Reklama

Bo do tanga trzeba dwojga

Słynny brytyjski wokalista Elton John nagrał właśnie album z country'owym kompozytorem Leonem Russelem, a znany z Pink Floyd gitarzysta David Gilmour wydaje płytę z elektronicznym projektem The Orb. Historia muzyki popularnej - także w Polsce - zna jeszcze kilka albumów, na których spotkały się muzyczne osobowości, często z odległych stylistycznie światów. Poniżej znajdziecie 10 naszym zdaniem najciekawszych albumów-duetów.

Montserrat Caballé i Freddie Mercury

Kiedy wokalista Queen zobaczył katalońską śpiewaczkę występującą w operze "Un ballo in maschera" Giuseppe Verdiego, od razu zapragnął nagrać duet z artystką. Był rok 1983, a do artystycznego spotkania doszło dopiero 4 lata później. W barcelońskim hotelu Ritz Freddie i Montserrat podśpiewywali przez kilka godzin, a w efekcie, zamiast planowanego utworu, powstała cała płyta zatytułowana "Barcelona".

Co ciekawe, sposób nagrania albumu zaskoczył Montserrat Caballé. Artystka myślała, że w studiu jedynie zarejestruje przygotowane już piosenki. Freddie Mercury pracował jednak inaczej i zmusił śpiewaczkę do improwizacji. Już po wyczerpującej sesji nagraniowej Montserrat Caballé uznała jednak "Barcelonę" za jeden za swoich największych sukcesów zawodowych. I na pewno ten najbardziej unikatowy, bo konsekwentnie odrzucała propozycje nagrania kolejnej płyty w duecie z innymi artystami, twierdząc że więź łącząca ją z wokalistą Queen była wyjątkowa. "Barcelona" to także ostatni album Freddiego Mercury'ego nagrany poza zespołem.

Reklama

A jak krytycy obeszli się z "Barceloną"? Byli zaskoczeni połączeniem operowych głosów artystów i popowych ciągotek Freddiego. "To na pewno najdziwniejsza płyta tego roku" - pisał w 1988 roku jeden z recenzentów.

Zobacz Montserrat Caballé i Freddiego Mercury'ego w "How Can I Go On Live":

Kayah i Goran Bregović

Piosenki "Śpij kochanie, śpij" i "Prawy do lewego" zna prawie każdy Polak. Nic dziwnego, bo wspólny album Kayah i urodzonego w Sarajewie kompozytora Gorana Bregovicia rozszedł się w liczbie 700 tysięcy legalnych egzemplarzy, trafiając tym razem do jednego szeregu z polskimi bestsellerami wszech czasów. Podkreślmy przymiotnik "legalnych", ponieważ nakład płyty był najprawdopodobniej kilkukrotnie wyższy. W roku 1999 kwitło jeszcze w naszym kraju piractwo płytowe, a album "Kayah i Bregović" zprzedawano w ilościach hurtowych z leżaków każdego bazaru w Polsce. Sukces płyty doprowadził również do jej wydania w jedenastu krajach europejskich, m.in. we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Turcji, Grecji, Izraelu, Czechach, Słowenii i Chorwacji. Na Półwyspie Apenińskim album dotarł aż do 7. Miejsca listy bestsellerów, co jest osiągnięciem niebywałym jak na (w pół) polską produkcję.

Za sukcesem komercyjnym, posypały się liczne nagrody, m.in. aż trzy Fryderyki czy cztery SuperJedynki. Wreszcie Kayah i Goran Bregović mogli pozwolić sobie na zorganizowanie koncertu na warszawskim Służewcu, który zarezerwowany jest dla największych światowych gwiazd. Polską wokalistkę i bałkańskiego kompozytora oglądało ponad 50 tysięcy fanów.

Zobacz Kayah i Gorana Bregovicia w "Nie ma ciebie":

Brian Eno i David Byrne

Artystyczne spotkanie byłego muzyka Roxy Music i lidera Talking Heads od początku rokowało arcydziełem. I rzeczywiście, "My Life in the Bush of Ghosts" uznawane jest bezsprzecznie za genialne dzieło muzyki? Właśnie, jakiej muzyki? Brian Eno i David Byrne w 1981 roku pioniersko wykorzystali sample radiowe, przeplatając nagrania elektroniką, ambientem, funkiem czy wreszcie world music i uniemożliwiając zaszufladkowanie płyty. Krytycy podkreślali, że "My Life in the Bush of Ghosts" to jeden z tych wyjątkowych eksperymentalnych albumów, które odcisnęły znaczące piętno na muzyce popularnej. Nie ze względu na komercyjną jakość, która na tej płycie równa jest zeru, ale śmiałe przekraczanie gatunkowych barier. W 1981 roku ten album brzmiał tak futurystycznie, jak żadna inna płyta z tamtego okresu.

Dziś, prawie 30 lat później, "My Life in the Bush of Ghosts" wciąż zdumiewa. A Eno i Byrne zdecydowali się po 27 latach nagrać kolejny wspólny album "Everything That Happens Will Happen Today", który znalazł się w czołówce podsumowań najlepszych albumów 2008 roku.

Posłuchaj Briana Eno i Davida Byrne'a w "Regiment":

Alison Krauss i Robert Plant

Kiedy Robert Plant rozpoczął współpracę z dla większości anonimową bluegrassową piosenkarką Alison Krauss, wielu odebrało kolejny artystyczny manewr byłego wokalisty Led Zeppelin jako chwytanie się brzytwy, tudzież ekstrawagancję znudzonej życiem legendy rocka. Jednak efekt współpracy uroczej wokalistki i ikony muzyki hardrockowej przerósł wszelkie oczekiwania. Wydany pod koniec 2007 roku album "Raising Sand" zebrał nie tylko entuzjastyczne recenzje, w których krytycy zachwycali się głównie znakomicie uzupełniającymi się głosami wokalistów, ale też osiągnął sukces komercyjny (status Platyny na dwóch największych płytowych rynkach na świecie: w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii). Wreszcie album duetu obsypano nagrodami, m.in. aż pięcioma statuetkami Grammy, w tym najbardziej prestiżową dla "albumu roku".

Co chyba najistotniejsze dla Roberta Planta, "Raising Sand" odświeżył mocno zaśniedziałą karierę wokalisty, który - także za sprawą duetu z Alison Krauss - mógł sobie pozwolić na koncentrowanie się na solowej karierze, odrzucając od kolegów z Led Zeppelin wydawałoby się propozycję nie do odrzucenia, czyli reaktywowanie tego wielkiego zespołu na światowe tournee.

Zobacz Alison Krauss i Roberta Planta w "Please Read The Letter":

Frank Zappa i Captain Beefheart

To było spotkanie nie tylko wielkich muzycznych osobowości, ale przede wszystkim artystycznych ekscentryków i oryginałów. Co ciekawe, Frank Zappa i Captain Beefheart wychowywali się w tym samym kalifornijskim miasteczku Lancaster, do artystycznych spotkań dżentelmenów dochodziło wielokrotnie, ale tylko na albumie "Bongo Fury" współpraca została udokumentowana. Efekt spolaryzował opinie fanów, bo album duetu traktowano jako kuriozalna muzyczna perła i artystyczna wpadka. Jednocześnie!

Dodajmy, że płyta składa się z nagrań koncertowych, jak i utworów studyjnych, co tylko intensyfikuje wirowanie twórczego bełtu Franka Zappy i Captain Beefhearta.

Zobacz Franka Zappę i Captain Beefhearta w "The Torture Never Stops":

Isobel Campbell i Mark Lanegan

Brzydszą połowę tego duetu tworzy oświadczony życiem grunge'owiec z outsiderskiej nawet dla Seattle grupy Screaming Trees, który za sprawą najbardziej chropowatego głosu w show-biznesie, magnetycznej i zarazem introwertycznej osobowości, zapracował sobie na uznanie (i równocześnie angaż) u takich tuzów alternatywy, jak Josh Homme (Queens Of The Stone Age), Greg Dulli (Twilight Singers i Gutter Twins) czy wreszcie elektroniczna formacja Soulsavers. W między czasie oschły, skryty i zamknięty w sobie artysta wydawał znakomite solowe albumy. Dlatego wiadomość o tym, że Lanegan dodatkowo rozpoczął współpracę ze szkocką wokalistką Isobel Campbell, która zdobyła uznanie w kultowej formacji Belle & Sebastian, była mocno zaskakująca.

Wydawałoby się nie pasujące do siebie elementy, tak wyśmienicie dostroiły się na nominowanym do prestiżowej nagrody Mercury Prize albumie "Ballad of the Broken Seas", że duet jeszcze dwukrotnie razem wszedł do studia. Ostatnio w tym roku, a efektem jest płyta "Hawk", na której ponownie Markowi i Isobel udało się spoić głosy brzmiące jak rdza i atłas.

Zobacz Isobel Campbell i Marka Lanegana w "Why Does My Head Hurt So":

Anita Lipnicka i John Porter

Dla wielu muzyczna współpraca Anity Lipnickiej i Johna Portera była wręcz szokująca. Eks-wokalistka Varius Manx, po wielkim sukcesie z zespołem Roberta Jansona, próbowała zbudować solową karierę. Ze średnim skutkiem. Natomiast Walijczyk, autor legendarnej już płyty "Helicopters", od lat działał na drugim planie. Początkowo duet nagrał jedne utwór "For You", który miał trafić na album Porter Band. Jednak niezbadane są losy...

Anita i John, zachęceni efektem współpracy, postanowili nagrać razem całą płytę. Wydany w 2003 roku album "Nieprzyzwoite piosenki" osiągnął nieprawdopodobny sukces, przez siedem tygodni z rzędu będąc na szczycie listy bestsellerów w Polsce (w sumie nakład przekroczył 100 tysięcy egzemplarzy) i otrzymując Fryderyka w najważniejszej kategorii "najlepszy album". Para - także prywatnie - jeszcze dwukrotnie weszła do studia, by w 2008 roku pożegnać się z fanami albumem "Goodbye".

Zobacz Anitę Lipnicką i Johna Portera w "Bones Of Love":

Scarlett Johansson i Pete Yorn

Jak twierdzi amerykański songwriter Pete Yorn, pomysł na muzyczną współpracę z gwiazdą Hollywood przyśnił mu się, a inspiracją były wydane pod koniec lat 60. albumy francuskiego bezwstydnika Serge'a Gainsbourga nagrane z uwodzicielską Brigitte Bardo. Yorn postanowił zaprosić do współpracy równie pociągającą Scarlett Johansson. Według słów aktorki, płyta zatytułowana "Break Up" jest dialogiem partnerów, którzy "z własnej perspektywy wokalizują w duecie swój związek". Jak donieśli wtajemniczeni, "wokalizowanie" albumu poszło pięknej Scarlett więcej, niż sprawnie. Gwiazda swoje partie nagrała błyskawicznie, bo w dwa wieczory.

Być może zgodnie z powiedzeniem co nagle to po diable, album zebrał kiepskie oceny. "To wstyd, że Yorn zaczął porównywać płytę do klasycznych albumów nagranych przez żeńsko-męskie duety. (?) Piosenkom rzadko udaje się odcisnąć na słuchaczu emocjonalne znamię. Tytułowe rozstanie z albumem nie będzie trudne"- zmiażdżył dokonanie duetu recenzent opiniotwórczego serwisu Pitchofork.

Zobacz Scarlett Johansson i Pete'a Yorna w "Relator":

Andrzej Piaseczny i Seweryn Krajewski

- Seweryn zapewniał mnie, że to będzie płyta mojego życia. Trzeba będzie go z tego rozliczyć - mówił ze śmiechem portalowi INTERIA.PL popularny Piasek chwilę po premierze albumu "Spis rzeczy ulubionych". Pan Krajewski nie skłamał, a dziś album nagrany wraz ze słynnym kompozytorem jest najważniejszą pozycją w dyskografii Andrzeja Piasecznego. Także z powodu chyba nie do końca przewidywanego przez autorów sukcesu komercyjnego, bo "Spis rzeczy ulubionych" nabyło ponad 60 tysięcy Polaków.

Nie wszyscy jednak byli zauroczeni współpracą Krajewskiego i Piasecznego. "'Spis rzeczy ulubionych' wyróżnia się wyłącznie tym, że nic go nie wyróżnia. Coraz dalej od muzyki, coraz bliżej muzaka, radiowego odpowiednika telewizyjnej telenoweli, nastawionego na nieuwagę odbiorcy - a nuż przeoczy tandetne melodie, przewidywalne aranżacje, pretensjonalne teksty i wyciśnie z siebie parę łez" - napisał recenzent "Przekroju". Dodajmy, że Piasecznemu udało się namówić Krajewskiego na promowanie albumu na trasie koncertowej, co zostało uwiecznione na płycie "Na przekór nowym czasom -Live" i zarazem kolejną Platyną w kolekcji artystów.

Zobacz Andrzeja Piasecznego i Seweryna Krajewskiego w "Gdybym nie zdążył":

Nas i Damian Marley

Na ostatnim Open'er Festival mieliśmy okazję na żywo doświadczyć najświeższej "highprofile'owej" kolaboracji, mianowicie wspólnego występu nowojorskiego hiphopowca Nasa i reagge'owego wokalisty Damiana Marley'a, syna legendarnego Boba. Nagrany przez artystów album "Distant Relatives" opowiada językiem rapu i muzyki jamajskiej o afrykańskim pochodzeniu artystów (stąd tytuł "Odlegli krewniacy"), a także ubóstwie, chorobach i innych plagach nawiedzających Afrykę, skąd pochodzą dalecy przodkowie Nasa i Damiana Marley'a.

Jak napisaliśmy w naszej recenzji, artyści "pokazali jak łączyć muzyczne światy. Nagrali album dla wszystkich - 'ziomali', 'rastuchów', ale też tych, którym wystarczy że 'radio ładnie gra'". Krytycy podkreślali również, że Nowojorczykowi i Jamajczykowi udało się w tekstach utworów zmieścić przemyślane, szczere i doniosłe przesłanie.

Zobacz Nasa i Damiana Marley'a w "As We Enter":

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy