"Duch hrabiego z Tczewa"
Von Zeit to jedna z najciekawszych i zarazem najbardziej niedocenianych polskich formacji rockowych. Wydany przed rokiem dwupłytowy album "Ocieramy się" zebrał znakomite recenzje, ale Von Zeit niespecjalnie tym przejęci rzadko wychylają nosy poza rodzimy Tczew, bo jak twierdzi lider formacji, "nie mają parcia". Na tegorocznym Off Festivalu będzie okazja, by nadrobić zaległości i zobaczyć ich w pełnej krasie, w dodatku dwukrotnie, w tym na scenie Miasta Muzyki.
O froteryzmie, dobrych The Residents i złych darmowych koncertach z Romanem Puchowskim, szefem Von Zeit, rozmawiał Jarek Szubrycht.
O kogo się ocieracie?
O Hrabiego Von Zeit oczywiście.
Mamy więc do czynienia nie tylko z froteryzmem, ale i wątkiem homoseksualnym?
Miałem na myśli ocieranie się artystyczne, ale z Hrabią Von Zeit właściwie nic nigdy nie wiadomo. Może się okazać, że będzie nas ciągnął w swoją stronę i wtedy będziemy się musieli grubo zastanowić. (śmiech)
A muzycznie o kogo się ocieracie?
Każdy z nas robi swoje rzeczy, a przy tym żaden nie ma takich idoli, na których w całości opierałby swój rozwój artystyczny. Czerpiemy z różnych źródeł. Von Zeit to miszmasz naszych wczesnych i późnych fascynacji. Wojtek wywodzi się z nurtu hendriksowskiego, Sebastian grał bardzo dużo jazzu, a ja z kolei wywodzę się z bluesa, dużo słuchałem wczesnej awangardy, na przykład The Residents, a w tej chwili gram klasykę. Ocieramy się w zasadzie o wszystko. Czasem jest to pastisz, czasem bardziej serio. Von Zeit to wolny i frywolny projekt, i myślę, że to właśnie dodaje mu uroku.
Choć czasy sprzyjają takiemu eklektyzmowi, Von Zeit trudno się przebić do szerszej publiczności. Z czego to wynika? Nie zależy wam? A może wasze dowcipy są zbyt hermetyczne?
Robimy swoje i nie mamy parcia... Co się będzie działo, to się będzie działo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i Von Zeit funkcjonuje jako nasza fanaberia, jako takie pole, na którym możemy się artystycznie wyszaleć. Oczywiście, zależy nam na tym, żeby pokazać się jak najszerszej publiczności, ale to nie jest priorytetem. Każdy z nas ma jakieś inne projekty, inne pasjonujące zajęcia i to pozwala nam zachować totalną niezależność. Robimy to, na co mamy ochotę. Chcemy, żeby nasza muzyka docierała do ludzi, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszystko od nas zależy. Im bardziej przesz, tym na większy trafiasz opór.
Który mnie dziwi, bo propozycja Von Zeit to przecież zgrabne, dobre piosenki, żadne tam odstraszające ludzi dziwadła w stylu The Residents.
Z The Residents to jest taka dziwna sytuacja, że oni są zespołem z jednej strony bardzo awangardowym, a z drugiej, bardzo subtelnym... Nawet kiedy interpretuję stare bluesy w swoim solowym projekcie, przyświeca mi filozofia The Residents. Znasz płytę "The King & Eye" z końca lat 80.? To są covery Elvisa, ale wyciągnęli z tych numerów takie fragmenty muzyczne, których nikt wcześniej nie znalazł i na nich oparli swoje interpretacje. Oczywiście, wyszło monstrualnie i dla fanów Presley'a pewnie obrazoburczo, ale dla mnie na maksa interesująco. Ja w podobny sposób gram Roberta Johnsona i wiem, że dla bluesowych purystów moje interpretacje są nie do przyjęcia, ale ludzie, którzy podchodzą do muzyki bez obciążeń, łapią się na to. O tego rodzaju inspiracji The Residents mówiłem w przypadku Von Zeit, bo bardziej interesuje mnie, jak ci kolesie myślą, niż to, jakie dźwięki grają.
Jak oceniasz polską scenę alternatywną? Bo ja mam wrażenie, że polskim artystom nie brakuje ambicji i umiejętności, za to wielu z nich przydałoby się więcej kultury muzycznej, osłuchania. Grają nieciekawe rzeczy, bo nieciekawych słuchają.
Jest coś w tym, co mówisz. Sam mam często podobne wrażenie. Jest dużo energii, młodzieńczy power, który doceniam, ale muzycznie są to rzeczy, które mnie niespecjalnie interesują. Z drugiej strony, musisz pamiętać, jak wiele złego robią w Polsce darmowe koncerty. Niszczą scenę klubową, ponieważ ludzie przyzwyczajają się do tego, że gwiazdy grają za darmo. A skoro tak, to dlaczego mieliby płacić jakiekolwiek pieniądze za koncert mniej znanej kapeli? Co za tym idzie, grono polskich muzyków, którzy są w stanie utrzymać się z grania, topnieje. Muszą więc robić inne rzeczy i nie mają czasu na to, żeby się rozwijać. Jeśli grasz w kapeli niezależnej, która ma pięciu członków, musiałbyś brać za koncert tyle, ile nie jest w stanie zapłacić żaden klub w Polsce. Do tego jeździsz samochodem, który pali paliwo, musisz mieć kierowcę. Nie obejdzie się więc bez pracy na boku? Nie ma naturalnej stymulacji do tego, żeby muzycy starali się być coraz lepsi.
Z dumą obnosicie się ze swoim tczewskim pochodzeniem. Co jest takiego szczególnego w tym miejscu? Bo dla mnie, podobnie jak chyba dla większości Polaków, Tczew to tylko mało atrakcyjny dworzec w drodze do Trójmiasta.
Tczew ma w sobie coś artystycznego. Z tego miasta wywodzi się Grzegorz Ciechowski... Pamiętasz zespół Young Power?
Oczywiście.
A wiesz, że w Young Power grało aż trzech tczewiaków? Grzegorz Nagórski na puzonie, Waldek Leczkowski na saksofonie tenorowym i barytonowym, na zmianę, i Adam Wendt na tenorze. Jest California Stories Uncovered, jest Von Zeit, ja też solowo funkcjonuję. A więc mamy tu środowisko artystyczne... Tczew ma też przepiękną starówkę, piękny brzeg Wisły, ma swoją magię. Każdy wrażliwy człowiek, który będzie miał okazję trafić w te najfajniejsze zakamarki miasta, z pewnością je doceni. Tczew był przed wojną miastem granicznym, więc spotykało się tu dużo różnych wpływów. Od wschodu Prusy Książęce, od północy Wolne Miasto Gdańsk, na północnym zachodzie Kaszuby, a sam Tczew leży w regionie zwanym Kociewiem... To wszystko w fajny sposób się przenikało. Nawiasem mówiąc, przygotowuję właśnie solową płytę, której warstwa liryczna w całości będzie oparta o dialekty kociewski i kaszubski. Ja sam jestem półkrwi Kaszubem i pół-Kociewiakiem, pochodzę stąd, to jest mój folk. Tutaj jestem u siebie.
Co szykujecie na Off Festival?
Na pewno będą nasze piosenki oraz spora dawka improwizacji i psychodelii, i będą też wizualizacje. Jesteśmy bowiem od samego początku projektem multimedialnym i gramy głównie do wizualizacji animowanych Roberta Turło. Zdziwiłbym się bardzo, gdyby te dwa koncerty na Offie były takie same. Na pewno będą się od siebie różniły.
Przyznaj, skąd wzięliście tego Hrabiego Von Zeit?
Hrabia Von Zeit był z nami chyba od zawsze, to taki duch, który się między nami przetacza... Ale jego obecność zauważyła dopiero moja żona Basia. (śmiech) Potem pojawił się film "Halucynacje Hrabiego Von Zeit" i wtedy hrabia się zmaterializował.
Dziękuję za rozmowę.