Orange Warsaw Festival 2015: Kto zachwycił, a kto rozczarował?
Muse, The Chemical Brothers, Bastille oraz Big Sean to zdecydowani zwycięzcy warszawskiego festiwalu. Na drugim biegunie znalazł się natomiast Mark Ronson, którego set okazał się sporym rozczarowaniem.
Najlepszy występ
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to Muse było najjaśniejszą gwiazdą festiwalu. Świetnie dobrany repertuar, luz sceniczny każdego z muzyków i bardzo dobra oprawa koncertu, sprawiły, że niemal każdy ze słuchaczy wychodził z koncertu Brytyjczyków zachwycony. Wielu uczestników festiwalu uznało nawet, że gdyby nie występ zespołu to impreza zakończyłaby się wielką klapą. Takie recenzje koncertu Muse potwierdzają, że jest to obecnie jeden z lepszych zespołów koncertowych na świecie.
Najgorszy występ
Na drugim biegunie trzeba niestety umieścić Marka Ronsona, który mimo wielkich starań nie podołał wyzwaniu, jakim był jego set DJ-ski na głównej scenie festiwalu. Sympatyczny Brytyjczyk jest naprawdę świetnym producentem, ale bardzo słabo wypada na żywo. Najpoważniejszym zarzutem kierowanym w stronę artysty jest brak własnego repertuaru. Mark w trakcie 1,5 godzinnego występu zaprezentował jedną swoją autorską kompozycję, czyli "Uptown Funk". Reszta była po prostu puszczaniem utworów z komputera. Cóż więc z tego, że zabrzmiały największe przeboje muzyki rozrywkowej, skoro była to po prostu praca odtwórcza. Delikatne próby remiksowania poszczególnych kawałków wcale nie zatuszowały faktu, że producent najzwyczajniej w świecie nie sprawdził się w roli DJ-a.
Największe zaskoczenie
Wybranie zaskoczenia to spory dylemat, bo kilka zespołów zaprezentowało się ponadprzeciętnie. Jedną z niespodzianek był na pewno występ Papa Roach, którzy za wszelką cenę chcieli udowodnić wszystkim, że pełny namiot nie jest efektem deszczu, a ich umiejętności. Ponad godzinny koncert był prawdziwą bombą energetyczną, a muzycy formacji nie odpuszczali nawet na minutę.
Zobacz fragment występu Papa Roach:
Oprócz Amerykanów warto wyróżnić Big Seana, który spisał się na dużej scenie naprawdę dobrze i aż szkoda, że to nie on kończył występy na Orange Stage w sobotę (być może większa publika dodałaby mu skrzydeł). Z polskich reprezentantów koniecznie trzeba wspomnieć o Afromental, którzy rozgrzali publiczność na Warsaw Stage.
Największe rozczarowanie
Największym rozczarowaniem okazała się największa nadzieja imprezy, czyli FKA Twigs. Można pisać, że stworzyła ona mistyczne widowisko i zbudowane napięcie świetnie oddawało klimat jej płyty. W tym wszystkim jednak zapomniano o tym, że 27-letnia wokalistka bardziej przykładała się do tańca niż do śpiewania. Oczywiście nikt nie broni artystce pokazywać swojego talentu, jednak mam wrażenie, że muzyka w całym show zeszła na drugi plan.
Najlepszy kontakt z publicznością
Świetnie z publiką dogadywał się Big Sean, jednak w tej kategorii bez wątpienia najlepiej wypadli muzycy Bastille. Wokalista zespołu, Dan Smith, niemal co piosenkę zagadywał słuchaczy pod sceną. Artysta sypał żartami, namawiał do fanów do jeszcze większej aktywności oraz schodził do publiczności, m.in. po to, by zabrać od nich polską flagę z nazwą zespołu.
Zobacz fragment koncertu Bastille:
Najlepsza oprawa
W tej kategorii zwycięzca może być tylko jeden - The Chemical Brothers. Same lasery i ogromne wizualizacje w połączeniu z klubowymi przebojami projektu tworzyły niezwykłe widowisko. Jakby tego było mało w trakcie występu Toma Rowlandsa (obecnie tylko on tworzy koncertowe oblicze Chemicznych Braci) spadł deszcz, który sprawił, że oprawa wizualna wyglądała jeszcze lepiej.