Foals: Mojej mamie się nie podobało (Open'er Festival 2014 - wywiad)

Wokalista brytyjskiej grupy Foals opowiada INTERIA.PL o dramatycznych chwilach na planie ostrego, ale znakomitego teledysku "Late Night".

Yannis Philippakis z Foals podczas występu na Open'erze
Yannis Philippakis z Foals podczas występu na Open'erzeAKPA

Z Yannisem Philippakisem, frontmanem Foals, spotkaliśmy się w Gdyni, tuż po występie grupy na Open'er Festival 2014. Po wymianie uwag na temat open'erowego koncertu przeszliśmy do rzeczonego teledysku.

Michał Michalak, INTERIA.PL: - Muszę ci powiedzieć, że dla mnie wasz teledysk "Late Night" to najlepszy klip ubiegłego roku. Zgodziłbyś się, że to takie małe arcydzieło?

Yannis Philippakis, Foals: - Absolutnie tak. To bardzo dobre wideo, w które włożyłem mnóstwo wysiłku razem z Nabilem, reżyserem klipu. Uważam, że to niesamowity reżyser, prawdopodobnie najlepszy na świecie, jeśli chodzi o teledyski.

- Nabil jest o tyle interesującym gościem, że nie idzie za pieniędzmi. Chce raczej przesuwać granice, kręcić nietypowe rzeczy z różnymi dziwnymi artystami. Mógłby przecież nagrywać wysokobudżetowe klipy hiphopowe, ale świadomie zdecydował się tego nie robić. Bardzo go za to szanuję.

- Nasza współpraca przy "Late Night" wypadła świetnie. Chcieliśmy zrobić coś w rodzaju tryptyku przedstawiającego cykl życiowy. Mieliśmy bardzo konkretną wizję tego, jak ów klip powinien wyglądać. Ostatecznie okazał się nieco bardziej drastyczny, niż się spodziewałem. Nie sądziłem, że będzie aż tak krwawy. Ale bardzo go lubię. Mam przy okazji wrażenie, że został w pewnym sensie przeoczony. Ludzie polubili go, ale... no cóż, sądziłem, że więcej ludzi go polubi (1,3 mln wyświetleń w serwisie YouTube - przyp. MM). Może był zbyt intensywny? Mojej mamie się nie podobał.

Słyszałem, że nagrywanie klipu omal nie skończyło się tragedią.

- To było totalnie popieprzone. Facet, który wiesza się w tym teledysku, prawie powiesiłby się naprawdę. Przez kilka minut był nieprzytomny. Miał ukrytą uprząż, bo tak to się robi w filmach, ale to z różnych powodów wciąż jest bardzo niebezpieczne. Naszemu aktorowi całkowicie odcięło prąd.

- Traf chciał, że nagrywałem wtedy na wideo Nabila wpatrującego się w monitor. Zarejestrowałem, jak Nabil obserwuje tego faceta w trakcie utraty przytomności. Totalnie wtedy ześwirował. Musiał sobie myśleć, że to koniec jego kariery, ponieważ jeden z jego aktorów właśnie zmarł.

Mocne.

- To było bardzo intensywne przeżycie. Na szczęście facetowi nic się nie stało. Spędzono przy nim trochę czasu, by upewnić się, że wszystko jest OK.

Album "Holy Fire" wylądował niemal w każdym zestawieniu na najlepszą płytę 2013 roku. Czy traktujesz to jako przełomowy etap w waszej karierze?

- Myślę, że tak właśnie jest. Ale, wiesz, trudno jest kwantyfikować rzeczy. Nie wiem, jak się kwantyfikuje tego typu tematy. Raz miałem poczucie, że to jest wielki krok to przodu, a innym razem, że to po prostu kolejna płyta. Byłem z niej zadowolony, tak samo jak z jej odbioru.

- Gadałem dzisiaj z Wild Beasts i powiedzieli mi, że teraz jesteśmy tacy duzi, że wszystko się u nas zmieniło. Ale wewnątrz zespołu aż tak się tego nie odczuwa. To tak jakbyś siedział w samolocie. Wiesz, że wzbija się w powietrze, ale kiedy znajdujesz się na wysokości 35 tysięcy stóp, już o tym nie myślisz, czytasz sobie książkę, oglądasz film. Trudno sobie uświadomić, jak wysoko naprawdę się znajdujesz. Tak samo jest z zespołem. Nie odczuwa się wielkiej zmiany w stosunku do tego, co było wcześniej.

- Owszem, niektóre koncerty są większe, odwiedzamy nowe miejsca, i to jest oczywiście świetne, ale trudno jest patrzeć na siebie z zewnątrz i zrozumieć, jak to wygląda.

- Wracając do płyty: jestem bardzo zadowolony z tego, jak brzmi i jak została odebrana, ale mam pewność, że potrafię zrobić płytę jeszcze lepszą.

Od czasu do czasu zdarza ci się chlapnąć coś kontrowersyjnego i media łapczywie się na to rzucają...

- Co na przykład?

Lecę z pamięci: najeżdżałeś na Davida Guettę, najeżdżałeś na Spotify...

- Tak, tak...

Było coś o Arctic Monkeys...

- O Arctic Monkeys niczego nie powiedziałem.

(Podczas odbierania nagrody magazynu "Q" dla najlepszego koncertowego zespołu Yannis powiedział: "Wygląda na to, że nie potrzeba dodatkowych ścieżek wokalu, pozerstwa i sobowtórów Elvisa Presleya, żeby otrzymywać nagrody", co odebrano jako wbicie szpili Alexowi Turnerowi i Arctic Monkeys - przyp. MM).

No to zostańmy przy dwóch poprzednich przykładach.

- Nazwa Arctic Monkeys z moich ust nie padła.

Ale też nie o to chciałem pytać...

- Chcesz, żebym powiedział coś kontrowersyjnego?

(śmiech) Byłoby super, proszę bardzo.

- (śmiech) Na jaki temat?

Hmm, może nie podoba ci się to, co jest na listach przebojów?

- To zbyt łatwe, zbyt nudne (śmiech).

Zbyt oczywiste, rozumiem. Moje pytanie jest tak naprawdę inne: czy te teksty zdarzają ci się przypadkiem czy po prostu lubisz prowokować?

- Lubię prowokować. Ale w tych przypadkach, kiedy media robiły szum, nie planowałem tego. Byłem po prostu w danym momencie szczery. Mówię to, co myślę. Kiedy ktoś zadaje mi pytanie, staram się na nie odpowiedzieć najlepiej jak potrafię, szczególnie kiedy coś mnie wkurza. Nie jestem gwiazdą popu, więc nie muszę kłamać. Nie muszę wkładać na siebie amerykańskiego uśmiechu i mówić rzeczy, które nikogo nie urażą. Czasami to co mówię, wydaje się kontrowersyjne. No trudno.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas