Run-D.M.C.: Od rapu w parku do Rockandrollowego Salonu Sławy
Krzysztof Widt
30 lat temu, 27 marca 1984 roku nastąpiła eksplozja, która w błyskawicznym tempie porwała muzyczny rynek w nieznany mu dotąd świat hip hopu. Dziś raper w TV, w klipie gwiazdy pop albo na szczycie listy "Billboardu" nikogo nie dziwi. Być może nigdy nie doszłoby do tego, gdyby nie gigantyczny sukces Run-D.M.C. i ich debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu "Run-D.M.C.".
To zdecydowanie więcej niż zespół. To klasyczna, szanowana w bardzo różnych środowiskach marka. Dla współczesnego hip hopu są jak ojcowie-założyciele, budowniczy podstaw, pionierzy... Można oczywiście wskazać zespoły, który dały o sobie znać przed nimi, ale to oni jako pierwsi raperzy grali trasy koncertowe, zapełniając stadiony. To oni pierwsi sięgnęli po złoto, potem po platynę, a potem multiplatynę za "Raising Hell". Nie byli pierwszymi, którzy tworzyli tę muzykę, ale to oni pierwsi zaprowadzili ją tak niesamowicie wysoko. Wydany 30 lat temu imienny album to płyta, która w hip hopie i show-biznesie zmieniła wszystko.
Nowa szkoła rapu
Dziś Run-D.M.C. to rapowy kanon, stara szkoła, z której współcześni raperzy mogli by się sporo dowiedzieć i nauczyć (np. jak powinno się grać koncerty). Kiedy jeszcze w 1983 roku wydawali swój pierwszy singel, "It's Like That"/"Sucker MC's", byli zwiastunem czegoś zupełnie nowego. Wizerunek Grandmaster Flasha i Furious Five, Kurtisa Blow czy Afrika Bambaata, którzy stanowili pierwszą generację hip hopu, powoli zaczynał się dezaktualizować. Pojawiła się nowa grupa, młodych, kreatywnych i niezwykle uzdolnionych hiphopowców, którzy zawędrowali na sam szczyt muzycznego łańcucha pokarmowego w XXI wieku. Wśród nich znaleźli się Public Enemy, Beastie Boys czy LL Cool J. I wtedy to ich uważano i oni siebie uważali za... newschool. To faktycznie było inne, zmieniło hip hop z gatunku zbliżonego do disco i funku w alternatywę dla mediów, bezpośredni głos ulic Nowego Jorku. Run, D.M.C. i Jam Master Jay nie tylko poruszali ważne wówczas tematy, ale też dodali hip hopowi wagi jako światowe gwiazdy pierwszego planu.
To nie muzyka do tańca
"Nowy" hip hop w połowie lat 80. był pikantniejszy, bardziej surowy, oparty o potężne, suche perkusje i energiczny rap. To nie była muzyka do tańca, to była muzyka sprawiająca wrażenie, jakby właśnie ktoś w twoim pokoju grał koncert na gramofonie. Zapytani o to, czy nagrają płytę z zespołem, odpowiadali, że nie ma takiej możliwości, bo Run-D.M.C. to "dwa gramofony i dwa mikrofony". Muzyka na ich debiucie to jednak więcej niż koncertowa energia i szorstkie brzmienie. To również hitowy potencjał. Pierwsze na trackliście "Hard Times" to kawałek o społecznym, motywującym tle, raczej nie dla masowego odbiorcy, ale już "Rock Box" z długą gitarową solówką jest niemal oczywistym hitem.
Starszy brat Runa - Russell Simmons czuwał nad produkcją albumu. Kiedy Run-D.M.C. nie znał nikt, Russell już przebijał się w muzycznym przemyśle. Był jednym z założycieli Def Jam - jednej z najważniejszych wytwórni w historii gatunku. Zbieg okoliczności czy opatrzność - tak czy inaczej talent muzyczny poszedł w przypadku legend z Queens w parze z talentem biznesowym. Dzięki temu świat zobaczył, że hip hop jest zjawiskiem masowym.
Lepsi od wszystkich
Run-D.M.C. nie chcieli ograniczać się tylko do umiejętności rozruszania tłumu i prowadzenia dobrej imprezy. Potrafili to zrobić jak nikt inny, ale też chcieli, żeby rap był nośnikiem informacji, nie tylko energii. Jednym z numerów, które, myśląc o debiucie zespołu, przychodzą do głowy jako pierwsze, jest "It's Like That". Zarapowany bardzo dynamicznie i punktowo (w charakterystycznym stylu duetu) portret rzeczywistości bez ubarwień kwitowany bezradnym "It's like that, and that's the way it is" ("Tak już jest i tak musi być").
"Sucker MC's" z kolei sprawia wrażenie prezentacji swoich możliwości w kółku, w którym mierzą się najlepsi MC na osiedlu. Oni byli lepsi od wszystkich. Jak wtedy musiał trafiać do młodych zapaleńców D.M.C. mówiący o tym, że skończył college, ale nadal może jechać na osiedla Queens i wraca cały, bo ma ze sobą mikrofon i wie co z nim zrobić? W takim stylu nie pisał, ani nie rapował nikt.
Podkreślając znaczenie swojego DJ-a w "Jam Master Jay" potrafili jednocześnie stworzyć na mikrofonach duet. Prawdziwy duet, nie tylko parę raperów. Artystyczna chemia między nimi dała umiejętność uzupełniania się, podbijania swoich wersów, zmiany na mikrofonie, a za plecami stał JMJ, który rozumiał się z nimi bez słów. Jak niby taki zestaw miał nie porywać na koncertach?
Zamiłowanie do sneakersów
Ikona stylu - w dzisiejszych czasach to sformułowanie mocno potaniało, ale Run-D.M.C. są jego rapową kwintesencją. Wszystkim w pierwszej kolejności kojarzą się ze skórzanymi kurtkami i kapeluszami, ale tak naprawdę Run-D.M.C. zmienili w rapie niemal wszystko. Nawet ich charakterystyczne logo dziś jest oczywistym symbolem, który doczekał się wielu przeróbek - również w Polsce. Zamiłowanie do tzw. sneakersów, czyli butów sportowych też zaszczepili oni, a sformułowanie "fresh out the box" uczynili niemal swoją dewizą. Adidasy bez sznurowadeł, łańcuch na szyi, bejsbolówki z logo własnej wytwórni... Po strojach kojarzących się bardziej z 70'sowymi dyskotekami, fani hip hopu dostali coś innego, świeżego, a popkultura, mainstreamowe media i inni artyści starali się czerpać garściami.
Co ciekawe podobno, kiedy na początku lat 80. Run-D.M.C. zaczynali działać razem, styl ubierania kojarzony z zespołem był typowy tylko dla Jamesa Mizella... czyli Jam Master Jaya. Dwaj raperzy polubili go i niebawem przyswoili, robiąc z niego rozpoznawalną cechę zespołu.
Królowie rocka
Status pionierów nie przysługuje tylko tym, którzy robią coś jako pierwsi, ale również tym, którzy jako pierwsi przenoszą to na nowy grunt. Pierwsze rapowe złoto - sam fakt sprzedania 500 tysięcy płyt przy debiucie... Pierwsze nominacje do nagrody Grammy, pierwsze klipy w MTV i pierwsza rapowa okładka "Rolling Stone'a". Tylko do Rockandrollowego Salonu Sławy po latach trafili jako drudzy, ale to żaden wstyd być tam w towarzystwie Grandmaster Flash & The Furious Five.
Status "Kings Of Rock", który sami nadali sobie w latach 80., tak naprawdę był uzasadniony - stali się prawdziwymi gwiazdami rocka, ludźmi z pierwszych stron gazet. Każdy chciał mieć z nimi numer, a młodziutki Will Smith pewnie płakał z radości, kiedy razem z Jazzy Jeffem mogli pojechać w trasę z Run-D.M.C. Wśród całego pokolenia tzw. złotej ery z takimi postaciami jak Biggie, 2Pac, Nas, Q-Tip czy Snoop Dogg nie znajdzie się chyba nikogo, kto nie zarapowałby z pamięci przynajmniej kilku numerów Run-D.M.C. w całości. Zawartość ich pierwszych płyt to fundament, na którym powstały największe tryumfy rapu w latach 90.
W królewskiej koronie
Ich pierwszy, przełomowy album sprawił, że tysiące późniejszych megatalentów uwierzyło, że można, robiąc hip hop, wybić się i zostać gwiazdą. Po złocie za "Run-D.M.C." przyszła pora na pierwszą platynę za "King Of Rock" i pierwszą wielokrotną platynę za "Raising Hell". Ich wspólny teledysk z Aerosmith - "Walk This Way" - to jeden z najbardziej znanych i kultowych klipów na świecie. Później przyszedł i czas na spory, problemy z alkoholem, nawrócenia, a wreszcie na reality show i wykłady akademickie.
Ta kariera potoczyła się tak przede wszystkim przez stanowiące podstawy hip hopu - innowacyjność, świeżość i inwencję. Nawet ich ostatni wspólny album - "Crown Royal" wydany w 2001 roku (rok przed tragiczną śmiercią JMJ) przyniósł niepowtarzalne perły w rodzaju "Queen's Day" z Nasem i Prodigy. Wpływ Run-D.M.C. ma też kluczowe znaczenie dla polskiego rapu - na jednej z najbardziej legendarnych i niezapomnianych imprez raczkującego w Polsce rapu w 1997 roku - Rap Day - to właśnie oni byli gwiazdami wieczoru. Przed nimi na tej samej scenie klubu Colosseum grali m.in. Sokół i Pono w składzie T.P.W.C., Tede w składzie Trzyha czy Kaliber 44 i Wzgórze Ya-Pa 3.
W 30. rocznicę premiery debiutanckiego album Run-D.M.C. nie będą niestety świętować w komplecie. Kiedy jednak puścić płytę jeszcze raz, słychać, że Jam Master Jay jest na miejscu, a dwa gramofony i dwa mikrofony działają idealnie.