Robbie Williams w Krakowie: Anioły i demony (relacja, zdjęcia)
Zaczął z diabelskimi różkami na blond czuprynie, ale skończył "Aniołami", czyli przebojem "Angels". Robbie Williams przez blisko dwie godziny flirtował w piątek (17 kwietnia) z polską publicznością, a ta ostatecznie dała się uwieść temu czarusiowi z Wielkiej Brytanii.
Rozpoczął punktualnie co do sekundy. O 21 w Kraków Arenie rozbrzmiały dźwięki utworu "O Fortuna" z kantaty "Carmina Burana" Carla Orffa, a Robbie porozumiewał się z publicznością za pomocą komunikatów wyświetlanych na telebimie.
Ogromny cień wokalisty wszedł na ekran w momencie, gdy wystartowało intro do utworu "Let Me Entertain You", przeboju będącego tak naprawdę artystycznym credo Robbiego Williamsa. Chwilę po cieniu pojawił się jego właściciel, a wypełniona po brzegi, do ostatniego miejsca Kraków Arena zaryczała z aprobatą po raz pierwszy, lecz nie ostatni tego wieczoru.
Bardzo szybko między publicznością a wokalistą wytworzyła się symbioza, a o rosnących kwalifikacjach językowych Polaków niech świadczy fakt, że żadnej bariery lingwistycznej nie było - każdy żart Willimsa wywoływał spontaniczne wybuchy śmiechu, a każda wypowiedź bardziej refleksyjna albo na przykład wymagająca buczenia, również spotykała się z adekwatną reakcją.
Bo perorował Robbie niemało. Bezwstydnie wykorzystywał jeden ze swoich największych atutów - poczucie humoru. Opowiadał publiczności, jak potraktuje przyszłego chłopaka swojej córki (otruje, a później zastrzeli), stroił sobie żarty z faktu, że dawno go w Polsce nie było: najpierw kazał buczeć na siebie, a później na swój menedżment.
Innym razem udawał, że ma popsuty mikrofon - poruszał ustami, ale do uszu widzów docierały strzępy dźwięków. Chciał w ten sposób sprawdzić, czy widownia uzupełni "awarie" właściwymi słowami z jego przebojów.
Ewidentnie rozkojarzył się wtedy perkusista w zespole Robbiego Williamsa Karl Brazil, który wraz z resztą muzyków za wcześnie wszedł ze swingową wersją "Supreme", za co zostali przez Williamsa na żarty zrugani.
Robbie Williams w Krakowie - 17 kwietnia 2015 r.
Wiadomo jednak, że to nie dowcipy są solą wielkich koncertów, bo gdyby tak było, to rozmawialibyśmy o występie satyrycznym, a przecież nie na dwugodzinny stand-up widzowie do Kraków Areny przybyli.
Istotnym i bodaj najbardziej spójnym fragmentem koncertu była część swingowa, którą rozpoczął utwór "Minnie the Moocher" z repertuaru Caba Callowaya. Na czas swingowych rytmów Robbie założył frak, rękawiczki i wywijał stojakiem od mikrofonu jak laską. Choćby dla tych kilku swingowych kawałków warto było zabrać w trasę sekcję dętą i tak świetny chórek.
Landrynkowo słodko, ale przede wszystkim uroczo (i głośno!) zrobiło się, gdy na scenę wyszedł Peter Williams, ojciec Robbiego, by razem z synem wykonać utwór "Better Man". Głos Williamsa seniora, choć już podrapany przez upływ czasu, tylko potwierdził to, co wiedzą wszyscy - że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Lista frapujących fragmentów piątkowego koncertu na swingu i tacie Robbiego, rzecz jasna, się nie kończy.
Intrygujące było również łączenie dwóch utworów w jeden przy zachowaniu ciągłości brzmienia sekcji rytmicznej. Często mieszał Robbie utwory swoje z nieswoimi np. "Royals" Lorde z "Bodies" czy "Come Undone" ze "Still Haven't Found What I'm Looking For" U2.
Arena w Krakowie najgłośniej przyjęła oczywiście największe przeboje RW, a im bliżej końca spektaklu, tym bardziej rosło ich natężenie. Po "Come Undone" usłyszeliśmy hit stosunkowo świeży, bo "Candy", po nim "Feel" z piękną laserową oprawą, następnie "Millenium" i "Kids", ma się rozumieć, w wersji bez Kylie Minogue. W tym momencie Brytyjczyk pożegnał się z publicznością, ale wszyscy wiedzieli, że to tylko taka kokieteria, rytuał, który musi być odprawiony na niemal każdym koncercie niemal każdej gwiazdy.
Minęły może dwie, trzy minuty wywoływania na bis i wokalista pojawił się na scenie z powrotem. Wykonał jeszcze dwa utwory, ale za to jakie! Najpierw stanął twarzą w twarz z legendą Freddiego Mercury'ego, porywając się na "Bohemian Rhapsody" (z pomocą publiczności wyszedł z tego z tarczą), wreszcie wyśpiewał swój największy przebój, ba, jeden z największych w historii rynku muzycznego - "Angels". Śpiewał "Angels" ze szklącymi się oczami, a publiczność śpiewała i wzruszała się razem z nim, jak również wyciągała białe i czerwone karteczki, by utworzyć wielką flagę naszego kraju.
Sam Robbie założył zresztą podarowaną mu przez fanów koszulkę piłkarskiej reprezentacji Polski ze swoimi nazwiskiem na plecach. Koszulka opatrzona została numerem trzy i jeśli mielibyśmy trzymać się terminologii piłkarskiej, to piątkowy koncert bez wątpienia był hat-trickiem, a wszystkie gole padły z przewrotek.
Michał Michalak, Kraków