Do ilu razy sztuka? Historia tych wielkich przebojów zaczęła się od porażki

Podobno każdy zasługuje na drugą szansę. Okazuje się, że dotyczy to również piosenek. Wiele przebojów, które dzisiaj regularnie lądują we wszystkich zestawieniach najważniejszych utworów wszech czasów, zaczęło swoją karierę od porażki. Niektóre z tych piosenek uratowało wydanie na nowo, innym pomógł cover albo... zbieg okoliczności.

Thom Yorke z Radiohead. "Creep" było ich przepustką do sławy, a wkrótce twórcy... znienawidzili piosenkę
Thom Yorke z Radiohead. "Creep" było ich przepustką do sławy, a wkrótce twórcy... znienawidzili piosenkęAndrew Benge/RedfernsGetty Images

W niektórych przypadkach aż trudno uwierzyć, że za pierwszym razem coś poszło nie tak. Przecież to niemożliwe, żeby świat nie poznał się na tych przebojach od razu. A jednak! Niektórym piosenkom osiągnięcie sukcesu zajęło nawet kilkanaście lat.

Największe przeboje, które początkowo były fiaskiem. "Red Red Wine"

Tutaj potrzeba było kilku wersji, żeby świat nareszcie docenił ten przebój. Neil Diamond to człowiek, który w muzycznym świecie kojarzy się przede wszystkim z sukcesami. Nawet najlepszym zdarzają się jednak gorsze momenty. Utwór "Red Red Wine" trafił na płytę "Just for You" z 1967 roku i radził sobie najgorzej spośród wszystkich singli z dobrego przecież albumu. Co prawda znalazł się na liście Billboard 100, ale na znacznie niższej pozycji, niż liczył sam autor. Więcej powodów do radości miał holenderski artysta Peter Tetteroo, który rok później nagrał cover piosenki i zyskał dzięki temu popularność w Holandii. W 1969 roku za utwór o zaletach wina zabrał się Tony Tribe, który nagrał singel w wersji reggae. Tu już efekty okazały się niezłe, chociaż nie miały nic wspólnego ze światowym przebojem.

Nic nie przebije jednak sukcesu UB40. Brytyjska formacja szukała piosenek na swój album z coverami i tak trafiła na "Red Red Wine" Tribe'a. Muzycy zachwycili się utworem, nagrali go i zdobyli pierwsze miejsce na brytyjskiej liście przebojów. Najzabawniejsze jest to, że artyści nie mieli pojęcia o oryginale. Znali tylko wersję reggae, a kiedy zobaczyli podpis "N.Diamond" w rubryce "autor", sądzili, że chodzi o jamajskiego muzyka, Negusa Diamonda. To nie koniec tej historii, bo w 1983 roku piosenka nie odniosła tak od razu spektakularnego sukcesu w Stanach, jednak kilka lat później, przed premierą drugiej części albumu z coverami, wytwórnia postanowiła jeszcze raz wydać "Red Red Wine" za oceanem. Co prawda muzycy trochę się naczekali, ale nareszcie mieli wymarzony numer jeden również w USA. Neil Diamond stwierdził, że wersja UB40 to jeden z ulubionych coverów jego piosenek.

"Nothing Compares 2U"

Zastanawiacie się, jak to możliwe? Prince napisał tę piosenkę w latach 80., w czasach, kiedy tworzył mniej więcej jeden utwór dziennie. Współpracownicy wspominali, że muzyk pewnego dnia zniknął na godzinę i wrócił z gotowym tekstem. Tak właśnie powstało "Nothing Compares 2U". Artysta nagrał nawet od razu wersję demo. Wokalista stwierdził jednak ostatecznie, że utwór trafi na płytę jego grupy The Family. Oryginalną wydaną wersję zaśpiewał St. Paul, który dostał polecenie, żeby "zabrzmieć jak Prince". Trzeba przyznać, że świetnie wykonał zadanie, ale to nie wystarczyło. "Nothing Compares 2U" trafiło na jedyny album The Family, nie zostało nawet wydane na singlu. Poza fanami nikt nie miał więc szans na odkrycie piosenki. Losy kawałka zmieniła dopiero Sinéad O'Connor.

Irlandzka wokalistka wspominała po latach spotkanie z Prince'em, który - jak stwierdziła - zaprosił ją do swojego domu w Hollywood, a potem na nią nakrzyczał i śledził, kiedy w środku nocy wracała z jego posiadłości pieszo. Być może relacja tej dwójki nie zaczęła się dobrze, za to utwór dał O'Connor gigantyczny sukces. Piosenka trafiła na płytę "I Do Not Want What I Haven't Got" i stała się największym przebojem w karierze artystki. Niektórzy dopiero po latach odkryli, że utwór napisał ktoś inny, ale sama Sinéad stwierdziła w jednym z wywiadów: "Jeśli o mnie chodzi, uważam go za swoją piosenkę". Wersja demo Prince'a ukazała się w 2018 roku.

"Dog Days are Over"

Dzisiaj to jeden z największych przebojów Florence and the Machine, ale początki piosenki wcale nie były łatwe. Zresztą jak na utwór - jak wspominała Florence - "nagrywany w studiu wielkości toalety" przystało. Florence Welch próbowała swoich sił na scenie w wielu wcieleniach, łączenie ze śpiewaniem country i udzielaniem się w zespole z hiphopowymi inspiracjami. Nic z tego nie wyszło, chociaż może to i lepiej? Ostatecznie wokalista zaczęła pracować z kompozytorką Isabellą Summers - i tak powstała grupa Florence and the Machine. Jedną z pierwszych piosenek zespołu był kawałek "Dog Days are Over". Utwór ukazał się w grudniu 2008 roku i... nie zrobił wielkiego wrażenia nawet na wytwórni płytowej. Ekipa nagrała piosenkę na starych klawiszach, a przy braku kompletu instrumentów radziła sobie, jak mogła. Na przykład używając ściany zamiast perkusji. Singel, w niezbyt dobrym dla promocji nowej muzyki czasie przed świętami, trafił do pierwszej setki piosenek w Wielkiej Brytanii, ale szybko z niej wyleciał. Porażka? Nie do końca.

Kiedy zespół promował wydany w 2009 roku album "Lungs", wystąpił w kilku programach telewizyjnych. Muzycy zagrali tam między innymi "Dog Days are Over". Utwór pojawił się też w zapowiedziach kilku telewizyjnych premier i nagle w 2010 trafił na listę najchętniej kupowanych piosenek w Wielkiej Brytanii, mimo że wytwórnia nawet nie planowała wydawania ani promowania singla na nowo. Po tych wydarzeniach nie miała już wyboru. Powstał nowy teledysk i może późno, ale Florence and the Machine nareszcie mogli świętować sukces.

"Got My Mind Set on You"

Wielu słuchaczy pewnie do dziś nie ma pojęcia, że to wcale nie piosenka George'a Harrisona. Utwór wydał w 1962 roku James Ray, wokalista R&B. Piosenka nie zrobiła wtedy furory i pewnie świat by o niej zapomniał, gdyby nie legendarny gitarzysta. Jeszcze zanim The Beatles wystąpili w amerykańskiej telewizji, George wybrał się do USA, żeby odwiedzić siostrę. Muzyk objechał przy okazji wszystkie sklepy płytowe w pobliżu jej miejscowości. W jednym z takich miejsc znalazł album Jamesa Raya z tą właśnie piosenką. Artysta natychmiast zakochał się w utworze, ale musiało minąć 25 lat, zanim postanowił go nagrać.

Kiedy Harrison pracował nad płytą "Cloud Nine", przypomniał sobie o piosence. Poprzedni album gitarzysty nie okazał się zbyt dużym sukcesem, więc muzyk stwierdził, że potrzebuje prostego, ale chwytliwego utworu, który da mu przebój. Beatles szukał przy okazji dobrego producenta i koniecznie chciał zatrudnić Jeffa Lynne'a z Electric Light Orchestra. Panowie nigdy wcześniej się nie spotkali, ale w studiu dogadali się świetnie. Najlepszym dowodem jest sukces piosenki, która na przykład w USA błyskawicznie wylądowała na szczycie list przebojów.

"Can't Hold Us"

To musi być frustrujące, kiedy artysta wydaje płytę i wie, że ma na niej ewidentne przeboje, ale świat jakoś nie potrafi ich odkryć. Duet Macklemore & Ryan Lewis doskonale zna to uczucie. Muzycy zadebiutowali singlem "Wings" na początku 2011 roku. Trudno nazwać wyniki tego utworu na listach sprzedaży wielkim sukcesem, ale początki nigdy nie są łatwe, więc artyści potraktowali to jako rozgrzewkę i kilka miesięcy później wydali drugi singel. "Can’t Hold Us" z gościnnym udziałem Raya Daltona to chwytliwa piosenka, która po prostu nie mogła nie stać się przebojem. I została nim, tyle że nie wtedy. To już duet zaskoczyło. Panowie byli trochę rozczarowani, jednak w zanadrzu mieli album "The Heist" i jeszcze kilka potencjalnych hitów, więc nie rozpaczali.

Płytę promowały dodatkowo dwa utwory: "Same Love", a przede wszystkim "Thrift Shop", czyli singel, dzięki któremu o duecie Macklemore & Ryan Lewis usłyszał cały świat. Piosenka zrobiła taką furorę, że album sprzedawał się jak ciepłe bułeczki, a na listy przebojów nieoczekiwanie powróciło dzięki temu... "Can't Hold Us". Okazuje się, że do dwóch razy sztuka, bo tym razem utwór nie tylko trafił na pierwsze miejsca list w Stanach, ale okupował tę pozycję najdłużej spośród wszystkich piosenek w 2013 roku. Niech teraz ktoś powie, że ten tytuł nie był proroczy.

"Mr. Brightside"

Niezliczone playlisty w serwisach streamingowych, gry komputerowe albo imprezy u znajomych - tę piosenkę można znaleźć wszędzie. Utwór już od pierwszego refrenu krzyczy: "Przebój!". Jak to się więc stało, że kawałek zaliczył porażkę na starcie? "Mr. Brightside" to jedna z pierwszych piosenek napisanych przez muzyków The Killers, więc nikt nie protestował, kiedy utwór miał zostać debiutanckim singlem, tym bardziej że miał olbrzymi potencjał. Grupa wydała piosenkę we wrześniu 2003 roku i wszyscy byli już gotowi na świętowanie pierwszego sukcesu. Tyle tylko, że nie było czego gratulować. Singiel przepadł w morzu innych utworów i nie zanosiło się na poprawę. Muzycy otrzepali więc kurz, otarli łzy i wydali kolejną piosenkę z albumu "Hot Fuss".

"Somebody Told Me" "zażarło" i stało się ogromnym przebojem. O młodym-zdolnym zespole The Killers nagle mówili wszyscy fani rocka, którzy nie przegapią żadnej nowości. Muzycy i współpracownicy grupy wpadli wtedy na pomysł: "Słuchajcie, a może by tak wydać 'Mr. Brightside' jeszcze raz?". Ktoś powinien zgarnąć za to premię, bo za drugim razem singel podbił już wszystkie możliwe listy przebojów. Od tej pory utwór nie opuszcza zestawień najlepszych piosenek dekady albo w ogóle wieku i do dziś jest jednym z największych hitów The Killers, a umówmy się, że panowie od tego czasu nagrali jeszcze kilka świetnych rzeczy.

"Creep"

Był taki czas, kiedy muzycy Radiohead wiele by dali, żeby ta piosenka jednak się nie przebiła. "Creep" dało zespołowi wielki sukces, ale w pewnym momencie okazało się zmorą grupy. Bez tego singla losy Radiohead mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej, chociaż początki piosenki trudno nazwać udanymi. Zespół zaczął swoją karierę od wydania EPki "Drill". Minialbum trafił do nielicznych poszukiwaczy nowych brzmień, ale to by było na tyle. Radiohead planowali więc nagrać singel, który miał pomóc światu odkryć grupę. Muzycy pracowali nad trzema utworami, jednak sesja nagraniowa nie szła zbyt dobrze. W przerwie ekipa zaczęła dla rozgrzewki grać "Creep", piosenkę, którą Thom Yorke napisał jeszcze pod koniec lat 80. Producenci, kiedy tylko ją usłyszeli, przekonali muzyków, żeby nagrali utwór. Zespół nie był zachwycony, ale jeszcze mniej ucieszył się, kiedy wytwórnia zdecydowała, że to właśnie będzie pierwszy singel.

Artyści nie mieli wielkiego wyboru, więc "Creep" ukazało się we wrześniu 1992 roku. Ten zapowiadany "wielki hit" nie tylko nie został przebojem, ale też trafił na czarną listę BBC Radio 1 jako "zbyt depresyjna piosenka". Złośliwi mówią, że w kolejnych latach Radiohead potraktowali to jako wyzwanie. W każdym razie muzycy byli wściekli, bo najpierw dali się namówić na premierę, a potem ponieśli klęskę. Tak przynajmniej myśleli. Kilka miesięcy później, kiedy artyści rozmyślali nad swoją porażką, utwór zaczął się pojawiać w izraelskich stacjach radiowych i stał się tam przebojem. Wkrótce do Izraela dołączyły Nowa Zelandia i Hiszpania. Piosenka dotarła też do alternatywnych rozgłośni w USA i w połowie 1993 roku wszystkie modne dzieciaki słuchały już tylko tego. Utwór okazał się ostatecznie tak dużym przebojem, że członkowie Radiohead go znienawidzili i na kilka lat zrezygnowali z grania go na koncertach.

Do dziś nie jest to ich ulubiona piosenka, ale sprawdźcie w sieci internetowe playlisty z muzyką Radiohead. Co zwykle widnieje na pierwszym miejscu?

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas