Reklama

Hip hop nie ma u nas szans

Festiwal z największymi gwiazdami hip hopu i tysiącami szalejących fanów. Gdzie? Oczywiście nie u nas. Bo w Polsce takiej imprezy zrobić się nie da - pisze "Metro".

W Polsce mamy Open'era, na Przystanek Woodstock czy Creamfields też nie można narzekać. Ale jeśli chodzi o stricte hiphopowe festiwale z prawdziwego zdarzenia, to takowych nie ma nas w ogóle.

Kilka razy mniejsze od naszego kraju Czechy tylko w sierpniu zdołały zorganizować u siebie dwie ogromne i znakomite imprezy. Hip Hop Jam i Hip Hop Kemp ściągnęły tam kilkudziesięciotysięczne towarzystwo z całego świata. Na obu wystąpiła czołówka amerykańskiego hip-hopu: The Game, Redman, Dilated Peoples, M.O.P. czy Masta Ace.

Inni nasi sąsiedzi - Słowacy - też nie obniżyli poprzeczki. Na ich tegorocznym, lipcowym festiwalu Toto je Hip Hop Festival gościł m.in The Game i Gentelman. Z kolei niemiecki kultowy już festiwal Splash! ściągnął takie gwiazdy, jak Snoop Dogg, Redman, The Roots czy Dilated Peoples.

Reklama

Z całym szacunkiem, ale nasz rodzimy mazurski Hip Hop Festiwal, z ofertą kilku wyłącznie polskich gwiazd, jest na tle wyczynów naszych sąsiadów, delikatnie mówiąc, mało porywającą propozycją. Pytanie tylko - dlaczego?

"W naszym kraju nie uda się zorganizować imprez na dobrym poziomie z uwagi na jeden problem. W Polsce nadal panuje stereotyp hiphopowca jako dresiarza spod bloku, z jointem w jednym i piwem w drugim ręku, a dla takich ludzi nikt festiwalu robić nie chce" - mówi Pelson, jeden z czołowych polskich raperów.

W pieniądzach widzi problem nie tylko on.

"Nie ma dobrego festiwalu bez dobrego sponsora. A w Polsce żaden duży koncern nie podejmie się organizacji festiwalu dla hiphopowców, bo hip hop przestał już być modny" - wyjaśnia inny raper Eldo.

"W telewizji puszczają tylko Meza, jak w białej koszuli występuje w Opolu, no i na tym się pojęcie ludzi o tej muzyce kończy. Tymczasem na Zachodzie takie koncerny jak Nike czy Nokia mocno promują hiphopowców i ich imprezy. Wiedzą, że mogą na tym sporo zarobić" - mówi połowa Grammatika.

Eldo twierdzi też, że nawet gdyby taki festiwal został w Polsce zorganizowany, i tak nie osiągnąłby sukcesu.

"W ostatni weekend na HH Kemp występował Masta Ace i pod sceną szalało ze 25 tysięcy zachwyconych fanów, a w Polsce na jego koncert przyszło około 100 osób. Sponsorzy wiedzą, że na imprezę do Czech czy Niemiec przyjedzie znacznie więcej ludzi niż do Polski, dlatego omijają nasz kraj szerokim łukiem" - tłumaczy.

Potwierdza to poznańska agencja artystyczna Go Ahead, która organizowała w Polsce koncerty takich hiphopowych gwiazd, jak Wu Tang Clan, czy N.A.S.

"Chętnie podejmiemy się organizacji pojedynczego koncertu, ale dużego, plenerowego festiwalu już nie. Dlaczego? Wu Tang Clan przyciągnął tłumy, ale np. koncert N.A.S.-a nie cieszył się już tak dużym zainteresowaniem, na jakie liczyliśmy. Organizacja dużego festiwalu to dla każdej agencji spore ryzyko" - mówi przedstawicielka firmy.

"Jest jeszcze jeden problem. To kwestia naszego kiepskiego wizerunku w innych krajach.

"Z całym szacunkiem, ale jeśli sponsorzy mieliby wybierać pomiędzy organizacją hiphopowego festiwalu w Czechach czy Niemczech a w Polsce, to z całą pewnością nie wybiorą naszego kraju" - mówi Radek Miszczak z Agencji Artystycznej "Joytown", która współorganizowała m.in. Festiwal Hip Hop Kemp w Czechach.

"Organizatorzy mogą obawiać się bójek, kradzieży, wandalizmu. Czegoś, co gdzie indziej jest przeważnie nie do pomyślenia. Nawet na tegorocznym Kempie jedyne przejawy agresji, czyli np. bójki czy wyzwiska, były spowodowane wyłącznie wśród pijanych Polaków. Najgorsze jest to, że takie sytuacje nie pozostają bez echa. Zła sława o Polakach idzie w świat i dopóki się z tym nie uporamy, nie mamy co liczyć na polski Hip Hop Kemp" - kończy.

A jaka jest Wasza opinia na ten temat? Czekamy na komentarze!

Metro
Dowiedz się więcej na temat: impreza | festiwal | hip hop
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy