Open'er Festival 2014, dzień czwarty: Sami się prosiliście!

"Dzwonił Mike Patton - poczekają" - żartował przed wykonaniem bisu Artur Rojek. Z kolei frontman Faith No More nie żartował, gdy w analogicznym momencie groził publiczności słowami: "Sami się prosiliście!". Na scenie namiotowej zawstydzona gromką owacją wokalistka formacji Daughter miała łzy w oczach. 13. edycja Open'era dobiegła końca.

Mike Patton, wokalista Faith No More podczas występu w Gdyni (fot. Paweł Skraba)
Mike Patton, wokalista Faith No More podczas występu w Gdyni (fot. Paweł Skraba)Reporter

Organizatorzy gdyńskiego festiwalu zaplanowali mocny finał. Czwartego dnia imprezy na scenie głównej zagrali Faith No More, The Horrors oraz Phoenix, w namiocie KARI, Daughter, Warpaint i Artur Rojek, a na Here and Now Stage Pusha T i Bastille.

Faith No More, czyli ekipa Mika Pattona gościła już w Gdyni - w 2009 roku, dając wiekopomny show. Kto był, pewno pamięta przerażenie w oczach ochroniarza, któremu przytykając do skroni mikrofon, niczym pistolet, muzyk kazał śpiewać, wyzywając go przy tym od tchórzy.

W sobotę grupa zameldowała się na scenie nieco po 22 i zaprezentowała swoje największe hity. Mike krzyczał, charczał, stroił miny, a nawet medytował (co przy ubranych na biało muzykach i przybranej kwiatami scenie wyglądało dość zabawnie). Nie było jednak tego dnia takiego ognia, jak przed pięcioma laty. Za to fani dostali próbkę nowej płyty, m.in. utwór "Leader of Men", i potężnego, rockowego kopniaka na bis.

Nawet po tak długim okresie bez nowego wydawnictwa ("Album of the Year" ukazał się 1997 roku) i w spokojniejszej odsłonie, Faith No More jest wciąż jednym z najlepszych rockowych składów.

The Horrors także mieliśmy okazje już w Polsce oglądać. Na katowickim OFF Festiwalu w 2010 roku z rozhisteryzowanym wokalistą na czele zespół próbował naśladować wykonawców spod znaku zimnej fali. The Horrors to grupa, która z każdą kolejną płytą uskutecznia inną rockową stylistykę. W Gdyni zagrała, jakby nie mogła się zdecydować którą - wyszło przeciętnie, a pod koniec nawet niemrawo.

Dziewczyny z Warpaint okazały się mniej zmienne niż faceci z The Horrors. Znak czasów? Być może, ale też znak kolektywu, który nie pozwala się opisać żadnym szablonem. Dziewczyny zaistniały pozbawioną elementu macho, autorską wersja rocka i jej się trzymają. Brak stylistycznych wolt nie znaczy jednak, że się nie rozwijają. Warpaint podobnie jak The Horrors widziałem na OFF-ie; w Gdyni zaprezentowały znacznie bardziej dopracowany show, z doskonale dobranym repertuarem - nawet utrzymane w spokojnych tempach kompozycje miały odpowiednio wysoką temperaturę.

Phoenix odwiedzili Polskę po raz pierwszy, nie dziwi więc, że pod sceną stawiły się tłumy. Francuzi znaleźli pomysł na niebanalne łączenie popu, rocka i elektroniki. Powstająca w ten sposób mieszanka, nadająca się do łagodnego tańca i odpoczynku, idealnie pasowała na zakończenie czterodniowego festiwalu. Phoenix zagrali na głównej scenie jako ostatni i był to strzał w dziesiątkę.

Mimo wielu światowych hitów, które zabrzmiały w sobotę w Gdyni, chyba najgorętszej reakcji doczekała się "Beksa" Artura Rojka. Zebrani pod Tent Stage skandowali tytuł singla niemal od początku koncertu. Muzyk nie uległ, w pełnym skupieniu zaprezentował pozostały materiał, żądany utwór zostawiając na koniec. I zafundował zebranym niespodziankę: "Beksę" zaśpiewał w towarzystwie chórów - dziecięcego i kobiecego, które na ten jeden moment pojawiły się na scenie (podczas koncertów na trasie partie chórków wykonują muzycy z zespołu). Zebrani w namiocie tekst piosenki niemal wykrzyczeli, a następnie jego autora nagrodzili ognistą owacją.

Wychodząc na bis, muzyk przyznał, że zależało mu na dobrym przyjęciu w Gdyni. Wyraźnie rozluźniony, namawiając widzów do pozostania na dogrywce (choć nie musiał tego robić - i tak niemal wszyscy zostali), która pokrywała się z początkiem koncertu Faith No More, pozwolił sobie na żart: "Dzwonił Mike Patton - poczekają".

Olek Mika, Gdynia

-----

Trio Daughter, którego liderką i wokalistką jest eteryczna Elena Tonra, dało na scenie namiotowej bodaj najbardziej hipnotyzujący koncert tegorocznego Open'era.

Mimo że równolegle na scenie głównej szalał Mike Patton z Faith No More, to młodemu zespołowi z jedną piękną płytą w dorobku ("If You Leave") udało się zgromadzić pod sceną sporą grupę widzów.

Ich aktywność a przede wszystkim znajomość repertuaru zupełnie rozbroiła nieśmiałą wokalistkę. Gdy niemal wszyscy pod sceną, na całe gardło wyśpiewali singel "Youth", Elena dziękowała łamiącym się głosem. Pod koniec koncertu, przy ogłuszającym aplauzie, w oczach miała łzy.

Owacje te nie były formą kredytu zaufania. Daughter rzeczywiście dali bezbłędny koncert, fantastycznie żonglując emocjami i pieczołowicie stawiając dźwięki. Zarówno oprawa jak i aranżacje były minimalistyczne, bez zbędnych ozdobników. Na tym tle wybijał się urzekający wokal Eleny, zmysłowo oplatający dźwięki tak ślicznych kompozycji jak choćby "Smother". Na koniec koncertu wybrzmiał utwór "Home", który przemienił się w intensywną i głośną galopadę instrumentów.

Przed swoim występem członkowie Daughter powiedzieli nam, że widzieli już 15 koncertów The National, których zdarzało im się supportować. I wciąż nie mają dość. W Gdyni widać było, że wiele się od nich nauczyli.

Zespół The National był w pewnym sensie obecny na tegorocznym Open'erze, ponieważ w festiwalowym kinie wyświetlano zabawny i poruszający (a także uroczo chaotyczny) film "Mistaken For Strangers". Obraz nakręcony przez brata wokalisty The National - Toma Berningera - miał być w założeniu filmem dokumentalnym o zespole. Okazał się jednak czymś zupełnie innym - opowieścią o miłości dwóch braci, z których jeden został gwiazdą rocka, a drugi nie odniósł sukcesu. Warto zobaczyć.

Michał Michalak, Gdynia

Zobacz relacje z poprzednich dni festiwalu:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas