Jarocin Festiwal 2013: Hymn pokolenia
Drugi dzień jarocińskiego festiwalu zapadnie w pamięć przede wszystkim dzięki pięknemu obrazkowi - publiczności na scenie. A wszystko za sprawą Amerykanów z Suicidal Tendencies.
Na dużej scenie zaczął hardrockowy Rust, który de facto grał na własnym terenie oraz amerykańscy soft punkowcy z The Menzingers. Kolejną dawkę reggae dostarczył publiczności rozrywkowy i bardzo kontaktowy zespół Raggafaya. Wystartowały też ostatnie zmagania konkursowe na małej scenie. Pierwszy dłuższy koncert tego dnia zagrało Farben Lehre. Było i punk i reggae. Zaczęli od wizytówki - "Chłopaki z Mazowsza", a potem między innymi "Helikoptery", "Zbrodnia i wiara", "Minus jeden", "Judasz", "Anioły i demony" czy najlepiej przyjmowana "Matura". Załoga bez naburmuszenia pokazała, że o wczesnej porze można też dać przyzwoity koncert. Z obliczeń Wojtka Wojdy wynikało, że to już 10. ich raz na jarocińskim festiwalu!
Koncert Hunter nie wyróżnił się niczym szczególnym. Zgrabnie zagrane, jelonkowo podkreślone riffy i teatralna aura. Do tego zdążyli nas już przyzwyczaić. Grono fanów zespołu na pewno było zadowolone i zapewniło Draka, że stawi się w komplecie na Przystanku Woodstock.
Później przyszła pora na zagraniczną gwiazdę. Amerykański Suicidal Tendencies - w niektórych kręgach, wcale niewąskich, zespół legendarny. Potwierdzeniem była liczba bandaniarzy, nerwowo kręcących się w okolicy. Takiego ładunku energii nie było od dawna w Jarocinie.
Zaczęli od "You Can't Bring Me Down" z kultowego albumu "Lights, Camera, Revolution". Potem sypali samymi hitami, co trochę dziwi, bo przecież właśnie promują nowy album. Ale widocznie formuła festiwalu, a szczególnie długość występu zdeterminowała dobór materiału. Kolejne bezlitosne ciosy: "Institutionalized", "War Inside My Head", "Subliminal" - im starsze tym lepsze. Publiczność odwzajemniała się równie żywiołowo. Nie wierzyłem, że oni będą tak biegać po scenie do samego końca występu. Dali radę. A przy swoim ostatnim, wizytówkowym numerze zaprosili na scenę połowę publiczności. Niesamowicie to wyglądało. Profesjonalizmu, zaangażowania i umiejętności budowania show mogą się od nich uczyć bardziej utytułowane grupy. Najjaśniejszy punkt tego dnia.
Na małej scenie tego dnia niewielkie koncerty dały również Muchy, Skubas i Brudne Dzieci Sida. Przy tym ostatnim popłakałem się ze śmiechu - "cholera, gram trzy akordy i jeszcze mi się mylą".
Tak się bawi Jarocin!
W Jarocinie jak za dawnych lat: irokezy, pogo i ostra muzyka. Tegoroczna edycja festiwalu rozpoczęła się w piątek, 19 lipca.
Dużą scenę opanowały natomiast Strachy Na Lachy. Duże wrażenie zrobiła na mnie aranżacja "A my nie chcemy uciekać stąd" - Grabaż wyjaśniał jarocińskie korzenie tego utworu. Nie mogło zabraknąć hitów nowszych - "I Can't Get No Gratisfaction", i starszych - "Czarny chleb i czarna kawa". Ten ostatni robi się chyba jednym z hymnów młodego, festiwalowego pokolenia, o czym przekonywałem się co noc na polu namiotowym.
O 23:00 na dużej scenie pojawiła się legenda ska - angielski Bad Manners. Największe triumfy święcili na początku lat 80. ubiegłego stulecia. Ale nie przeszkodziło im to w skłonieniu do pląsów festiwalowej publiczności. Żartobliwe komentarze i bogate w dęciaki aranżacje dopełniały dobrego obrazu całości.
Ja czekałem na Moskwę. I doczekałem się kilka minut po planowej 00:30. Set oparli na mieszance starych (w przewadze) szlagierów i nowszych kompozycji. Przy czym te starsze hity zarezerwowane były głównie dla gości. "Pokolenie małp" zagrane z młodymi chłopakami z kapeli Absurd, "Nigdy" i "Ja wiem ty wiesz" z Maleo oraz "Co dzień" i "Powietrza" z Titusem. Fajnie to wychodziło, ale widziałem lepsze koncerty Moskwy. Choćby ten w Jarocinie w 2011 r.
Po zakończeniu głównej imprezy, na polu namiotowym czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka - występ Sztywnego Pala Azji. Nie spodziewałem się, że będę zasypiał tak miłym towarzystwie i okolicznościach.
Tomasz Sadowski, Jarocin