"Raj utracony"

Jadę sobie na krótkie wakacje. Spaceruję po mieście, koniec lutego, plus 25 stopni. Na słupie z ogłoszeniami widzę przyklejony plakat Symphony X, koncert jutro. Łapię za telefon, następnego wieczora rozmawiam z Mikem Romeo. Nie powiem żebym był wielkim fanem zespołu, bardziej chyba samego Mike'a, którego neoklasyczne galopady po gryfie to czysta gitarowa poezja. Ostatni album, oparty tematycznie o klasyczne dzieło literackie Johna Miltona to coś nowego w ich dyskografii. Więcej riffów, mniej neoklasyki, ciężar i mrok. I pierwszy temat jaki poruszyłem w tym wywiadzie.

Symphony X
Symphony X 

Z Mikem Romeo rozmawiał Wojtek Gabriel ("Hard Rocker").

HR: Wasze ostatnie wydawnictwo jest bardziej agresywne, cięższe i bardziej mroczne niż "The Odyssey". Z tego co wiem, takie właśnie miało być. Zmieniliście nieco kierunek, nowy materiał jest bardziej oparty na gitarach, jest w nim więcej elementów tradycyjnego heavy metalu. Dlaczego?

Tak po prostu. Myślę, że każdy album jest inny. Wcześniej ja i Pinella mieliśmy dobry układ, obaj lubimy muzykę klasyczną, więc wczesne albumy są bardziej neoklasyczne. Potem były trochę bardziej progresywne. Kiedy pracowałem nad "The Odyssey" poczułem, że czas powrócić do rzeczy, z którymi dorastałem, wiesz, jak Priest, Black Sabbath, z powrotem to tego grania i z powrotem do gitarowych riffów. Na tym albumie właśnie o to chodzi. Dobrze jest zawsze trochę zmienić, żeby było interesujące. Chodziło bardziej o uchwycenie nastawienia, odczuć, jak wtedy, gdy byłem młodszy i słuchałem Sabbath, coś w tym stylu.

HR: Stworzenie albumu zajęło wam 5 lat. Dużo graliście, zrobiliście trasę z Queensryche i załapaliście się na Gigantour. Jeśli nie chwycilibyście tych okazji, myślisz, że album byłby gotowy wcześniej?

Tak, to częściowo dlatego. Pisaliśmy, potem była przerwa na trasę z Queensryche, znowu trochę napisaliśmy, potem było Gigantour. Wiesz, to głównie przeze mnie. Ciężko mi zaczynać i przestawać. A na tym albumie chodziło głównie o riffy, większość kompozycji to moje dzieło. Po prostu pracuję lepiej, kiedy mam dużo czasu i mogę się naprawdę skoncentrować. To jeden z powodów, dlaczego to tyle trwało.

HR: W przeszłości najpierw gotowe były teksty, potem pisaliście muzykę. Tym razem było odwrotnie. Jakiś rodzaj eksperymentu, czy po prostu tak było łatwiej?

Nie, wiesz, na niektórych albumach muzyka była pierwsza, czasem, jak teksty do "The Odyssey", były napisane później. Zależy od albumu, co jest pierwszą rzeczą za którą się bierzemy. Tym razem chodziło o riffy, o muzykę. To znaczy mieliśmy ten pomysł, żeby użyć "Raj Utracony" jako pewnego rodzaju tło do całości. Część muzyki była już napisana, fragmenty, może utwór czy dwa. Ale kiedy tylko przyszedł pomysł użycia "Raju Utraconego" Miltona, reszta muzyki jakoś się poskładała. Może nie mieliśmy żadnych tekstów, ale przynajmniej wiedzieliśmy, w którym kierunku idziemy. Wiedzieliśmy, że muzyka musi być mroczniejsza, że możemy użyć symfonii, chórów, tego typu rzeczy. Czasem narysowanie szkicu daje ci swego rodzaju cel, do którego trzeba dążyć.

HR: Tematyka jaką dotychczas poruszaliście w tekstach to fantasy czy mitologia. Tym razem John Milton. Co pchnęło was do użycia tego klasycznego dzieła jako motywu przewodniego w tekstach?

Wydaje mi się, że to muzyka, która była wcześniej zrobiona. Wiedzieliśmy, że chcemy album cięższy, oparty na riffach i mroczniejszy. Wczesne pomysły, jakiś riff, chór czy dzwon, miały ten zły, mroczny klimat. Kiedy szukaliśmy pomysłów na teksty, pomyśleliśmy, że to byłoby dobre tło, bo muzyka podążała w takim kierunku. A co do samych tekstów, to nie chcieliśmy napisać konceptu, nie chcieliśmy pisać nic dosłownie, więc raczej próbowaliśmy oprzeć teksty bardziej o myśli zawarte w dziele Miltona, np. bardziej o zemście, zamiast wiesz, tu jest diabeł, a tu to całe gówno. To jest bardziej o zemście, zdradzie, władzy, pożądaniu i tych wszystkich rzeczach. Pomyśleliśmy też, że byłoby dobrze dla muzyki i tekstów jeśli dodamy do tego jakiegoś własnego ducha.

HR: Fajnie wyszło wideo do "Seprent's Kiss", te ogrody Edenu. Zrobiliście też teledysk do "Set The World On Fire". Nie widziałem go jeszcze. Na czym jest oparty?

Nie ma tam właściwie żadnej historii, użyliśmy po prostu obrazów z albumu. Właściwie video do "Serpent's" też było trochę w tym stylu. Bazuje tematycznie na grafice z okładki.

HR: Kiedy wyszedł "Odyssey", większość recenzentów stwierdziła, że to wasze najlepsze dzieło. Teraz mamy podobną sytuację. Myślisz że każdy zespół osiąga jakąś granicę kreatywności, że nadchodzi czas, kiedy zrobienie albumu lepszego niż poprzedni nie jest możliwe?

Taa... Myślę, że musi istnieć taka granica. Ale dla nas, nie wiem... To znaczy, kiedy robisz za każdym razem to samo, to tak, tylko tyle możesz zrobić. Dlatego próbujemy zrobić każdy album trochę inaczej. Wkładamy w to wiele czasu. To nie jest jak: "poskładajmy razem trochę gówna i mamy gotowy album". Naprawdę wiele w to wkładamy. Nie są to zawody z poprzednim albumem, ale coś o czym myślimy, np. zróbmy lepszą produkcję, pójdźmy w tym kierunku, ciężej, więcej riffów. Kiedy zabraknie nam takich pomysłów, może pojawi się granica. Ale na razie... Możesz tak wiele zrobić w muzyce, po prostu nie ma granic. Ale jeśli zawsze robisz dokładnie to samo gówno, tak.


HR: Lemmy robi dokładnie to samo gówno od 30 lat i ma się świetnie...

To zależy, wiesz, każdy zespół jest inny.

HR: Założyłeś zespół, jesteś głównym kompozytorem. Jesteś takim małym dyktatorem, czy wszyscy mają jakiś wkład w kompozycje i aranżacje?

Nie, nie dyktatorem. Każdy album jest inny. Jak mówiłem, wcześnie ja i Pinella wiele współpracowaliśmy, to było bardzo neoklasyczne, bo on z tego się wywodzi, fortepian, klasyka... Ale późniejszy materiał jest bardziej gitarowy, oparty na riffach. Tak więc ogólnie, przychodzę z jakimś riffem, ogólnym zarysem kawałka, demo z automatem, próbuję stworzyć podstawową strukturę utworu. Potem się spotykamy z chłopkami, pokazuję co mam, pracujemy nad tym, może ja i Pinella opracowujemy razem solo i takie tam. Za każdym razem jest inaczej.

HR: A kto układa setlistę na koncerty? Macie jakiś system - 2 kawałki z tej płyty, jeden z tej itp.?

Jest parę spraw, które bierzemy pod uwagę. Sprawdzamy co lubią fani, robimy głosowanie na stronie, żeby zobaczyć co wszyscy chcieliby usłyszeć. Potem bierzemy te kawałki, które są naszymi ulubionymi, które my lubimy grać. A potem próbujemy nadać temu płynności. Uczymy się 15 czy 20 kawałków, tym razem było chyba koło 20 i zmieniamy je każdego wieczoru, wrzucamy parę innych tu czy tam. Nadajemy temu płynności, coś mocnego na początek, potem trochę lżej, delikatniejszy materiał... Trochę to zajmuje. Zawsze się wykłócamy, bo każdy ma swoje ulubione kawałki, fani mają swoje ulubione i trzeba to uporządkować, żeby miało jakiś sens. Czasami spędzamy wiele godzin próbując różnych zestawów, próbując który kawałek gdzie umieścić, które utwory zagrać. Ale zazwyczaj pod koniec dochodzimy do porozumienia.

HR: Nie macie dość ciągłych porównać z Dream Theater? A może po tylu latach już was to tylko bawi?

Nie, są jakieś porównania raz na jakiś czas, ale nie wydaje mi się, żeby było tego tak dużo. Jesteśmy innym zespołem. To znaczy, wpływy mamy te same, oni z pewnością są pod progresywnym wpływem Rush, ELP, Kansas, wiesz, tego typu kapel i my też to mamy. Ale mamy też więcej metalu, oni więcej prog rocka, my mamy więcej klasyki na wcześniejszych albumach. Inne rzeczy. Są podobieństwa, ale każdy zespół ma własną tożsamość.

HR: Kiedy ktoś woła "Mike!" odwracacie się we trójkę?

Hehe... Mike Pinella - nazywamy go po prostu P. Na Leponda mówimy Lepond, a mnie nazywają po prostu Mike.

HR: Mieliście trasy z dwoma wielkimi progowymi kapelami, Queensryche i Dream Theater. Której z nich wolisz słuchać?

To zależy, wiesz, lubię słuchać różnego rodzaju rzeczy. Właściwie bez preferencji. Jak u każdego, nastrój się zmienia z dnia na dzień. Jednego dnia wolę słuchać Dream Theater, innego Slayer, następnego Beethovena. Każdego dnia jest coś innego.

HR: Graliście w zeszłym roku na Sweden Rock. Bis był dość nietypowy, najdłuższy jaki w życiu widziałem, pomimo, że był to tylko jeden kawałek. Gracie całe "The Odyssey" również przy innych okazjach?

To jedna z tych rzeczy, że kiedy czujemy, że powinniśmy to zrobić, po prostu to robimy. Ale ostatnio tego nie graliśmy, bo robiliśmy to wiele razy w przeszłości. Na kilku ostatnich trasach bisem było "The Odyssey". Teraz to bardziej jak "zróbmy fajnego długiego seta, kilka bisów, bardziej standartowo."

HR: Zacząłeś swoje muzyczne przygody od taśmy demo w 1991, z materiałem instrumentalnym. Dlaczego wystartowałeś w ten sposób, zamiast od razu założyć kapelę? Miałeś plany zostać artystą instrumentalnym jak Vai czy Satriani?

Więcej w najnowszym numerze magazynu "Hard Rocker".

Hard Rocker
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas