Orange Warsaw Festival 2017: Justice i… długo, długo nic (relacja i zdjęcia z drugiego dnia)
10. edycja warszawskiego festiwalu dobiegła końca. Drugiego dnia konkurencję bezapelacyjnie zmietli Francuzi z Justice. Kto jeszcze pokazał się z dobrej strony, a kto po swoim występie zasługiwał na naganę? O tym poniżej.
Koncertem na Służewcu, który przyciągnął największą widownię tego dnia (3 czerwca) był drugi występ zespołu Imagine Dragons w Polsce. Grupa z charyzmatycznym Danem Reynoldsem na czele, dorobiła się w naszym kraju statusu kultowej, a po występie muzyków w Łodzi na początku 2016 roku polscy fani z niecierpliwością zaczęli wypatrywać kolejnej możliwości spotkania się z członkami amerykańskiej grupy.
Oczywiście dobrze wiedzieli o tym również sami twórcy. Reynolds już na początku zaczął komplementować polską publiczność, przy okazji stwierdzając, że nasi rodacy są jedną z najczęściej udzielających się grup na fanpage'u zespołu.
Miłe słowa pod adresem Polaków padły zaraz po rozpoczynającym wszystko numerze "Thunder". Reynolds zdradził również, że poważnie zastanawiał się nad odwołaniem koncertu z powodu problemów z gardłem. "Zbyt długo czekaliśmy, aby tu wrócić" - mówił lider formacji, argumentując dlaczego zdecydowali się jednak wziąć udziału w festiwalu.
"Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszymy, że możemy znowu występować w Polsce. Chciałbym to jakoś opisać, ale brak mi słów" - mówił lider składu chwilę po tym, gdy zobaczył, jak na piosenki grupy reaguje tłum.
Reynolds z tej okazji, nieco kokieteryjnie, poprosił o pomoc fanów w wyśpiewywaniu poszczególnych utworów. Jego apel został wysłuchany i niemal każda z zaprezentowanych kompozycji została wykonana z akompaniamentem sporej publiki. Zresztą okazało się, że Amerykanin jak na człowieka, który jeszcze kilka godzin wcześniej miał zamiar z powodu gorszego stanu zdrowia odwołać występ, był bardzo żwawy i ruchliwy.
Dobrą formę wokalista utrzymał do samego końca, kiedy to wykonał dwa najbardziej wyczekiwane numery wieczoru - "Believer" oraz "Radioactive" (zaśpiewany na bis). Oba single to potężne, stadionowe hity, które doprowadziły do ekstazy zgromadzoną pod sceną publikę. Nic dziwnego, gdyż wspomniane utwory, wykonywane na żywo nabierają jeszcze większego ładunku emocjonalnego - spróbujcie znaleźć kogoś, kto nie chciałby wykrzyczeć w tamtym momencie refrenu "Radioactive".
Gdyby środek koncertu był tak żywiołowy i wciągający, jak początek i koniec występu Imagine Dragons, to moglibyśmy tutaj mówić bez wątpienia o wydarzeniu roku. Życie nie zawsze bywa jednak idealne, a centralna część występu Amerykanów pozostawiała wiele do życzenia. Była zdecydowanie nudniejsza i niezajmująca. Być może dlatego też część fanów zaczęła w tym czasie sprawdzać, jak przebiegał finał Ligi Mistrzów, w którym Real pokonał Juventus.
Słabych momentów nie było natomiast w trakcie koncertu Justice, którzy pojawili się jako ostatni na dużej scenie podczas tegorocznego Orange'a. Francuski duet zaprezentował wszystko, co miał najlepszego w swoim repertuarze zagrań - taneczne kompozycje ("D.A.N.C.E", "DVNO", "Fire", "Randy" i wiele innych) podbite potężnymi basami zachęcały do tańca i hipnotyzowały fanów, a całość wieńczyły świetnie dobrane efekty wizualne (nie mogło zabraknąć również gigantycznego krzyża, będącego znakiem rozpoznawczym Francuzów).
Justice sprawnie dobierali swoje poszczególne numery, łącząc tym m.in. zadziorność ich debiutu z dużo bardziej wyważonymi kompozycjami z albumu "Woman". Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania fanów. Żałować mogą natomiast ci, którzy uznali, że po Imagine Dragons nie czeka ich już nic lepszego. Początek setu Francuzów zapowiadał się na porażkę frekwencyjną. Dopiero po chwili pod scenę dotarły większe grupki ludzi, zaintrygowane dźwiękami syntezatorów.
Jak wypadły natomiast inne występy na Orange Stage tego dnia? Daria Zawiałow mimo wczesnej pory dała z siebie wszystko. W tym przypadku szkoda, że pod sceną nie pojawiła się większa publika. Poprzedniego dnia Kodaline mogli liczyć na przynajmniej dwukrotnie większe wsparcie, a Irlandczycy wcale nie radzili sobie lepiej od twórczyni "Malinowego Chruśniaka". Niespodzianką na koniec było zaprezentowanie przez Darię dwóch niepublikowanych wcześniej kompozycji. Ich oficjalne przedstawienie ma nastąpić już wkrótce.
Spore uczucie niedosytu pozostawił natomiast koncert indie rockowej kapeli Two Door Cinema Club. Być może i muzycy starali się stworzyć jak najlepszą atmosferę wokół swojej muzyki, ale ich wysiłki spełzły na niczym, co zaowocowało mało wciągającym, przeciętnym show.
Dużo ciekawsze rzeczy działy się natomiast pod namiotem, czyli na Warsaw Stage. Rosalie. ponownie udowodniła, że drzemie w niej ogromny potencjał. Bardzo dobry występ dał też Miuosh, będący jedynym przedstawicielem świata hip hopu drugiego dnia, a wiele w tym zasługi również jego FDG Orkiestry.
Rewelacją drugiego dnia festiwalu okrzyknąć można natomiast dziewczyny z krakowskiej formacji Lor. Nastolatki nie spodziewały się, że ich delikatna muzyka zostanie tak entuzjastycznie odebrana. Co więcej, myślały, że po pierwszej piosence połowa namiotu wyjdzie rozczarowana. Tymczasem stało się odwrotnie, a rozentuzjazmowana publika nie miała dość, co wzruszyło młode artystki oraz wprowadziło je w niemałe zakłopotanie. Gdyby po zakończeniu festiwalu organizatorzy przyznawaliby nagrodę dla najbardziej uroczego zespołu, myślę, że nie mieliby wątpliwości, komu ją wręczyć.
Drugi dzień festiwalu zamknęła natomiast Natalia Nykiel. Wokalistka wraz ze swoim zespołem zaprezentowała część materiału z nowej płyty, który został przyjęty równie entuzjastycznie co hity "Bądź duży", "Error" i "Pół dziewczyna". Fani talentu dziewczyny z Piecek mogą zacierać ręce - w najbliższych tygodniach i miesiącach szykuje się prawdziwa ofensywa z jej strony.