkiem i country. W 2006 roku otrzymał nagrodę za całokształt osiągnięć artystycznych na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Bare Bones.
"W późnych latach 60. i wczesnych 70. jedynym pianistą, który miał na mnie większy wpływ, niż wszyscy inni, był Leon Russell. Całkowicie zmienił mój sposób myślenia o grze na pianinie i śpiewaniu. Po raz pierwszy usłyszałem go, gdy grał razem z duetem Delaney & Bonnie i Joe Cockerem, a potem oczywiście na jego własnej płycie" - wspomina Elton John.
Brytyjczyk, który sprzedał ponad 250 milionów płyt na całym świecie, podkreśla, że chciał nagrać album nieco staromodny, balladowy, trochę rockandrollowy, trochę folkowy, a nawet soulowy. Jak opowiada, podczas safari w Afryce usłyszał utwór Leona Russella i... rozpłakał się.
"Tą piosenką, która tak mnie poruszyła, była chyba 'Back to the Island'. David (partner piosenkarza - przyp.red.) zapytał: 'Co się z tobą dzieje?' A ja na to: 'Ten utwór przypomina mi o najbardziej niesamowitym okresie mojego życia, o wczesnych latach 70., kiedy zaczynałem odnosić pierwsze sukcesy."
"Przyszedł mi wtedy do głowy T Bone Burnett, jeden z moich ulubionych producentów (odpowiadał za brzmienie m.in. nagrodzonego Grammy albumu "Raising Sand" Roberta Planta i Alison Krauss - przyp.red.). Skontaktowałem się z nim i opowiedziałem mu całą historię od początku do końca - jak ważny był dla mnie Leon, jak wielki wpływ wywarł na moją twórczość i jaki to wstyd, że od tak dawna nikt o nim nie pamięta i tak dawno nie nagrał żadnej płyty. Zapytałem, czy interesowałoby go zrobienie albumu ze mną i Leonem. To był strzał w dziesiątkę. Czułem po prostu, że to właśnie jest to! Skończyłem rozmowę z T Bone'em i od razu zadzwoniłem do Leona. Zapytałem wprost: Czy chciałbyś nagrać ze mną płytę?" - opowiada Elton John.
"Elton jeździ na safari każdego roku. Kiedy zadzwonił do mnie do domu, był akurat w RPA. Nie rozmawialiśmy ze sobą od jakichś 35 lat, była to więc spora niespodzianka..." - śmieje się Leon Russell na wspomnienie tej rozmowy.
"To było dla mnie wspaniałe doświadczenie. Generalnie Elton traktował mnie jak króla. Pisaliśmy piosenki we wszystkich możliwych konfiguracjach - to jedna z tych rzeczy, które lubię najbardziej - trochę pisałem z Berniem (Bernie Taupin - przyp.red.), trochę z Eltonem, Elton i Bernie pisali razem. Na płycie znalazło się więc sporo twórczych kombinacji."
"Elton ma dla mnie wiele ciepłych słów. Dużo mówił o mnie w prasie - nie jestem do tego przyzwyczajony. To naprawdę niesamowite. Jestem bardzo szczęśliwy, że wybrał właśnie mnie" - wzrusza się Leon Russell.