Koncert Hurts w Warszawie: Fleszy blask

Krzysztof Nowak

Tego wieczoru Warszawa jeszcze długo nie zapomni. 14 marca na Torwarze Hurts dali koncert, po którym gromko klaskali nawet słuchacze słabo zaznajomieni z twórczością Brytyjczyków.

Grupa Hurts ma w Polsce wielu fanów
Grupa Hurts ma w Polsce wielu fanówReporters / VERFAILLEReporter

Kiedy Polacy usłyszeli po raz pierwszy singiel "Wonderful Life" duetu Hurts, wszystko poszło bardzo gładko. Powerplay w największych rozgłośniach muzycznych pomógł artystom zdobyć grupę wiernych fanów, a trzy wydawnictwa płytowe pozwoliły ugruntować pozycję w naszym kraju. Nic więc dziwnego, że Brytyjczycy zagrali w tym roku w Polsce aż dwa koncerty w niedługim odstępie czasowym - pierwszy, jeszcze w lutym, w Poznaniu, drugi zaś na warszawskim Torwarze. Na temat wielkopolskiego wydarzenia czytałem pochlebne komentarze, toteż byłem ciekawy, jak zespół wypadnie w stolicy. A skoro już zaspokoiłem swoją ciekawość, to mogę powiedzieć z czystym sumieniem: fachowa robota.

W tym miejscu warto (a nawet trzeba) docenić organizatorów, którzy wybrali idealny support. Brzmi jak lukrowanie? Tylko pozornie, jestem bowiem przekonany, że dawno nie zdarzyło mi się być na koncercie tak dobrze rozgrzewającym przed gwiazdą wieczoru.

Zakontraktowanie na oba wspomniane wydarzenia K Bleax nie było wcale oczywiste - pomimo że przedstawiła się już polskim słuchaczom m.in. dzięki kawałkowi "Survival" i zagrała swego czasu obok Tricky'ego, nadal pozostaje nieco w cieniu bardziej rozpoznawalnych młodych wokalistek z branży. Nim jednak pojawiła się na scenie dobrą godzinę przed występem Hurts, pod sceną pojawiło się tyle ludzi, że niejedna osoba musiała być w szoku. Artystka ubrana w czarne body wiła się na podwyższeniu, a jej muzyka hipnotyzowała odbiorców. Dość powiedzieć, że tylko gdzieniegdzie błyskały ekrany smartfonów.

W nieco ponad trzydzieści minut zebrała całą uwagę, a popularna stylistycznie elektronika wypełniła przestrzeń do tego stopnia, że... nikt nie chciał bisów. I ja także ich nie chciałem - wszystko było przemyślane od A do Z i spięte klamrą, która nie wymagała dodatkowych elementów. Z przyjemnością będę obserwował dalsze poczynania Polki, przy okazji życząc, by za jakiś czas nie była smaczną przystawką, lecz pełnoprawnym daniem głównym w innych częściach nadwiślańskiego kraju.

Atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Ludzi przybywało zarówno na płycie, jak i na trybunach, scenę spowiła czarna płachta z napisem "Surrender", a z głośników zaczęły wypływać dobrze znane utwory, jak choćby "Electric Feel" MGMT. Dało się wyczuć nerwowe wyczekiwanie. Krótko po 20:30 rozpoczęło się show. I to z przytupem, gdyż płytowy sznyt Hurts to jedno, a praktyka koncertowa - drugie. Ugładzone dźwięki znane z płyt ustępują miejsca głośnemu wokalowi i pełnemu bandowi, który się nie oszczędza. Chociaż setlista nie była wcale a wcale zaskakująca, bo znalazły się na niej dobrze kojarzone kompozycje, odgrywane przez duet podczas tegorocznej trasy, sam sposób wykonania i oprawa poszczególnych kawałków zasługują na duże uznanie.

Najpierw mieliśmy pokaz cieni, kiedy sylwetki części koncertowego składu (poza duetem) odbijały się na rozwieszonym płótnie, później do głosu doszły napastliwe stroboskopy i światła, a przez resztę występu rozgrywał się dokładnie zaplanowany spektakl, który nie pozostawiał obojętnym. Ubrany w białą koszulę wokalista Theo Hutchcraft pląsał z gracją, puszczał oczka publiczności i... rozrzucał białe kwiaty, o które zabijały się fanki. Te ostatnie dawały zresztą przy każdej okazji wyrazy swojego uwielbienia dla twórczości artystów - gdy na chwilę hala ucichła, rozległ się jednostkowy okrzyk: "We love you", po którym nastąpiły gromkie wiwaty, a krótko przed końcem w górę pofrunęły balony. Momentem kulminacyjnym było oczywiście odegranie wspomnianego na początku "Wonderful Life" z długim wstępem na pianino, ale nie na bis - ten przypadł w udziale "Nothing Will Be Bigger Than Us" i "Stay".

Po dziewiętnastu (!) utworach grupa ukryła się na backstage'u, a dyskusje publiki przed wyjściem z Torwaru dało się słyszeć jeszcze dobre dziesięć minut po zakończeniu koncertów. Część osób była zachwycona, część cicho i bez gniewu pomstowała na to, że nie pojawił się ten czy tamten kawałek. Ja zaś wyszedłem usatysfakcjonowany, ponieważ dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem - przekrojowy materiał zespołu, który dobrze sprawdza się w dużych salach i na stadionach. Profesjonalizm i uczuciowość pełną gębą.

Krzysztof Nowak, Warszawa

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas