Reklama

Lech Janerka w Warszawie: Głowa płonie, ale dystans i takt [RELACJA]

Ta trasa to nie jest promocja wyczekiwanej przez 18 lat nowej płyty. To raczej "the greatest". Ale czy to zarzut? A skąd. I nawet jeśli ktoś twierdzi, że jedyne dobre, co zrobił Janerka, to "Historia podwodna" (serio, słyszałam taką opinię, mam świadków), to również był zadowolony, bo "Historia podwodna" też była.

Ta trasa to nie jest promocja wyczekiwanej przez 18 lat nowej płyty. To raczej "the greatest". Ale czy to zarzut? A skąd. I nawet jeśli ktoś twierdzi, że jedyne dobre, co zrobił Janerka, to "Historia podwodna" (serio, słyszałam taką opinię, mam świadków), to również był zadowolony, bo "Historia podwodna" też była.
Lech Janerka w Warszawie /Eris Wójcik /INTERIA.PL

Zaczęło się bez supportu, bo i kto miałby to zrobić, tak żeby publiczność się nie niecierpliwiła, a sam supportujący udźwignął odpowiedzialność? Więc od razu zaczął Lech Janerka. Na siedząco, bo tak sobie po 70-ce postanowił.

Na start kilka piosenek z "Gipsowego odlewu falsyfikatu". Przy każdym odsłuchu tej płyty mam inną ulubioną piosenkę, więc śmiało mogę powiedzieć, że usłyszałam wszystko, co chciałam. Najpierw "Omm". Następnie "Chyba" z wersami "Oddychamy sobie patrząc na świat / głowa płonie, ale dystans i takt", które śmiało może stać się też mottem na życie. Później "I moll", zaśpiewany nie dość, że bez znajomości tonacji, to jeszcze bez odsłuchu. Złej baletnicy to wiadomo co, a Janerce nic.

Reklama

"Zero zer" przypomniało świetny album "Fiu fiu...", a potem, dzięki temu że Janerka jest akurat kustoszem twórczości Klausa Mitffocha, usłyszeliśmy m.in. "Tutaj wesoło", odśpiewane przez całą salę "Śmielej", "Klus Mitroh", "Lola", "Ewolucja rewolucja i ja""Strzeż się tych miejsc". W trakcie koncertu życzeń - wspominana już "Historia podwodna", "Labirynty", "Ta zabawa nie jest dla dziewczynek" czy "Wieje". Idealna setlista nie istnie...

Gdzieś w okolicach "Niewalczyka" zaczęły się już chyba bisy. Bisy, ach, co jeden to lepszy. "Konstytucje", "Bez kolacji" i "Jezu jak się cieszę". Myślałam, że na tym będzie koniec i napiszę, że to idealne podsumowanie koncertu, ale nie. Był jeszcze "Rower", który, z pewnych źródeł wiem, u niektórych rozpoczął trudne relacje z twórczością Janerki. "Ramydada". I wtedy przyszedł czas na idealne zakończenie koncertu: "Wyobraź sobie", moje ulubione.

Nie zabrakło też "Sto lat" odśpiewanego dla Janerki, który drugiego maja skończy 71 lat. Kilka dni wcześniej 71. urodziny obchodził Wojciech Waglewski. Czyli, jak widać, rocznik to nie byle jaki. Patrząc na energię, daję panom tak, maks, 28. A poważnie - Janerka walczył na scenie z uszami i skurczami rąk, ale był przy tym tak szczery, uśmiechnięty i uroczy, że nawet gdyby potrzebował godzinnej przerwy, to byśmy poczekali.  

Zawsze mówiłam, że nawet trochę zazdroszczę ludziom, którzy tak wkręcili się w czyjąś muzykę, że jeżdżą za nim po świecie. Ja nigdy kogoś takiego nie miałam. I teraz sobie myślę, że taki Janerka raz na tydzień byłby idealny do utrzymywania dobrego samopoczucia. W każdym razie kustosz zaprezentował się świetnie. I na siedząco, i na stojąco.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lech Janerka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy