Reklama

Złe piosenki

Włączasz radio i już po chwili masz ochotę zwymiotować? Tak, pop bywa czasami bardzo, bardzo niedobry. Sprawdźmy, co właściwie jest z nim nie tak.

Każdą dyskusję na temat jakości radiowego popu można zamknąć krótkim "o gustach się nie dyskutuje", co jest hasłem szczególnie nęcącym dziś, w czasach drugiej młodości disco polo i rozpychającego się na listach przebojów komercyjnego plastiku.

Ale niech ta wytarta formułka nie powstrzyma nas przed oczywistą konstatacją, że śmieciowa piosenka nigdy nie będzie piosenką wykwitną, a nadmiar muzycznych cheeseburgerów może być wysoce szkodliwy dla naszego umysłu. (Jesteśmy pewni, że gdzieś, pod jakąś szerokością geograficzną, naukowcy w pocie czoła pracują nad wykazaniem korelacji między słuchaniem Patrycji Markowskiej a plagą nadciśnienia tętniczego).

Reklama

Proszę pana, pustka

W polskiej piosence, proszę pana, jak w polskim filmie. Nic się nie dzieje. Nuda. Proszę pana. Teksty niedobre... Bardzo niedobre teksty są. A polski piosenkarz, proszę pana... To jest pustka... Pustka proszę, pana... Nic! Absolutnie nic.

Tak zwany polski pop to rzeczywiście jest pustka. Na styku popu i alternatywy z wdziękiem poruszają się Dawid Podsiadło, Monika Brodka, Mela Koteluk, ale jeśli przekierujemy uwagę bliżej środka, to możemy jedynie westchnąć z rezygnacją.

Do środka przesunął się na przykład obiecujący zespół LemON i od razu, zarażony wirusem głównego nurtu, zaczął wyśpiewywać wersy zbliżone do najdonioślejszych dokonań zespołu Feel, w podobnym muzycznym anturażu. Przede wszystkim jednak zaczął wyśpiewywać rzeczy - że sięgniemy po ulubione słowo jednego z naszych recenzentów - nieistotne.


O grzechach anglosaskiego popu będzie za chwilę, natomiast trzeba uczciwie przyznać, że polski ma się do anglosaskiego tak jak Sylwia Grzeszczak do Adele, Rafał Brzozowski do Robbiego Williamsa, Dawid Kwiatkowski do Justina Biebera, Eldo do Eminema czy Kombii do Abby (no dobra, poniosło nas).

W momencie kiedy Mark Ronson i Bruno Mars wypuszczają znakomity, bujający, garściami czerpiący z dorobku wytwórni Motown "Uptown Funk", Łukasz Zagrobelny śpiewa "Tylko z tobą chcę być sobą", najbardziej przezroczysty produkcyjniak, jaki tylko można sobie wyobrazić.

Romantyczny (i nudny) Łukasz Zagrobelny:

Za sprawą takich artystów produkcji jak Marek Kościkiewicz, Marcin Kindla, Tomasz Lubert czy Piotr Siejka, nazywanych przez nas ZAiKSożercami, produkcje brzmią miałko, płasko, ciasno i niskobudżetowo. Gdybyśmy byli złośliwi, a przecież nie jesteśmy, to złośliwie napisalibyśmy, że Kościkiewicz ostatni raz widział się z weną w czasach De Mono, Lubert wciąż nagrywa kolejne piosenki Virgin, tyle że bez Dody i pod inną nazwą, Kindla jeszcze nie napisał dobrego kawałka, a Siejka hurtowo trzaska utwory-potwory laureatom "X Factor", hurtowo zatrzaskując im drzwi do kariery.

Nad tekstami i tekściarzami nie będziemy już się znęcać, bo za granicą nie bywa z tym lepiej, ale przewidywalne, pozbawione polotu konstrukcje melodii i aranżacji wręcz błagają o zwrócenie na problem uwagi.


Pogadajmy z ekspertami

- Wielu artystów uważa się za producentów. No cóż, na pewno czynią duże starania, ale do jakości światowej to jest straszny dystans. Wynika on z wielu rzeczy. Nie tylko z finansów, ale też z bagażu doświadczeń. Tam ludzie rozpoczynają od noszenia paczek, potem są asystentami przy realizacji dźwięku, a potem sami stają się producentami - opowiadał nam Robert Janson.

- U nas zazwyczaj jest to dziełem przypadku. Był sobie muzyk, który zrobił "x" nagrań, komponował - troszeczkę gorzej już to komponowanie szło - i przy okazji postanowił zająć się produkcją. Na kilkudziesięciu producentów w tym kraju, 10 procent robi to z pasją - oceniał lider Varius Manx.

Dobry pop to też jest sztuka, a my sztukmistrzów pokroju Paula Epwortha, Maxa Martina, Dr. Luke'a, wreszcie Ricka Rubina, rzeczywiście mamy niewielu. Jeśli już mielibyśmy kogoś wskazać i na kogoś liczyć, to na pewno na Bogdana Kondrackiego, odpowiadającego m.in. za brzmienie albumu "Comfort And Happiness" Dawida Podsiadły. Kondracki przekonuje, że nie w produkcji tkwi szkopuł, a w niedostatkach wokalistów.

- Sprzęt, a co za tym idzie budżet, nie jest problemem, bo można ogromnie dużo zrobić nawet na iPadzie. Know-how? Mamy w Polsce producentów, którzy są wspaniałymi fachowcami, więc to też nie. Kluczem jest według mnie wokal, sam łapię się na tym, że jak dostaję demówkę, czekam na wokal, bo on mi powie prawdę, czy jest w materiale potencjał, czy nie. Bas czy klawisze można poprawić, z wokalem jest ciężej. Jestem pewien, że jest co najmniej kilku ludzi w naszym kraju, którzy zrobiliby znakomitą płytę wokalistce pokroju Adele, Beyonce, czy nawet Bjork. Płyta może być tak dobra, jak dobry jest wokalista - mówi nam Bogdan Kondracki. I przyznaje:

- Zrobiłem to, co większość moich znajomych, czyli przestałem słuchać radia. Jest kilka interesujących autorskich audycji, ale niestety wyścig o słuchalność odbił się bardzo na jakości - uważa producent.


Kondracki przestrzega jednak przed ślepym zapatrzeniem w to, co dzieje się za oceanem. Wytyka wszechobecny plastik i autotune (czym jest autotune, możecie przeczytać tutaj).

- To co do nas dociera, to piosenki z czołówki list przebojów, efekt pracy sztabu producentów, z pewnością bardzo starannie zrobione, ale poza tym amerykańskie albumy też mają swoje wady, sporej części z nich nie da się słuchać, jest mnóstwo country-popu, niestrawnego dla ludzi z naszego regionu, też mnóstwo plastiku i brzmień, które dla nas są po prostu obciachowe np. radykalny autotune. Jest dużo świetnej muzyki, ale też powstaje tam wiele płyt bardzo przeciętnych. Polskie produkcje odstają od tego siłą rzeczy, gdyby w Polsce w piosence folkowej ktoś wystroił autotune'em głos wokalistki, ludzie odczuliby w tym fałsz, w Ameryce nikt z tym nie ma problemu - utrzymuje Kondracki.


Alicja Janosz nas zabije

Robert Janson też nie pada na kolana przed zagranicznym popem.

- Ostatnia płyta, która mnie zelektryzowała, to płyta "Ray Of Light" Madonny z 1998 roku. William Orbit ją zrobił - szacunek. Od tamtej pory nie słyszałem czegoś rewolucyjnego, czegoś tak technicznie dobrego, co by mnie poraziło. Nie ma czegoś, po czym powiedziałbym "wow" - stwierdził w wywiadzie z naszym serwisem.

No i te teksty! Jeśli wydaje wam się, że z ust polskich pieśniarzy słyszycie grafomanię, to spróbujcie zatrzymać się przy zagranicznych hitach. To dopiero jest ubaw!

"Kiedy mnie pragniesz, nie wahaj się złożyć aplikacji / Pod warunkiem, że ta płyta będzie w rotacji / Wiesz, jestem dobra w resuscytacji / Wtajemnicz mnie, chcę, by zabrakło mi tchu / To takie niesamowite" - śpiewa Selena Gomez w jednym ze swoich przebojów, a my staraliśmy się oddać częstochowski duch unoszący się nad tą piosenką.

Możemy więc odetchnąć z ulgą - banał i grafomania są kwestią ponadnarodową.

Alicja Janosz chyba nas zabije, jeśli jeszcze raz przypomnimy niesławną jajecznicę, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że piosenka "Zbudziłam się" wyznaczyła pewien standard, kultywowany po dziś dzień.

O gustach się nie dyskutuje? No cóż, właśnie to zrobiliśmy. ...i jajecznica.

Michał Michalak

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy