Grzegorz Markowski: Rockowy emeryt?
Tomasz Słoń
Niewątpliwie jest jednym z najbardziej znanych i rozpoznawalnych polskich wokalistów rockowych. Grzegorz Markowski śpiewał i występował przez ponad 40 lat, ale w końcu postanowił przejść na zasłużoną emeryturę. Przypominamy kilka mało znanych lub zapomnianych faktów z jego ciekawego życia, często mocno odstającego od rockandrollowych schematów.
Grzegorz Markowski jeszcze przed pandemią zapowiadał, że chce zakończyć karierę muzyczną. Ostatnie koncerty z zespołem Perfect zagrał w 2020 r. Postanowił "zejść ze sceny niepokonanym", choć ze śpiewaniem całkowicie się nie pożegnał, o czym świadczy jego niedawny występ z córką Patrycją na festiwalu w Sopocie.
Grzegorz Markowski śpiewał na weselach
Gdy Grzegorz Markowski miał 16 lat, zaczął śpiewać w zespole w rodzinnym Józefowie. Dzięki pomocy lokalnej straży pożarnej, która dysponowała wolną salką i dodatkowo kupiła niezbędny sprzęt, mieli miejsce na próby. W zamian musieli występować na lokalnych imprezach, zazwyczaj w małych miejscowościach - w szkołach (studniówki, bale maturalne), w kościele i na wiejskich weselach.
Tak zaczął zarabiać pierwsze pieniądze na muzyce. W repertuarze mieli głównie kompozycje "do tańca", ale czasami próbowali też bardziej rockowych utworów. Gdy na jednym z wesel postanowili pochwalić się swoją wersją "Hey Joe" z repertuaru Jimiego Hendrixa, o mało nie zostali pobici, gdyż utwór nie spodobał się panu młodemu.
Swoje zainteresowanie rockiem próbował też prezentować w... kościele. Po mszy, gdy kościelny sprzątał, młody ministrant Grzegorz wspinał się do organów i pod okiem organisty grał, przy zgaszonych świecach, "A Whiter Shade Of Pale" z repertuaru angielskiej grupy Procol Harum.
Spotkanie przy pisuarze
Grzegorz Markowski po zdaniu matury (choć później czasami w rubryce "wykształcenie" wpisywał: rockowe), próbował dostać się do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, ale oblał egzamin. Musiał znaleźć normalną pracę, dostał ją w fabryce produkującej części do... czołgów.
Pracował tam rok, a o jego losach zdecydował przypadek. Gdy poszedł z żoną na zabawę sylwestrową, w męskiej toalecie spotkał znanego kompozytora Piotra Figla (Urszula Sipińska, Irena Jarocka, Edward Hulewicz). Markowski pogratulował mu nagród, jakie niedawno zdobył. Panowie przez chwilę porozmawiali sobie, stojąc przy pisuarach, po czym kontynuowali rozmowę przy wódce, już na sali.
Nietypowe spotkanie zaowocowało zarekomendowaniem Markowskiego do Klubu Piosenki Związku Polskich Autorów i Kompozytorów, szukającego właśnie młodych talentów wokalnych. Po przesłuchaniu został przyjęty. Był rok 1973.
Wokaliza w serialu "07 zgłoś się"
W czerwcu 1976 roku Grzegorz Markowski wystąpił w koncercie "Debiuty" na festiwalu w Opolu, ale śpiewany przez niego utwór "Powiedz, jak mam żyć" przeszedł niezauważony (podobnie jak występ np. Basi Trzetrzelewskiej). Ale cztery miesiące później jego głos gościł co tydzień w większości polskich domów, a to za sprawą niezwykle popularnego serialu "07 zgłoś się", z Bronisławem Cieślakiem w roli głównej.
Grzegorz Markowski w czołówce serialu (oficjalny tytuł utworu to "Ballada 07") wykonuje charakterystyczną wokalizę. Mimo iż całość, skomponowana przez Włodzimierza Korcza, trwa dokładnie 51 sekund, nagranie zajęło w sumie kilka godzin pracy i skończyło się o 4 rano.
Na nieszczęście dla wokalisty, w napisach kończących poszczególne odcinki "07 zgłoś się" pomylono jego... imię. Tuż przed premierą pierwszego odcinka (listopad 1976 r.), Markowski zawiadomił całą rodzinę, iż usłyszą jego głos. Tyle, że z napisów końcowych wynikało, iż wokalizę wykonuje... Ryszard Markowski. Nie dało się tego zmienić w całej pierwszej serii serialu, bo wszystko było już zmontowane.
Warto przy okazji przypomnieć, że wiele lat później wokalista także nagrywał utwory na potrzeby polskich seriali ("W labiryncie", "Ekstradycja 3", ten drugi w duecie z Liroyem) i filmów ("Spona").
Perfect zamiast Vox
W 1978 roku Grzegorz Markowski trafił do wokalnej grupy Victoria Singers, śpiewającej w warszawskich nocnych klubach - "Czarnym kocie" (hotel Victoria) i "Kamieniołomy" (hotel Europejski). Jak sam po latach wspominał, "znudzone naszym graniem prostytutki rzucały w nas zielonym groszkiem".
Dostał jednak ofertę solowego występu na międzynarodowym festiwalu w Castlebar, w Irlandii, i postanowił ją przyjąć. Zaśpiewał tam kompozycję "Little Things" i otrzymał nawet nagrodę. Jego następcą w Victoria Singers został Ryszard Rynkowski, a wkrótce grupa zmieniał nazwę na Vox.
Utwór "Little Things" ukazał się w 1978 roku na singlu wydanym przez wytwórnię Tonpress. Wpadł on pewnego dnia w ręce Zbigniewa Hołdysa. Akurat szukał wokalisty do swej grupy Perfect Super Show and Disco Band, która miała już zakontraktowane występy dla Polonii w USA. Pierwszym wyborem był... Ryszard Rynkowski, który jednak odmówił, gdyż nie chciał wyjeżdżać. W tej sytuacji Hołdys spotkał się z Grzegorzem Markowskim, który przyszedł na spotkanie w warszawskim klubie "Stodoła" elegancko ubrany. Jeszcze w trakcie rozmowy lider Perfektu zdecydował, że będzie to nowy wokalista grupy.
I tak się zaczęła rockowa kariera Grzegorza Markowskiego.
Z Perfectu do firmy budowlanej
Gdy Zbigniew Hołdys w 1983 roku rozwiązał Perfect, Grzegorz Markowski musiał znaleźć sposób na zarabianie pieniędzy. Ówczesnego show-biznesu miał po prostu dość, poznał go dogłębnie od kulis. "Było przaśnie, piło się wódkę, bo nie było porządnego sprzętu, na którym można by grać" - wspominał po latach.
Ojciec wokalisty prowadził, z dużym jak na tamte czasy powodzeniem, firmę budowlaną. Dzięki temu rodzinie w miarę dobrze się powodziło. Gdy Grzegorz był jeszcze nastolatkiem, często w czasie wakacji był angażowany do różnych drobnych prac na budowach. Musiał stawić się już o 6 rano, by np. przygotować murarzom zaprawę.
Gdy ojciec zmarł, firmę przejęli synowie. Grzegorz postanowił poświęcić się rodzinnemu biznesowi, wziął na siebie sprawy głównie administracyjne. Ale od czasu do czasu musiał popracować fizycznie, wożąc materiały budowlane, zajmował się też np. malowaniem. Firma dostała bowiem zlecenie na wykończenie pierwszych stacji budowanego w tym czasie metra.
"Od jedynki do siódemki, bo wtedy te stacje nie miały jeszcze nazw. Jak widzisz tam różne brązy, szarości, glazurę, terakotę, to moje roboty wykończeniowe. Taki mozół to trochę sprawdzian - że jeśli znajdę się na pustyni albo w dżungli, nie zginę. To bardzo męskie. Wcześniej był puder i panie mnie czesały, a potem nagle cement, wapno, dechy i trzeba pracować, mimo że jest zero stopni" - opowiadał później "Vivie".
Zarabiał wtedy na tyle dobrze, iż był w stanie wybudować w rodzinnym Józefowie dom, w którym zamieszkał z żoną Krystyną i córką Patrycją. Oczywiście długo nie wytrzymał bez koncertów i śpiewania. Ostatecznie w 1993 roku powrócił do Perfectu.
Grzegorz Markowski na emeryturze?
Gdy zaczął w mediach zapowiadać zakończenie kariery, nie wszyscy w to wierzyli. Tm bardziej, że koncerty Perfektu nadal cieszyły się powodzeniem. Jednak Grzegorz Markowski ostatecznie podjął decyzję, że kończy.
"Nie można stracić dziewictwa, mając 66 lat, trzeba to robić, kiedy jest się w pełni sił i energii. Podobnie jest z rock and rollem. Jeżeli chcesz go uczciwie wykonywać, to musisz w jakimś momencie powiedzieć sobie dość. Chęci są, możliwości się ograniczają, a ja nigdy nie chciałbym stać się karykaturą samego siebie" - przekonywał w 2019 roku w wywiadzie w Tok FM.
Dwa lata później, w rozmowie z Moniką Olejnik dobitnie powiedział: "Nie chciałem być śmiesznym starszym panem, który wjeżdża bez formy i bez energii z nieczystym śpiewaniem. Czuję się pokonany przez życie troszkę i wcale nie jest to dla mnie przyjemne uczucie, gdy ogłaszam, że odchodzę z zespołu Perfect. Chcę zostać w muzyce, będę gdzieś sobie grał jako gość".
Póki co jako gość towarzyszy czasami córce, Patrycji. Ostatnio, w sierpniu, podczas festiwalu w Sopocie, gdzie wspólnie zaśpiewali "Chcemy być sobą". "Tak szczerze powiem, że tata już w ogóle nie chce pracować, nie chce śpiewać. Wyciągam go trochę za uszy, mając nadzieje, że to mu doda skrzydeł" - powiedziała Patrycja Markowska po występie.