Kochać Marka. 10. rocznica śmierci Marka Grechuty
Iśka Marchwica
"Chodźmy tam szukać swego dnia..." - takimi słowami kończy się album "Historia pewnej podróży" Grzegorza Turnaua, którym słynny krakowski bard złożył hołd ikonie krakowskiej poezji śpiewanej. Album powstawał w połowie 2006 roku i jest to jeden z najpiękniejszych zbiorów piosenek Marka Grechuty. Niestety samemu Grechucie nie było dane się z nim zapoznać - zmarł nagle, 9 października 2006 roku, na wieki osierocając Kraków i wszystkich artystów, którzy poetyckiego wyczucia i zrozumienia dla muzyki uczyli się na "Korowodzie", "Będziesz moją panią", czy "Dni, których nie znamy".
Poeta czułości
Głos Marka Grechuty jest niemal tak charakterystyczny i kultowy, jak jego teksty i muzyka. Artysta, niezwykle nieśmiały i całe życie zmagający się z trudną chorobą psychiczną, swoje najskrytsze uczucia wyrażał delikatnie, a zarazem niezwykle barwnie. Ponoć słowem "kocham" nie szafował, umiał jednak miłość, oddanie, zaangażowanie opisać i wyrazić na wiele innych niezwykłych sposobów. Jak przystało na malarza, odmalowywał te emocje w słowach i dźwiękach.
Czyż można miłość do ukochanej wyrazić piękniej, niż mówiąc jej "Ty będziesz moją damą" i metaforycznie oddając jej cały piękny świat natury? Obok tej chyba najsłynniejszej ballady miłosnej Grechuty, postawić można niewystarczająco docenianą "Twoją postać". Słowom Micińskiego i Czechowicza towarzyszy delikatna, utkana jakby z miękkiego światła lampki nocnej partia gitary, której nieśmiało wtóruje kwartet smyczkowy. Jest w wykonaniu Grechuty tej piosenki zdecydowanie kochającego męża i zarazem nieśmiałość chłopaka. Dwoistość natury Marka Grechuty.
Figlarny uśmiech
W Marku Grechucie ponoć kochały się (prawie) wszystkie dziewczęta w szkole. Wiele lat później, jego chłopięcy urok, przenikliwe spojrzenie, powściągliwość, ale też niezwykle ujmujący uśmiech przyciągał na koncerty tłumy fanek. W czasach świetności zespołu Anawa, tuż po premierze debiutanckiej płyty, a potem hitowego "Korowodu", Marek Grechuta musiał zmierzyć się z ogromnym zainteresowaniem, uwielbieniem wręcz i gloryfikacją jego umiejętności wokalnych i twórczych.
Zobacz również:
- Marka otaczała atmosfera takiego nimbu, pewnego rodzaju dystansu - te fanki, nawet jeśli były, to nie miały odwagi tego tak ostentacyjnie objawiać. Poza takimi sytuacjami, jak gdzieś karteczka podrzucona... Ale widać, że mu to troszkę schlebiało, skoro to zachował (śmiech) - powiedziała w wywiadzie dla Interii Danuta Grechuta, komentując pamiątkę ujawnioną w książce "Marek Grechuta we wspomnieniach żony Danuty".
Nie od dziś wiadomo, że najbardziej pociąga nas to, co tajemnicze, nieoczywiste, owiane aurą niedopowiedzeń. Nic więc dziwnego, że "Nie dokazuj", piosenka ze słowami Marka a muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, zyskała taki rozgłos. Na teledysku Marek śpiewa jakby onieśmielony urodą ślicznej wiolonczelistki, a zarazem uwodzicielski. Jego spojrzenie prosto w kamerę w 1970 r. stopiło niejedno niewieście serce.
Grechuta potrafił też wzbudzać gorące emocje nie tak eleganckimi piosenkami. W 1984 roku ukazał się album "W malinowym chruśniaku", nad którym artysta pracował z Krystyną Jandą i na potrzeby którego stworzył czternaście muzycznych aranżacji tekstów Bolesława Leśmiana. "Gaj" sam w sobie jest tekstem frywolnym, mówiącym z eleganckim uśmiechem o cielesnych uciechach, a w oprawie Grechuty i z dodatkiem uwodzicielskiego wokalu Maryli Rodowicz nabrał jeszcze gorętszych rumieńców.
Pędzące życie
"Gaj", podobnie jak "Twoja postać", pojawił się oczywiście na albumie "Historia pewnej podróży" - tu Grzegorzowi Turnauowi towarzyszyła Anna Maria Jopek, nadając piosence nowy, enigmatyczny charakter. Turnau odświeżył też inny, niezwykle istotny utwór Marka Grechuty, być może niesłusznie "wyparty" przez znany wszystkim i szeroko doceniany "Korowód".
Piosenka "Korowód" w bardzo minimalistycznej wersji i zupełnie dziś zapomnianym brzmieniu pojawiła się już na debiutanckim "Marek Grechuta & Anawa", ale dopiero niemal dziesięciominutowa rozbuchana jazzowa wersja z albumu pod tym samym tytułem (1971 r.) zyskała ogromną sławę i uznanie. Być może chodziło o wszechobecne zainteresowanie gatunkami progresywnymi i łączeniem jazzu z rockiem, a może o ponadczasowy przekaz kompozycji - pędzącej, jak rozwijający się świat, skomplikowanej i wprowadzającej słuchaczy w new-age'owy trans.
Temat obecności w świecie, podążania za pędzącym życiem, ale też niepewności swojego istnienia i chęci zrozumienia celowości egzystencji, Grechuta podjął też w innej kompozycji, po latach przypomnianej przez Grzegorza Turnaua. Chodzi o porywający "Motorek" z "Szalonej lokomotywy" (1977 r.). Nad muzyką Grechuta pracował tu ze swoim stałym współpracownikiem i kolegą z grupy Anawa - Janem Kantym Pawluśkiewiczem. Udało się kompozytorom rytmiczną partią fortepianu i wyrazistą perkusji uzyskać efekt pracującej machiny. Udało się też dramatycznymi wstawkami smyczków uzyskać efekt niepokoju i obawy przed kolejnymi wyzwaniami życia. Jak dużo było w tej piosence obaw i niepewności, życia w skrajnościach manii i depresji Grechuty? To wiedział zapewne tylko on sam.
Widzę cię, tak wiem...
Marek Grechuta urodził się i wychował w Zamościu. Tu kształtowała się jego osobowość, tu uczył się gry na fortepianie, a w Chylicach - na organach. I chociaż do Krakowa przeprowadził się dopiero na studia na Politechnice Krakowskiej, to przez samych krakowian, ale też wielu muzyków, krytyków muzycznych i jego fanów, uznawany jest za wybitnie "krakowskiego" piosenkarza. Świadczy o tym pewnie styl jego muzyki, tak mocno kojarzonej ze środowiskiem Piwnicy Pod Baranami - z którą zresztą był związany w latach 1976-1986 - ale też i niektóre kompozycje.
W roku 2003 Grechuta wydał ostatni w karierze album studyjny, poświęcony różnym miejscom. Znalazły się tu nowe piosenki o Zakopanem, Krakowie, czy Lanckoronie. Ale to nie jedyne kompozycje poświęcone ukochanym miastom - piosenkę "Kraków" zespołu Myslovitz, Grechuta nagrał ze słynną grupą w tym samym roku na ich płytę "The Best Off". Wersja z krakowskim wokalistką zyskała nawet większe uznanie niż ta z 1999 roku i albumu "Miłość w czasach popkultury". Być może dlatego właśnie, Marek Grechuta zdecydował się umieścić tę kompozycję na swojej ostatniej płycie, wśród bonusowych piosenek.
Innym utworem "miejskim", który zyskał nowe brzmienie po latach jest "Widok z balkonu" (znany też po prostu, jako "Lanckorona"). Pierwszy raz nagranie mogliśmy usłyszeć w filmie dokumentalnym o Marku Grechucie "Z pamiętnika mej duszy" (z 1995 roku). W 2001 ten wzruszający muzyczny pejzaż, opowiadający o małej, sennej Lanckoronie, znalazł się na rozszerzonej wersji albumu "Krajobraz pełen nadziei".
Słuchając nagrania, którego Marek Grechuta dokonał na kilka lat przed śmiercią, zauważamy, że głos wokalisty nie jest już tak sprężysty i pewny siebie. Jego chwiejność, a może wzruszenie, dodają piosence uroku i melancholii. Świetnie uwydatnił ją w swojej wersji Grzegorz Turnau, który piosenkę rytmicznie wygładził. Porównując te dwie wersje trudno nie wyobrazić sobie, jak Grzegorz spaceruje wąskimi uliczkami Lanckorony, rozmyślając o swoim mistrzu, i wspomina jego słowa, zauważa to, co on zauważył tu przed laty...
Zamyślony i bujający w obłokach
W wywiadzie dla Interii, Danuta Grechuta przyznała, że Marek często bujał w obłokach. Gubił klucze, dlatego ona je za niego nosiła, gdy wychodzili do miasta - zabierała też jego portfel i dowód osobisty, bo z nią były bezpieczne. Być może dlatego jego "Magia obłoków", a szczególnie powtarzany przez kolejne pokolenia piosenkarzy "Świat obłoków", okazał się takim hitem - w końcu Marek umuzycznił tekst Krynickiego o kwestiach bardzo mu bliskich. I chociaż po tej miłości do nieba i beztroski można by wnioskować, że Marek Grechuta miał naturę pogodnego romantyka, to dużo jego utworów wskazuje na głębokie filozoficzne rozterki i rozważania. Grzegorz Turnau na "Historię pewnej podróży" wybrał kilka, które przedstawiają tę zamyśloną naturę Grechuty, ale jedna z nich porusza w sposób szczególny.
"Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy? / Przecież my wiemy, że nie bardzo pasujemy" - pytał Marek Grechuta. Utwór jest kolejnym, który doczekał się umieszczenia na albumie studyjnym dopiero w 2001 roku - w rozszerzonej wersji "Śpiewających obrazów". I choć Marek Grechuta sam zadaje tu bardzo trudne pytania egzystencjalne, to jego pogodzenie się z Bogiem i zrozumienie dla natury rzeczy, a wreszcie - dość pogodna muzyka zostawiają słuchacza z sercem pełnym nadziei. Być może tak właśnie Marek Grechuta chciałby być zapamiętany.