The Black Keys na Open'er Festival 2014: Czego uczy trasa (wywiad)
Ostatnio Jack White zarzucił im, że kopiują jego brzmienie. W rozmowie z INTERIA.PL muzycy The Black Keys w oryginalny sposób odpowiadają na te uwagi.
Z tworzącymi amerykański duet The Black Keys Danem Auerbachem i Patrickiem Carneyem spotkaliśmy się na Open'er Festival 2014 w Gdyni, przed ich historycznym, bo pierwszym występem w Polsce. Znający się już od dziecka muzycy z Ohio wydali w tym roku album "Turn Blue", który wylądował na 1. miejscu listy "Billboardu". Pracowali na to wiele lat. Dziś na scenie alternatywnej są zespołem absolutnie kluczowym.
Michał Michalak, INTERIA.PL: - Za kilka godzin spotkacie się z jedną z najgłośniejszych publiczności w waszej karierze i chciałem się upewnić, czy jesteście na to gotowi.
Dan: - Naprawdę tak jest?
Zdecydowanie! Artyści, którzy przyjeżdżają tu po raz pierwszy, zazwyczaj doznają takiego pozytywnego szoku.
Dan: - A będziemy w stanie usłyszeć siebie?
Mam nadzieję. To podobno pomaga w koncertowaniu.
- (śmiech)
Przeszliście długą i krętą drogę od grania w garażu do pierwszego miejsca na liście "Billboardu". Czy wciąż macie apetyt na więcej?
Dan: - Na więcej? Ale my wcale nie usiłowaliśmy wskoczyć na 1. miejsce "Billboardu", od tego trzeba zacząć. Lubimy nagrywać płyty i dlatego się tym zajęliśmy. To wciąż jest naszą główną motywacją.
Nie chcecie więc zostać największym rockowym duetem świata albo coś w tym stylu?
Dan: - Sukces jest miły, ale nie powinien być powodem zajmowania się muzyką.
Jak są wasze najfajniejsze wspomnienia z okresu, kiedy nie byliście jeszcze sławni, kiedy byliście dwoma muzykami z Ohio po prostu grającymi ze sobą?
Patrick: - Potrafiliśmy czerpać radość z bardzo nieszczęsnych przygód. Sypialiśmy w vanie, graliśmy koncerty dla nikogo... trwało to całe lata.
Dan: - Najważniejsze jest to, że nie przestaliśmy tego robić. A robiliśmy wszystko. Kierowaliśmy vanem, sprzedawaliśmy koszulki, sprzedawaliśmy bilety na nasze koncerty, rozstawialiśmy sprzęt. W tym wszystkim potrafiliśmy znaleźć coś pozytywnego. Dużo się wygłupialiśmy. Gadaliśmy głupoty i dobrze się bawiliśmy.
Patrick: - Poznawaliśmy dziwnych ludzi.
Dan: - Rzucaliśmy w siebie jedzeniem. Generalnie zachowywaliśmy się bardzo niedojrzale. Tylko w ten sposób byliśmy w stanie przetrwać.
A to już się skończyło? To niedojrzałe zachowanie?
Dan: - Tak, myślę, że dziś jesteśmy nieco bardziej poważni. Ale tylko trochę.
Jak wpadliście na pomysł nienagrywania kolejnego surowo brzmiącego, bluesowego albumu?
Dan: - Na przestrzeni lat zmienialiśmy się. Nie uważam, żeby było to coś niespodziewanego. To był raczej powolny proces poszerzania instrumentarium, interesowania się różnymi rodzajami muzyki, a także zwykłe ludzkie dojrzewanie. Naturalny rozwój, wydaje mi się.
Co wam się najbardziej podoba w albumie "Turn Blue"?
Dan: - Że już wyszedł (śmiech). Że udało nam się go ukończyć. To nie było takie proste, zwłaszcza dla mnie osobiście. Uparcie starałem się wejść w taki stan, w którym mógłbym nad płytą spokojnie pracować.
Dlaczego było to trudne?
Dan: - Przechodziłem wtedy przez rozstanie i zajmowało to sporą część moich mentalnych zabudowań.
Jestem ciekaw, jakie myśli towarzyszą wam podczas nagrywania płyty. "To będzie nowy klasyk" czy raczej: "Ale g...o, nikt tego nie będzie słuchał"?
Patrick: - Myślę, że ani jedno, ani drugie. Po prostu pracujemy nad płytą tak długo, aż będzie dobra. Aż ją polubimy. Aż będziemy ze wszystkiego zadowoleni. Wtedy wiemy, że robota została wykonana i album jest gotowy. Praca nad "Turn Blue" zajęła nam bardzo dużo czasu - więcej niż przy którejkolwiek z poprzednich płyt. Dan miał problemy osobiste. Zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę w samym środku procesu.
Łatwiej się dogadujecie jako muzycy czy jako przyjaciele? W jakich sytuacjach zaczynacie się kłócić?
Patrick: - Tak naprawdę to się nie kłócimy.
Dan: - Przez lata nauczyliśmy się, jak ze sobą żyć. Jesteśmy w trasie już od 10 lat. Spędziliśmy ze sobą więcej czasu niż wiele małżeństw. Bycie razem w trasie jest w pewnym sensie czymś nienaturalnym, nigdy nie ma cię w domu. Granie koncertów jest naprawdę fajne, ale nie grasz ich przecież przez 24 godziny na dobę.
Patrick: - Raptem 90 minut. Trasa to dobra nauka, jak szanować przestrzeń innych ludzi.
Dan: - Większości zespołów to się nie udaje. Trasa pożera ich żywcem. Naprawdę. Widzieliśmy to na własne oczy. Jak zespół rozpada się w trasie.
A jak zabijacie czas przed koncertami? Co będziecie robili dzisiaj?
Dan: - Pewnie będziemy oglądali telewizję.
Przebywanie w trasie jest nudne?
Dan: - Nudne nie, ale na pewno powtarzalne. Jesteśmy już tak przyzwyczajeni, że to wszystko jest dla nas zupełnie normalne.
Na tym festiwalu mamy również Jacka White'a. Jak zareagowaliście na jego zarzuty w wywiadzie dla "Rolling Stone'a"?
Dan: - Te uwagi wydały nam się normalne i racjonalne.
Normalne i racjonalne?
Patrick: - Całkowicie normalne.
Myślałem, że będziecie wkurzeni, czytając, jak Jack White zarzuca wam, że bezczelnie kopiujecie jego brzmienie.
Dan: - Jack White jest dla nas wielką inspiracją. Nie zaprzeczamy temu.
Patrick: - Tego typu zachowanie jest całkowicie normalne.
Czego ostatnio słuchacie?
Dan: - Dużo hip hopu i dużo jamajskiej muzyki z lat 50. i 60.
Jak podobają wam się przeobrażenia rynku fonograficznego m.in. ekspansja serwisów streamingowych? (Nowej płyty The Black Keys nie ma w serwisie Spotify z powodu braku zgody zespołu - przyp. aut.)
Patrick: - Przede wszystkim nie dostajesz za to pieniędzy, tak naprawdę. Firmy takie jak Google, Spotify czy Apple walczą ze sobą o to, by mieć jak najlepszą playlistę. To jest dobre dla słuchacza, ale artysta nie ma z tego żadnych pieniędzy. Efekt będzie taki, że muzycy nie będą w stanie nagrywać płyt wysokiej jakości. Wydawanie płyt to tak naprawdę zarządzanie stratą. To się sprawdza w przypadku zespołów, które są w stanie rozbić bank i zarobić mnóstwo pieniędzy w trasie, ale dla tych o nieustabilizowanej renomie jest to złe zjawisko.