Open'er: Nie tylko gwiazdy
Choć największymi gwiazdami tegorocznego Open'er Festival są oczywiście Pearl Jam, Massive Attack czy Kasabian, to jednak gdyńska impreza kryje w sobie - jak każdy porządny festiwal muzyczny - mniej głośne medialnie, ale na pewno nie mniej interesujące propozycje muzyczne. Poniżej przedstawiamy listę open'erowych wykonawców, na których warto, a wręcz trzeba, zwrócić w tym roku baczną uwagę.
2 Many DJ's
Dobrze, że organizatorzy nie zapomnieli o zaproszeniu gwiazd muzyki klubowej. Taneczne rytmy zagoszczą na festiwalu głównie pierwszego i ostatniego dnia imprezy. Za odpowiednią atmosferę odpowiedzialni będą prawdziwi klasycy klubowego grania. Fatboy Slim, który wejdzie na główną scenę w niedzielną noc, swoim występem na Open'erze w 2006 roku potwierdził, że możemy się spodziewać solidnego house'owego setu, z wmiksowywanymi jego autorskimi produkcjami i spektakularnymi fajerwerkami. Wielka balanga na Babich Dołach wydaje się być zapewniona, ale i dość przewidywalna. Za to zupełnie nieprzewidywalny jest występ braci Davida and Stephena Dewaele.
Belgowie, uznawani za ojców chrzestnych mashupów, potrafią zmiksować wszystko ze wszystkim. Mogą połączyć rockowe numery z hip-hopem, electro, funkiem, a nawet muzyką klasyczną. Do tego wybierają podkłady z najmodniejszymi w danym czasie bitami, dzięki czemu od ponad 15 lat ich muzyka brzmi niezmiennie świeżo.
W branży uchodzą za prawdziwych tytanów pracy. Ich głównym projektem muzycznym jest zespół Soulwax, w unikalny sposób łączący electro z rockiem - to normalny kilkuosobowy skład z żywą perkusją i gitarami wspomaganymi elektronicznymi zabawkami.
Bracia Dawaele prowadzą też znany program radiowy "As Heard on Radio Soulwax", gdzie zapraszają do miksowania najsłynniejszych twórców klubowych i prezentują swoje własne remiksy. A uchodzą w tym fachu za ścisłą światową czołówkę - robili taneczne przeróbki Muse i The Rolling Stones, Kylie Minogue i Davida Bowiego, Justice i Chemical Brothers. Jeśli na tegorocznym Open'erze brakuje wam takich artystów jak MGMT, Dizzie Rascal czy LCD Soundsystem to możecie być pewni, że 2 Many DJ's przywiozą ich ze sobą w swojej torbie z płytami. Natomiast konserwatywnym fanom Pearl Jam, występującego wcześniej na głównej scenie, polecamy brawurowy miks Nirvany i Sonic Youth jaki 2 Many DJ's zagrali na koniec swojego setu na zeszłorocznym festiwalu Rock Werchter.
Zobacz 2 Many DJ's:
Jako Soulwax wydali już cztery albumy, ale 2 Many DJ's udało się "wyczyścić" prawa autorskie zaledwie do jednego miks-albumu. W dodatku musieli go wydać w wersji mocno okrojonej, bo prawa mieli raptem do 114 ze zgłoszonych 187 utworów, ale póki co wydawnictwo "As Heard on Radio Soulwax Pt. 2" pozostaje prawdziwym klasykiem mushupu. Tylko pierwsze pół godziny tego niezwykłego albumu zawiera przeboje takich wykonawców, jak Basement Jaxx, Emerson Lake & Palmer, Peaches, Velvet Underground, Sly and the Family Stone, The Stooges, Salt 'n Pepa, Garbage, Destiny's Child... a to dopiero początek i nieśmiała studyjna próbka tego, czym mogą nas zaskoczyć na scenie namiotowej Open'era. (FL)
Die Antwoord
Polskiej reprezentacji piłkarskiej na mistrzostwach świata w RPA zabrakło, ale za to Południowa Afryka przysyła do Polski swój obecnie najgłośniejszy zespół muzyczny - Die Antwoord. W języku afrikaans nazwa formacji oznacza "Odpowiedź", na którą pewnie nie tylko niżej podpisany niecierpliwie czeka, bo Die Antwoord to chyba największa zagadka tegorocznego Open'era.
Skład kreuje się mediach na dziki, nieprzewidywalny, odzwierciedlający najgłębsze, mroczne zakamarki południowoafrykańskich metropolii, a jeden z ich utworów nosi tytuł "Your Mother's Cunt in a Fishpaste Jar". Jego tłumaczenie pozwolimy sobie odpuścić... Wreszcie klip Die Antwoord do numeru "Enter The Ninja" na oficjalnej stronie formacji w ciągu kilku tygodni obejrzały miliony użytkowników. Chętnych było tak wielu, że serwer padł. W budzącym kontrowersje teledysku występuje chorujący na zespół progerii Hutchinsona-Gilforda, czyli "przedwczesną starość", kapsztadzki artysta Leon Botha, uznany grafik i DJ. Jego obecność symbolizuje otwartość składu na wszelkie formy nowoczesnej, miejskiej sztuki. A sami Die Antwoord zaznaczają, że muzyczną grupą są tylko z nazwy, aspirując do bycia kolektywem łamiącym sztuką wszelkie bariery.
Dodajmy, że członkowie składu określają swoją muzykę z debiutanckiej płyty "$O$" (do ściągnięcia za darmo z oficjalnej strony Die Antwoord) sformułowaniem "zef", co w afrykanerskim oznacza ni mniej, ni więcej, a muzykę "naszych" polskich dresiarzy. Nie zniechęcajmy się jednak, bo to wszystko poza. Die Antwoord umiejętnie tworzą nową jakość z odpadów znalezionych na postmodernistycznym, popkulturalnym wysypisku śmieci. A rozstrzał ich utworów ma tak szerokie spektrum, że zyskali uznanie z jednej strony numetalowego macho Freda Dursta z Limp Bizkit, a z drugiej pastelowej pin-up sceny pop - Katy Perry. (AW)
Zobacz Die Antwoord:
Julia Marcell
Żywy dowód na to, że serwis Sellaband działał (zanim zbankrutował) i że Polak (a właściwie Polka) potrafi. Ma 26 lat, pochodzi z Olsztyna i była pilną uczennicą szkół muzycznych, dzięki czemu nie tylko wie, jak napisać sobie zgrabną piosenkę, ale również jak czysto ją zaśpiewać, tudzież akompaniować sobie na pianinie lub skrzypcach. Klasyczne wykształcenie i upodobania połączyła z alternatywną ciekawością muzycznych światów, co do tego stopnia zauroczyło 657. użytkowników Sellaband, że zainwestowali w jej debiutancki album 50 tysięcy dolarów.
Płyta zatytułowana "It Might Like You" nie tylko zebrała pochlebne recenzje, ale też okazała się dla uroczej i utalentowanej Julii trampoliną do dalszej kariery. Oto bowiem wokalistka, która w międzyczasie przeprowadziła się do Niemiec, by mieć bliżej do wielkiego świata (co jest bardzo słuszną koncepcją - chcesz tam robić karierę, to tam mieszkaj), podpisała kontrakt płytowy z kultową wytwórnią One Little Indian, reprezentującą na amerykańskim rynku m.in. Björk. Trzymamy kciuki i polecamy jej magnetyzujący, pełen subtelnych emocji występ wszystkim, którzy będą chcieli odpocząć na chwilę od gitarowego zgiełku i dudnienia elektroniki.
Prasa porównywała ją m.in. do Tori Amos, Reginy Spektor (występuje na tej samej scenie chwilę później - łatwo będzie zauważyć, czy to uprawnione zestawienie), Joanny Newsom czy Björk właśnie, ale nie wierzcie, że to wyczerpuje temat. Nasza wschodząca gwiazda ma nie tylko własny repertuar, ale i charakter, a określenie, które sama wymyśliła dla swojej muzyki - classical punk - doskonale oddaje temperament panny Marcell. (JSZ)
Zobacz Julię Marcell:
Mitch & Mitch with their Incredible Combo
Nie wiadomo skąd pochodzą i dokąd zmierzają. Sami twierdzą, że są z piekła rodem, ale ponoć ktoś ich kiedyś widział jak wsiadają do PKS-u w Warszawie. Musiał to być duży autobus, bo do byle czego Mitch & Mitch, którzy rozrośli się do imponujących rozmiarów nonetu (dziewięciu muzyków!) po prostu by się nie zmieścili.
Nikt chyba, od debiutów Kur i Pogodno, z równym zapałem nie rozsadzał w naszym kraju granic pomiędzy muzycznymi gatunkami, nikt nie wplatał w całkiem poważne granie takiej dawki humoru. Różnica jednak polega na tym, że o ile wspomniane wyżej grupy celowały głównie w zjadliwej ironii, a muzykę lekką, łatwą i przyjemną łączyły z ciężkostrawnymi dla szerszej publiczności łamańcami, o tyle na koncertach Mitch & Mitch zawsze świeci słońce, dowcipy są niewymuszone i autentycznie zabawne (chodzi mi o humor zaklęty w nutach, chociaż konferansjerce frontmana zespołu też niczego nie brakuje) i nie ma takie pary nóg, które po kilkunastu minutach potrafiłyby ustać w miejscu.
Posłuchajcie ich najnowszej płyty "XXII Century Sound Pioneers", by przygotować się na tę wybuchową mieszankę lounge'u, jazzu, cichego grindcore'u, rytmów latino, refrenów San Remo i rockowej ekspresji... Chociaż nie, do koncertu Mitch & Mitch nie da się przygotować, tak jak nie da się go opowiedzieć. W tym roku zamykają Open'er Festival, wchodzą na scenę właściwie już w poniedziałek, o 1.00. Każdy inny artysta byłby na straconej pozycji, ale nie Mitch & Mitch with their Incredible Combo. Zachowajcie resztki sił, by to zobaczyć! (JSZ)
Zobacz Mitch & Mitch:
Pavement
Reaktywowany po dekadzie niebytu zespół Stephena Malkmusa, muzycznego arcygeniusza o aparycji pracownika lokalnego oddziału banku, został specyficznie potraktowany przez historię. Otoczony swego rodzajem kultem, ulubiony zespół muzyków i krytyków, nigdy nie zyskał należnej mu pozycji na amerykańskim firmamencie gitarowej muzyki niezależnej. A przecież Pavement bezdyskusyjnie należy się miejsce w indierockowej trójcy, obok takich tuzów gitarowej alternatywy jak Pixies czy Sonic Youth.
Pechem Malkmusa i spółki był zły "timing", bo w pierwszej połowie lat 90. w Ameryce, i w konsekwencji na świecie, do ludzi bardziej trafiały dramat Kurta Cobaina, ekscentryczność Billy'ego Corgana czy żarliwość Eddiego Veddera niż intelektualne gry lidera Pavement. Po latach okazuje się jednak, że takie Malkmusowe arcydzieła jak "Gold Soundz", "Shady Lane" czy "Cut Your Hair", mogą dumnie prężyć pierś, stojąc w jednym szeregu z każdym gitarowym klasykiem sprzed dwóch dekad. Co więcej, przebojowością biją większość z nich na kilka długości.
Niecierpliwym niedowiarkom zalecam Pavement w wersji instant w postaci wydanej niedawno kompilacji "Quarantine The Past". Płycie, której należy się nie tylko bezwzględnie ocena 10/10, ale pokazującej również ile współcześni indierockowi herosi zawdzięczają chłopakom - przepraszam, dziś już poważnym dżentelmenom - z Pavement. By jeszcze bardziej zachęcić niezdecydowanych dodajmy, że Amerykanie są w wybitnej formie koncertowej, co entuzjastycznie podkreślali znajomi niżej podpisanego, którzy mieli okazję obcować z Pavement na barcelońskiej Primaverze. Koncert z tych, które trzeba zobaczyć! (AW)
Zobacz Pavement:
Tinariwen
Najpilniej strzeżony skarb Sahary poznaliśmy niecałe 10 lat temu, kiedy Tuaregowie z Tinariwen zostali odkryci przez jakiegoś poszukiwacza muzycznych przygód z Europy i zaczęli wydawać płyty na północ od gór Atlas. Do fascynacji ich muzyką przyznają się m.in. Robert Plant, Carlos Santana, Brian Eno, Thom Yorke, Bono czy Chris Martin. Ten ostatni nawet odbierając Grammy dla Coldplay twierdził, że ich najnowszy album nie byłby taki dobry, gdyby nie wpływ Tinariwen...
O co tyle hałasu? O grupę pustynnych nomadów, którzy zakochali się w brzmieniu rocka dawno temu, w latach 70. i z nagrań Santany czy Hendriksa uczyli się, jak obsługiwać elektryczne gitary własnej konstrukcji. Później historia rzuciła ich w głąb pustyni, gdzie styl Tinariwen (nazwa oznacza po prostu "chłopaków z pustyni") dojrzewał w zupełnej izolacji od tego, co grało się wówczas w wielkim świecie.
To co usłyszycie w piątek na World Stage będzie więc unikalnym połączeniem elektrycznego bluesa - a Ibrahim Ag Alhabib nie dość, że gra bardzo oryginalnie, to jeszcze jest wirtuozem sześciu strun! - z odwiecznymi pieśniami wędrownych ludów Sahary. (JSZ)
Zobacz Tinariwen:
Yeasayer
Członkowie brooklyńskiego Yeasayer są nie tylko buńczuczni, ale również obdarzeni wyjątkowym poczuciem humoru. Z jednej strony trio przed wydaniem ostatniej płyty "Odd Blood" oznajmiło, że nowymi piosenkami zamierza wykurzyć przeboje Rihanny z klubów tanecznych i biorąc pod uwagę hiciarski potencjał na przykład "O.N.E.", w tym szaleństwie jest jakaś metoda. Z drugiej strony grupa na profilu w MySpace określiła swoją muzykę słowami "Enya with bounce". Również i to wydawałoby się co najmniej ryzykownym sformułowaniem, ale... Po głębszym zastanowieniu należałoby Yeasayer przyznać rację. Bo piosenki Nowojorczyków mają w sobie przestrzeń, plemienność i lekkość charakteryzujące kompozycje Irlandki, ale też nieodparcie zapraszają na parkiet.
Jak to celnie określił jeden z krytyków, muzyka Yeasayer przeznaczona jest dla przeintelektualizowanego fana, który by jej słuchać, musi jednak założyć najwygodniejsze obuwie - takie w sam raz do tańca. Trudno sobie również wyobrazić bardziej wakacyjną muzykę: relaksującą, a jednocześnie imprezową. Przewiduję, że w tym roku koncert Yeasayer na Open'erze będzie jednym z ciekawszych i bardziej porywających fragmentów festiwalu, bo kompozycje tria, pomimo strukturalnej zawiłości, są stworzone do prezentowania na żywo przed dużą grupą osób łaknących dobrej zabawy. (AW)
Zobacz Yeasayer:
Filip Lenart, Jarek Szubrycht, Artur Wróblewski