Reklama

ZEW się budzi 2024: kto nie był na koncercie o siódmej rano, ten życia nie zna [RELACJA]

ZEW się budzi to jeden z tych festiwali, które mam na stałe wpisane w kalendarz, i o ile zazwyczaj nie umiem powiedzieć, co będę robić za dwa dni, tak gdyby ktoś spytał, co będę robić za rok na przełomie maja i czerwca, to śmiało mogę odpowiedzieć, że będę bawić się w Bieszczadach.

ZEW się budzi to jeden z tych festiwali, które mam na stałe wpisane w kalendarz, i o ile zazwyczaj nie umiem powiedzieć, co będę robić za dwa dni, tak gdyby ktoś spytał, co będę robić za rok na przełomie maja i czerwca, to śmiało mogę odpowiedzieć, że będę bawić się w Bieszczadach.
Dziwna Wiosna na festiwalu ZEW /Robert Wilk /INTERIA.PL

Impreza rozpoczęła się w sumie jak zawsze przededniem i rozgrzewką na Małej Scenie. "Rozgrzewka" to nawet dobre słowo tutaj, bo rock fitnessu również nie zabrakło. Ale my tu o muzyce, więc - na start usłyszeliśmy krakowski (albo krakoski, zależy jak bardzo są przywiązani) Genezyp Kapen, a po nich Burek! Dobry pies. I widać, że ludzie wzięli sobie do serca "dzień święty święcić", bo pojawili się pod sceną dość licznie.

Pierwszy dzień, ten właściwy, oznacza tradycyjnie już pobudkę skoro świt, żeby o siódmej posłuchać koncertu - w tym roku zaszczyt przypadł Alcoholice, przemianowanej teraz na Rusty Head. Wszyscy spoza festiwalu, słysząc o porannym koncercie, mówią: "Oesu, co", ale naprawdę trzeba to przeżyć i zrozumieć, że to tradycja jak woodstockowa przysięga. Do tej pory moim ulubionym otwieraczem był Zenek Kupatasa śpiewający "Nie walcie mi w ścianę, przyjdzie pora, to wstanę".

Reklama

Później zazwyczaj była przerwa, w której można było iść w góry, ale nie tym razem. W tym roku jak się już zaczęło z rana, to przed północą nie było po co wychodzić z festu. W okolicach godziny dziewiątej znów przenieśliśmy się pod Małą Scenę, gdzie zaprezentowały się szatany jakieś same. A dokładniej - Iron Head, Snakebyte i Warhlack. I jak zawsze coś z Małej Sceny wyniosę, bo Snakebyte dostał follow na Spotify. 

No i, drodzy państwo, Duża Scena napchana dobrem po korek. Najpierw Sic!, którzy udowodnili, że alternatywa w Trójmieście nadal żyje i dobrze się ma. A jak pytają Zew, czy poskaczemy trochę, to skaczemy, mimo tego, że jest czternasta i milion stopni. Później Nie pamiętam, który zapamiętam głównie przez wygląd, mając nadzieję, że to, co wokalista miał pod oczami, to nawilżające płatki z kwasem hialuronowym, bo podobno dobrze używać. I jeszcze dzięki temu, że Jezus ma dzisiaj urodziny, a chłopaki wyrzucili telewizor. Chciałaś punk rocka, Oliwka, masz punk rocka.

Następnie wybitnie wcześnie - Arek Jakubik jako Dr Misio. Nie była to pierwsza nasza styczność, więc wcale nie zdziwiło mnie, że nagle pod sceną pojawił się spory tłum. Były "Pismo", "Prawda" czy "Wielkie żarcie". Oraz oczywiście ściąganie koszulek na "Pogo". Niezmiennie dobre. Skoro już przy zespołach, które miałam wcześniej okazję widzieć, to po Dr Misio na scenę weszła Dziwna Wiosna.

Powiem tak - byłam na ich pierwszym ever koncercie w tym składzie w okolicach premiery debiutu i od tego czasu chodzę i mówię ludziom "to pa tera na to". Choć obie płyty lubię i często do nich wracam, to w wersji koncertowej podobają mi się jeszcze bardziej. A jak panowie zagrają takie "Szybko/Ciemno" albo "Płonę, płonę"...

Potem wróciliśmy do Alcoholiki i chociaż zmianę nazwy z jednej strony rozumiem, a z drugiej nie, to przypominam, bo kibicuję im z własnym materiałem, że od teraz to Rusty Head. Kiedy już powoli zaczynało się ściemniać, ludzi przywitał Wojtek Szumański.

To też już chyba tradycja, że musi być jeden koncert na oddech od gitar. W tamtym roku była to Ranko Ukulele, a teraz chłopak od "Ballady o cycach". Ten przebój oczywiście był, był też "Zegarek", "Widelec" i "No wiesz". Osobiście doceniam rozbudowany zespół, nie rozumiem muzyki, ale jeden lubi pomarańcze, a drugi wiadomo, i pewnie mogłabym toczyć o to dyskusje, jak o Kury. Tłum w każdym razie śpiewał głośno.

Przedostatni koncert był dla mnie najciekawszy. Zespół Percival. Jeśli na te słowa odpaliło wam się "A kiedy przyjdzie Jezus, pokażemy mu tabliczkę z kierunkiem na Wieliczkę", tak jak mi po zobaczeniu line-upu, to już pora przestać i docenić kawał dobrej, słowiańskiej muzyki. Jeśli lubicie "Wiedźmina", a do tej pory nie znaliście Percivala, to prędko się dogadacie. Nie wiem, czy jest to dla mnie muzyka do słuchania w domu, ale na pewno będę polecać.

Na zakończenie natomiast szybka zmiana klimatu i Poparzeni Kawą Trzy. Jak ja lubię takie koncerty, że wszyscy się bawią, bo znają piosenki. Zresztą rozmawiając o tym koncercie doszliśmy do wniosku, że oni nie wybrali na koncert samych hitów, tylko po prostu mają same hity. "Kawałek do tańca", "Jarosław Ka", "Życie ułożyć", "Pięć minut", "Wezmę cię"... Powiedzcie mi, że nie włącza wam się od razu w głowie Poprzedni Kawą Trzy Radio. Ach, no i trzeciej zewowej tradycji też stało się zadość i Poparzonych słuchaliśmy już w deszczu.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy