Reklama

W latach 80. kochały się w niej miliony! Ukrywała, że jej życie było w rozsypce

Od najmłodszych lat zmagała się z własnymi demonami depresją, brakiem pewności siebie, zaburzeniami odżywiania, jednak jakby na przekór wszystkiemu parła wciąż do przodu. Właśnie kończy 65 lat i wydała nowy minialbum.

Od najmłodszych lat zmagała się z własnymi demonami depresją, brakiem pewności siebie, zaburzeniami odżywiania, jednak jakby na przekór wszystkiemu parła wciąż do przodu. Właśnie kończy 65 lat i wydała nowy minialbum.
Belinda Carlisle w latach 80. zachwycała fanów urodą. Mało kto wiedział, co dzieje się z nią naprawdę /AF Archive/Mary Evans Picture Library / Paul Natkin /East News/Getty Images

Nowe wydawnictwo nosi tytuł "Kismet", co można tłumaczyć jako przeznaczenie i jest ponownym spotkaniem piosenkarki z legendarną autorką Diane Warren. To ona stała za jednym z największych przebojów Belindy z lat 80. "I Get Weak". Spotkanie nie było do końca przypadkowe. Pewnego dnia syn Carlisle Duke spotkał Warren w jednej z kawiarni w Los Angeles. Autorka spytała się co słychać u jego mamy, a po chwili obie panie rozmawiały przez telefon. Piosenkarka początkowo była nastawiona niechętnie do pomysłu powrotu na scenę, została jednak przekonana przez Diane. Nowy minialbum jest pierwszym anglojęzycznym materiałem Belindy Carlisle od ponad dwudziestu lat.

Reklama

Światowy sukces Belindy Carlisle i pierwsza terapia odwykowa

Można śmiało założyć, że większość ludzi na świecie zna przebój "Heaven Is a Place on Earth". Wydana w 1987 roku piosenka była głównym singlem drugiego albumu artystki, który podbił listy przebojów na całym świecie. To właśnie wtedy gwiazda Belindy rozbłysnęła najjaśniej, a ściany w pokojach nastolatków zapełniły się plakatami z jej podobizną. Trzy pierwsze płyty z lat 80. ugruntowały jej pozycję na szczycie i chociaż nie zawsze spotykały się z doskonałym przyjęciem w Ameryce, to w krajach europejskich lądowały w Top 10 zestawień najlepiej sprzedających się płyt.

Rozpoczynając swoją solową karierę, Belinda Carlisle przeszła prawdziwą przemianę. Terapia odwykowa pomogła jej odstawić używki pierwszy raz od wielu lat, przez co schudła i zmieniła swój wygląd. Ten był od zawsze w centrum zainteresowania plotkarskich magazynów. "Belinda znowu się zaokrągliła", "Czy gwiazda pop ma problemy z wagą?" takie chwytliwe tytuły pojawiały się w kolorowej prasie, a Carlisle musiała stawić temu czoła. Nie zawsze udawało się jej zachować spokój. Presja związana z sukcesem fonograficznym, trasami koncertowymi, ciągłym życiem w drodze doprowadziła do kolejnego kryzysu.

Kiedy jej czwarty album "Live Your Life Be Free" okazał się porażką w Ameryce, przy dobrej sprzedaży w Wielkiej Brytanii, Belinda Carlisle załamała się i sięgnęła kolejny raz po używki, robiąc przerwę od nałogu jedynie w trakcie ciąży. Poddawana ciągłej krytyce z powodu swojego wyglądu nabawiła się zaburzeń odżywiania. Jak sama wspomina, wpadła w wielką spiralę. Sięgała po używki, aby chudnąć i zachować wagę.

Piła, żeby zapomnieć o problemach i dla kurażu przed występami publicznymi. Udawało się jej przez lata wszystko doskonale maskować. "Z perspektywy czasu to był koszmar. Nigdy nie miałam problemów ze swoim wyglądem, ale zaczęłam mieć przez te ciągłe pytania i ataki ze strony wścibskich dziennikarzy. Kiedy jesteś młoda i ktoś ciągle wytyka ci twój wygląd, to może namieszać w głowie. Tęskniłam za starymi czasami. To, co było dobre w The Go-Gos, to to, że ludzie kochali nas za to, że jesteśmy normalnymi dziewczynami" powiedziała w jednym z wywiadów.

The Go-Go's czyli pierwsze sukcesy w cieniu narkotyków

Belinda Carlisle pochodziła z małego miasteczka i wychowała się w ubogiej, robotniczej rodzinie. Jej rodzice rozwiedli się, a ojczym był jednym z powodów pierwszych problemów przyszłej gwiazdy. Był alkoholikiem, który często urządzał domowe awantury. Belinda nigdy nie była uległa i stawiała opór jego agresji. Po jednej z takich kłótni wylądowała ze swoimi ubraniami przed domem. Postanowiła wtedy pojechać do Los Angeles. 

Początkowo mieszkała w punkowej komunie, gdzie poznała Jane Wiedlin, późniejszą gitarzystkę The Go-Go's. Przyjaciółki spędzały dni, wałęsając się po okolicy i ostro imprezowały. Tak trafiły do klubu The Masque, który był legendarnym miejscem spotkań środowiska punkowego. Tam poznały pozostałe dziewczyny, z którymi założyły zespół. Początkowo miał to być jedynie żart, żadna z przyszłych gwiazd rocka nie potrafiła grać na instrumencie. Historia punk rocka dowodzi, że chęci są często ważniejsze niż umiejętności. Po trzech latach The Go-Go’s zaczęło być popularną grupą w Los Angeles, przyciągając coraz większe tłumy na swoje koncerty.

The Go-Go’s było pierwszą w historii grupą złożoną z samych kobiet, które nie dość, że grały na instrumentach, to jeszcze pisały własne piosenki. Ich debiutancki album "Beauty and the Beat" okazał się wielkim sukcesem i rozszedł się w ponad dwumilionowym nakładzie, sprawiając, że dziewczyny stały się krajową sensacją. Kiedy pojawiły się pierwsze poważne pieniądze, kłopoty już czaiły się za rogiem. 

Belinda wspomina, że podczas występów grupy w Brazylii w trakcie poszukiwania "towaru" trafiły do fabryki używek. "Byłam tak poza kontrolą, że nawet nie pamiętam drobnych szczegółów. Wiem tylko tyle, że spotkałam córkę bardzo prominentnego polityka, która wskazała mi miejsce, do którego mam się udać. Nagle wylądowałam w czymś, co było w zasadzie fabryką używek, w apartamencie na najwyższym piętrze, z widokiem na plażę Ipanema. To było tak hardcorowe, wszędzie była broń. To niesamowite, że nie zginęłam wtedy, szczerze" - powiedziała w wywiadzie dla magazynu "Salon" po opublikowaniu swoich wspomnień w 2010 roku.

The Go-Go’s poza tworzeniem piosenek, z którymi identyfikowało się pokolenie nastolatek dorastających w latach 80., słynęło też z niekończących się imprez. Szalały tak mocno, że nawet słynny, piekielny Ozzy Osbourne wyrzucił je kiedyś ze swojej garderoby, przerażony kierunkiem, w którym wszystko zmierzało. Inna opowieść głosi, że jeden z takich baletów skończył się na konnym torze wyścigowym. Następnego ranka Belinda Carlisle obudziła się obok konia, którego kupiła w nocy.

Historia grupy została przerwana po wydaniu trzech albumów. Wewnętrzne problemy i tarcia narastały, jednym z nich poza nadużywaniem używek stały się pieniądze. Po prostu dziewczyny pokłóciły się o podział zysków z tantiem. Jednak legenda grupy przez lata była na tyle silna, że kilkukrotnie dochodziło do reaktywacji zespołu i nawet wydania płyty w 2001 roku. Działalność The Go-Go’s była też iskrą, która ośmieliła kolejne pokolenie kobiet do śmiałego wejścia na muzyczną scenę. W 2021 roku w uznaniu zasług zespół został wprowadzony do Rock And Roll Hall of Fame.

Przełomowa decyzja Belindy Carlisle

Belinda Carlisle wytrzeźwiała w 2005 roku. W swoim pamiętniku "Lips Unsealed" wydanym w 2010 roku wspominała: "Pojechałam do Londynu w interesach, ale spędziłam trzy dni z rzędu, zamknięta w pokoju hotelowym, biorąc używki i pijąc. Kiedy spojrzałem na swoje oczy w lustrze, nie widziałem nikogo, kto by na mnie patrzył. Światła były zgaszone. Nie było mnie. Nagle pojawiło się dziwne doświadczenie cielesne, zobaczyłam siebie po przedawkowaniu, znalezioną martwą w pokoju hotelowym. Widziałam, jak to wszystko się dzieje, i wiedziałam, że jeśli będę dalej brała kokę, umrę. W tym momencie zamknęłam oczy, a kiedy je ponownie otworzyłam, podjęłam decyzję, którą odkładałam zbyt długo. Otworzyłam się na życie. Doceniłam dobro, zmierzyłam się ze złem i zaczęłam znajdować to, czego potrzebowałam".

Razem ze swoim mężem piosenkarka przeprowadziła się do Francji, gdzie nagrała album z francuskimi piosenkami "Voila". Płyta nie odniosła wielkiego sukcesu, jednak była ważnym elementem w terapii artystki. Jaka sama twierdzi, wreszcie po latach nauczyła się akceptować samą siebie, co przez większość czasu było jej wielkim problemem. Przeszła z powodzeniem terapię i nadal korzysta z pomocy terapeuty. Nauczyła się relaksować i odkryła dobrodziejstwa jogi i kojącej mocy śpiewu buddyjskiego. W 2017 roku wydała nawet płytę "Wilder Shores", gdzie wykonuje takie właśnie kompozycje. Pytana o to, jak udało się jej tak długo utrzymać wszystko w tajemnicy, odparła, że jak każdy uzależniony człowiek, była doskonałą oszustką. Dopiero jej mąż Morgan Mason skonfrontował ją samą ze sobą i namówił do leczenia. Kiedy opublikowała wspomnienia, mówiła, że robi to po to, aby zwrócić uwagę na problemy ludzi, którzy mogą być obok nas, ukrywając swoje demony. Jej historia może okazać się dla wielu sygnałem, że zmiany w życiu są możliwe.

Belinda Carlisle mówi, że po sześćdziesiątce czuje się lepiej, niż kiedy miała czterdzieści lat. Ma w sobie ogromną energię i chęć do działania, a co najważniejsze wreszcie wierzy w siebie. Jej nowe nagrania są tego dowodem. "Big Big Love" to nowy rozdział w jej karierze.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Belinda Carlisle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy