Nigdy nie czuł się gwiazdą. Ostatni album George'a Harrisona okazał się hitem

Pewnie wielu z czytelników uważa, że ​​to George Harrison napisał "Got My Mind Set on You" swój największy, poza "My Sweet Lord", przebój w solowej karierze. W rzeczywistości piosenka została pierwotnie nagrana przez Jamesa Raya i jest kompozycją Rudy'ego Clarka. Kiedy Harrison przygotowywał materiał na nowy album, przypomniał sobie o singlu, który kupił na początku lat 60. i postanowił nagrać swoją wersję. "Cloud Nine" ukazał się 2 listopada 1987 i sprawił, że menedżerowie wytwórni Warner Bros., odpowiedzialnej za dystrybucję, byli już nie w siódmym, ale właśnie dziewiątym niebie ze szczęścia, że "Cichy Beatles" po latach milczenia wreszcie przemówił, a raczej zaśpiewał.

George Harrison ostatnią płytą wspiął się na szczyt solowej kariery
George Harrison ostatnią płytą wspiął się na szczyt solowej karieryBernd MuellerGetty Images

Swój poprzedni album "Gone Troppo" George Harrison wydał pięć lat wcześniej. Powiedzmy szczerze, płyta była całkowitą komercyjną klapą. Przyjemne piosenki nie miały przebojowej mocy i brzmiały nijako, zupełnie jakby George napisał je jedynie po to, aby wywiązać się z kontraktu płytowego. Zresztą na przełomie lat 70. i 80. wydawać się mogło, że muzyk był bardziej zainteresowany kupowaniem wyścigowych samochodów i urządzaniem swojej posiadłości niż listami przebojów.

Bardziej skupiał się na działalności swojej firmy HandMade Films, produkującej filmy, niż nagrywaniu płyt. Jeśli dołożymy do tego częściowe wycofanie się z życia publicznego, co było spowodowane zabójstwem Johna Lennona w 1980 roku i narastającym w psychice Harrisona strachem przed ewentualnymi prześladowcami, otrzymamy pełny obraz byłego Beatlesa, który stracił zainteresowania światem, a świat powoli zapominał o nim.

"Nie cierpię konkurować z innymi"

George wielokrotnie podkreślał, że uwielbia pisać piosenki na własnych warunkach. Męczyło go wywieranie presji przez wytwórnię. Konieczność promocji, występów, wywiadów. W wywiadzie dla magazynu "Guitar Player" powiedział, że to właśnie względy marketingowe były jednym z powodów, dla których stracił na kilka lat zainteresowanie wydawaniem płyt. "Znudziło mi się pisanie piosenek i nagrywanie płyt, a potem dowiadywanie się, że nikt ich nigdy nie słyszał. Może coś zrobię, jeśli będę chciał to zrobić dla swojej przyjemności, ale teraz po tych wszystkich latach mam tego dość".

W 1979 stwierdził w rozmowie z "Rolling Stone", że za wieloma karierami stoi ambicja i poszukiwanie sławy. "Musisz mieć duże ego, aby nadal walczyć o bycie kimś w oczach opinii publicznej. Tymczasem większość moich pragnień, mojego ego, jeśli chodzi o sławę i sukcesy, spełniła się dawno temu. Nadal sprawia mi przyjemność pisanie piosenek i w pewnym sensie nagrywanie płyt. Jednak nienawidzę tej całej sytuacji, kiedy po publikacji, stajesz się częścią biznesowej maszyny, a ja nie cierpię konkurować z innymi" - mówił.

Czy przez te wszystkie lata George porzucił całkowicie zainteresowanie muzyką? Otóż nie. Uwielbiał zapraszać swoich muzykujących przyjaciół i jammować z nimi do rana. Miał w domu swoje własne studio, więc zawsze mógł nagrywać muzyczne pomysły. Przez lata zgromadził ich tyle, że rok po jego śmierci ukazała się płyta "Brainwashed" z niepublikowanymi wcześniej utworami. To podczas takich spotkań odkrył artystyczną bliskość z liderem Electric Light Orchestra Jeffem Lynnem, który stał się wkrótce katalizatorem sukcesu George'a Harrisona, ale także Toma Petty’ego i Roya Orbisona.

George HarrisonKevin WinterGetty Images

Całe życie przygotowywał się na śmierć

W znakomitym dokumencie Martina Scorsese "Living in the Material World" Olivia Harrison powiedziała, że George w zasadzie przez całe swoje dorosłe życie przygotowywał się na śmierć. Szukał wewnętrznej odpowiedzi o sens wszystkiego. Medytował i poznawał swoje wnętrze, był coraz bliżej Boga, by po chwili zapaść się w stanie niepewności. W połowie lat 80. coś jednak zmieniło się w głowie Harrisona. Odkrył ponownie radość życia. Pisał piosenki z takim samym zapałem jak na początku lat 70., kiedy przygotowywał rewelacyjny album "All Things Must Pass".

Wtedy chciał pokazać światu moc swojej muzyki, udowodnić, że nie był tylko tym trzecim Beatlesem, ale pełnoprawnym artystą. Tym razem niczego nie musiał udowadniać. Tworzył, bo miał taką chęć. Nie poinformował nawet swojej wytwórni o tym, że zaczął nagrywać nowy album. Warner Bros. dowiedziała się o tym fakcie, kiedy otrzymała finalny produkt.

Przez lata Paul McCartney dzierżył tytuł najpopularniejszego, żyjącego Beatlesa. Jego albumy regularnie okupowały listy przebojów. Nawet Ringo Star dawał sobie radę lepiej niż George. Wszystko zmieniło się 2 listopada 1987 roku, kiedy na rynku pojawił się album "Cloud Nine", a tak naprawdę już miesiąc wcześniej za sprawą sukcesu "Got My Mind Set on You". Lekka, doskonale wyprodukowana piosenka dotarła do pierwszego miejsca niemal na wszystkich rynkach. Jedynie w Wielkiej Brytanii nie udało się jej przeskoczyć hitu T'Pau "China in Your Hand".

George Harrison i Elton JohnFG/Bauer-GriffinGetty Images

Pokolenie MTV poznaje George'a Harrisona

Pokolenie MTV odkryło na nowo zapomnianego Beatlesa dzięki zabawnemu teledyskowi, który pojawiał się w telewizji bez przerwy. Zresztą powstały dwa muzyczne filmy promujące obraz. Reżyserem obu był znany z produkcji rozrywkowych filmów na potrzeby programu "Saturday Night Live" Gary Weis. Pierwszy teledysk, chociaż wydaje się wręcz skrojony pod kątem widowni MTV, ze względu na pojawiającą się słodką parę nastolatków, która wygląda, jakby wyrwała się na chwilę z planu serialu "Beverly Hills 90210", który miał pojawić się za trzy lata, nie odniósł spodziewanego sukcesu. Drugi, zainspirowany horrorem "Martwe zło II", przesiąknięty absurdalnym humorem, który nie był obcy Harrisonowi i Wise'owi, trafił w dziesiątkę. Dzięki podobnemu komicznemu zabiegowi inny teledysk wyreżyserowany przez niego do piosenki "You Can Call Me Al" przyniósł Paulowi Simonowi również sporą popularność wśród młodych widzów amerykańskiej stacji muzycznej.

Kiedy w 1976 roku po wydaniu albumu "How Dare You!" dwóch członków 10CC, Kevin Godley i Lol Creme, opuściło grupę, nikt nie przypuszczał, że obaj już wkrótce będą znani bardziej jako twórcy teledysków. Frankie Goes To Hollywood, The Police, Duran Duran, Elton John, Ultravox czy Paul Young to tylko niektórzy klienci nowatorskiego duetu. Godley & Creme stali również za sukcesem drugiego singla George'a Harrisona "When We Was Fab". Fantastyczne przywołanie upojnych dni Beatlemanii, kiedy Fab Four rządziło światem, jest spojrzeniem muzyka na karierę grupy bez nadmiernej nostalgii i idealizowania przeszłości.

Piosenkę napisał wspólnie z Jeffem Lynnem podczas pobytu w Australii, stąd roboczy tytuł nagrania "Aussie Fab". Chociaż nagranie nie powtórzyło gigantycznego sukcesu pierwszego singla i tak pojawiło się wysoko na listach przebojów. Teledysk stworzony przez wspomniany wcześniej duet sprawił, że George Harrison znowu często pojawiał się w stacji MTV, a przez sam film przewinęła się cała masa gwiazd, która zresztą wzięła udział w nagraniu płyty. Ringo Star jest w klipie technicznym wielorękiego George'a i gra na perkusji. Jeff Lynne udziela się na skrzypcach o bardzo długim gryfie. Przechodzący ulicą Elton John wrzuca pieniądze do kubka muzyka. Na planie zabrakło Erica Claptona, którego gitara pojawia się w kilku piosenkach na "Cloud Nine".

Prorocze ostrzeżenie przed plotkarskimi mediami

Pogodny i przebojowy "This is Love" był ostatnim nagraniem promującym wydawnictwo. Czy to znaczy, że album zawiera trzy hity i kilka muzycznych wypełniaczy? Nic podobnego. Już otwierający, tytułowy utwór jest wypełniony doskonałymi partiami gitar, które przywodzą na myśl brzmienie, które będzie dominować na płycie Traveling Wilburys. "Devil's Radio" jest ostrzeżeniem przed nadmierną dominacją kolorowej, plotkarskiej prasy w kształtowaniu informacji, co z dzisiejszej perspektywy brzmi niezwykle proroczo. "Just For Today", piękna ballada, z powodzeniem mogłaby się pojawić na "All Things Must Pass", urzeka wykwintną, charakterystyczną solówką Harrisona. "That's What It Takes" zachwyca swoją niebanalną, popową mocą w refrenie i z powodzeniem mógłby zostać kolejnym singlem. Finałowy, lekko ragtime'owy "Zig Zag", to przykład efektu doskonałej atmosfery, jaka panowała w studio przy realizacji płyty.

"Cloud Nine" okrzyknięto wielkim powrotem Harrisona. Chwalono przebojowość kompozycji, precyzję brzmieniową, za którą stał Jeff Lynne. Sam były Beatles dziwił się, że album uznano za jego powrót. "Odbieram tę kwestię jako rodzaj żartu. Szczególnie dla mnie. Nigdzie nie odchodziłem, żeby wracać, a poza tym i tak nie postrzegam siebie jako pełnoprawnej gwiazdy show-biznesu. Ta strona zawsze była dla mnie trochę zabawna" - powiedział.

Po latach spędzonych trochę z boku głównego nurtu Harrison był początkowo zdumiony szumem medialnym, jaki pojawił się wokół jego osoby w związku z nowymi nagraniami. Po pewnym czasie zaczął odbierać pozytywne reakcje napływające z każdej strony jako coś dobrego. Jego piosenki znowu trafiły do ludzi, co zawsze było celem twórczości. Sukces uskrzydlił muzyka do tego, żeby ponownie mocniej zaangażować się w przemysł muzyczny. Kiedy jego kompozycja "Handle with Care", która początkowo miała się ukazać jako strona b singla, została uznana przez wytwórnię za zbyt dobrą, został poproszony o dostarczenie kolejnej płyty. Nagranie stało się początkiem muzycznej przygody Harrisona pod szyldem Traveling Willburys, która na kilka kolejnych lat stała się jego udziałem.

Nigdy nie wydał już kolejnej płyty. Ostatnie lata życia spędził, walcząc z nowotworem gardła, a kiedy w 1999 roku został zaatakowany w swojej posiadłości przez nożownika, podupadł mocniej na zdrowiu. Wróciły też problemy, z jakimi zmagał się po śmierci Johna Lennona. Do ostatnich dni wymyślał piosenki, ale nie dzielił się już nimi ze światem. Otoczony przyjaciółmi i rodziną zmarł w listopadzie 2001 roku. Po śmierci najlepsze kompozycje, jakie zarejestrował w swoim domowym studio, zostały ukończone i wyprodukowane przez jego syna Dhaniego i Jeffa Lynne’a i wydane na pośmiertnej płycie "Brainwashed". "Cloud Nine" okazał się przebojowym łabędzim śpiewem George'a Harrisona i świadectwem jego talentu do komponowania doskonałych piosenek.

Czytaj też:

George Harrison i Eric ClaptonDave BenettGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas