"Dźwięki z bebechów zmywarki do naczyń"
Na dwa koncerty do Polski (1 maja w Warszawie i 2 maja w Katowicach) przyjeżdża brytyjski duet Fuck Buttons, którego nazwa jest równie intrygująca, jak muzyka. I koncerty, bo kto widział duet na żywo, ten wie, że to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.
Z okazji drugiej już wizyty Fuck Buttons w Polsce z Benjaminem Johnem Powerem rozmawiał Artur Wróblewski.
Powiedzieliście, że macie dosyć pytań dotyczących nazwy zespołu. Ale czy przypadkiem sami nie sprowokowaliście takiej sytuacji?
- Kiedy zaczynaliśmy, tak naprawdę nie spodziewaliśmy się, że ktokolwiek kiedykolwiek zwróci na nas uwagę. Nazwa nigdy nie stanowiła przedmiot naszej dyskusji. Nie było naszym celem zdobycie popularności, którą obecnie cieszy się zespół. Dlatego nazwa zespołu nie jest w żadnym wypadku prowokacyjna, nie chcieliśmy nią prowokować i wywoływać jakichś reakcje, bo nie spodziewaliśmy się żadnych reakcji na nasz zespół (śmiech). To tylko dwa słowa, które wiążą się z naszymi gierkami słownymi, dotyczącymi kreowania konfrontacyjnej muzyki. Używaliśmy wtedy taniego, starego sprzętu, którym obecnie się już nie posługujemy. To tylko nazwa.
Pamiętasz jakieś nieprzyjemne akcje z dziennikarzami w związku z pytaniem o nazwę grupy?
- Nigdy nie dochodziło do zgrzytów, chociaż byliśmy zmęczeni odpowiedziami na to pytanie. Żarty? Zdarzały się. Ale nie chodziło o złośliwość, tylko raczej zabawę.
Zostańmy jeszcze przy dziennikarstwie muzycznym... Uwielbiam czytać recenzje waszych płyt i relacje z koncertów Fuck Buttons, bo pełne są nieprawdopodobnych sformułowań, którymi autor stara się ujarzmić waszą muzykę. Masz ulubioną interpretację kompozycji Fuck Buttons?
- Hmmm... Chyba te, które odzwierciedlają nasze rzeczywiste uczucia i myśli, które zawarliśmy w danym utworze. Z nasza muzyką jest taki problem, że właściwie każdy ma prawo do własnej interpretacji, własnych obrazów w głowie, które pojawiają się w trakcie słuchania Fuck Buttons. W naszych kompozycjach nie ma tekstu, są jedynie tytuły. Każdy człowiek jest inny, dlatego akceptuję każdą interpretację. Czy mam swoją ulubioną? Teraz nie mogę sobie przypomnieć żadnej. Nie jesteśmy ludźmi, którzy mówiąc innym, że obrazy, które powstały w ich głowach podczas słuchania Fuck Buttons, są złe. Bo to jest złe.
A co powiesz na takie sformułowanie: "upadające słońca"?
- (śmiech) To ciekawe, bo tworząc muzykę często używamy sformułowania "upadające dźwięki".
Czy czuliście ciśnienie przed nagraniem drugiej płyty po sukcesie "Street Horrrsing". Mówię tu o przekleństwie drugiej płyty?
- Nie przypominam sobie, byśmy czuli ciśnienie. Zresztą zawsze chcemy być sobą i pnie pozwalamy, by okoliczności zewnętrzne wpływały na nasz proces twórczy. Nagrywając "Tarot Sport" mieliśmy sporo czasu. Nikt nas nie gonił, nie było żadnych terminów. Nikt nie mówił: "Macie trzy miesiące na skończenie tej płyty". Mieliśmy komfort pracy w bezczasie. A to, co powstało z tej sesji, znalazło się na "Tarot Sport". A płyta ukazała się akurat w tym terminie, z prozaicznego powodu - była gotowa.
Widziałem was dwukrotnie na koncertach: na festiwalu w Roskilde i w Krakowie. To, co przykuło moją uwagę, to wasze stoły mikserskie na scenie, na których jest mnóstwo sprzętu. Co w tym momencie znajduje się na fuckbuttonowych stołach?
- Ooo, sporo sprzętu. Zresztą zestaw jest płynny, za każdym razem na stole leży coś innego. Mamy sporo efektów dźwiękowych, sekwencerów, samplerów, stare syntezatory, nowe syntezatory... Cokolwiek, co wyda nam się potrzebne (śmiech). Nie mamy ścisłego, ustalonego zestawu koncertowego instrumentów. Zawsze szukamy nowych dźwięków, stąd zawsze na stole znajdziesz coś nowego.
A jaki był najbardziej intrygujący przedmiot, który znalazł się na stole?
- Pamiętam, że na początku kariery wydawałem dźwięki z bebechów zmywarki do naczyń. Bardzo interesujące zresztą. Muszę chyba odkurzyć ten sprzęt, bo się za nim stęskniłem. Albo stworzyć coś nowego, bo to też bardzo inspirujące dla naszej muzyki - poszukiwanie nowych dźwięków.
Znów przyjeżdżacie do Polski. Pamiętasz cokolwiek z występu w Krakowie?
- Pamiętam. Graliśmy wtedy z Xiu Xiu, a później byłą impreza dubstepowa, między innymi ze Skreamem. Niestety, nie sprzedam ci żadnej interesującej anegdotki z Krakowa (śmiech). Bardzo żałuję, ale nie mam takiej. Nie za bardzo mogliśmy poimprezować, bo następnego dnia musieliśmy lecieć na następny koncert.
Na koniec powiedz mi, co będzie następną wielką rzeczą w muzyce elektronicznej? Był dubstep, później wasz drone'owy album...
- Zawstydzasz mnie tym pytaniem, bo sugerujesz, że Fuck Buttons są czymś przełomowym dla muzyki elektronicznej. Poza tym nie jestem pewien, czy mój zespół pasuje do tych gatunków i muzyki elektronicznej w ogóle. Dlatego nie uzyskasz ode mnie żadnych zakulisowych informacji (śmiech).
W żadnym wypadku nie chciałem szufladkować waszej muzyki...
- Wiem, w porządku. A co do elektroniki, to minimal techno wydaje się być w tym momencie dosyć modne. Nie wiem, czy popularność tego gatunku wzrośnie, ale sporo osób jara się tym gatunkiem obecnie.
Dziękuję za rozmowę.
Fuck Buttons wystąpią w sobotę (1 maja) w warszawskim klubie Powiększenie, a dzień później (niedziela, 2 maja) w Katowicach w Jazz Clubie Hipnoza.