Reklama

Była królową list przebojów, potem niespodziewanie zniknęła. Pamiętacie Nelly Furtado?

Urodziła się w Kanadzie, w rodzinie portugalskiego pochodzenia, a imię zawdzięcza sowieckiej gimnastyczce. Jeśli czyjaś historia zaczyna się w taki sposób, to jest duża szansa, że ta osoba będzie mieć równie oryginalną resztę życia. Tak przynajmniej wydarzyło się w przypadku Nelly Furtado. Wokalistka skończyła 45 lat, ponad połowę tego czasu spędziła już na scenie. Oto najważniejsze utwory Nelly i piosenki, które zrobiły z niej gwiazdę.

Urodziła się w Kanadzie, w rodzinie portugalskiego pochodzenia, a imię zawdzięcza sowieckiej gimnastyczce. Jeśli czyjaś historia zaczyna się w taki sposób, to jest duża szansa, że ta osoba będzie mieć równie oryginalną resztę życia. Tak przynajmniej wydarzyło się w przypadku Nelly Furtado. Wokalistka skończyła 45 lat, ponad połowę tego czasu spędziła już na scenie. Oto najważniejsze utwory Nelly i piosenki, które zrobiły z niej gwiazdę.
Nelly Furtado zachwycała nie tylko piosenkami, ale również urodą. Hugh Hefner proponował jej fortunę za sesję w "Playboyu" /Bryan Bedder /Getty Images

Gdyby ten czas na scenie liczyć uczciwie, od pierwszego występu, to staż Nelly byłby znacznie dłuższy niż ponad 20 lat. Artystka zaczęła śpiewać już jako czterolatka. Oczywiście na początku jej widzami byli domownicy, ale niedługo potem Furtado zadebiutowała przed większą publicznością, kiedy razem z matką wystąpiła w kościele. Scena, nawet ta niewielka, tak jej się spodobała, że przyszła gwiazda podjęła decyzję: zajmie się muzyką. Najpierw jednak trzeba było opanować podstawy.

Nelly nigdy nie była osobą, która przychodzi do studia, dostaje gotowe piosenki i tylko je śpiewa. Nic dziwnego, bo wokalistka nauczyła się grać na gitarze, pianinie, ukulele, a nawet... puzonie. Furtado zaczęła pisać piosenki już jako nastolatka, do tego sporo czasu spędziła w orkiestrze marszowej. Jeszcze zanim podpisała kontrakt płytowy, w CV miała niezłą listę w działach "doświadczenie" i "umiejętności". Później artystka dołączyła do tego zestawu wiele innych wpisów, na przykład zarządzanie, bo założyła własną wytwórnię, a nawet osobiście szukała nowych talentów. Rodzice piosenkarki przez lata powtarzali jej, że tylko ciężką pracą można do czegoś w życiu dojść. Kariera Furtado pokazuje, że wokalistka wzięła sobie tę radę mocno do serca.

Reklama

"I'm Like a Bird"

Być może to dosyć zaskakujący kierunek, ale Nelly na dobre zaczęła swoją poważną przygodę ze sceną od współpracy z hiphopowym zespołem Plains of Fascination. Artystka nagrywała wokale na płytę grupy, a potem postanowiła "pójść na swoje" i założyła triphopowy zespół Nelstar. Wszędzie jednak czuła, że nie może w pełni wykorzystać swoich możliwości wokalnych. Traf chciał, że Furtado wzięła udział w lokalnym konkursie młodych talentów, a tam została wypatrzona przez profesjonalnych muzyków, którzy zaczęli tworzyć z nią piosenki i pomogli wokalistce nagrać demo. Taśmy z efektami tych prac trafiły do kilku wytwórni płytowych, a na efekty nie trzeba było długo czekać.

 W 1999 roku artystka podpisała kontrakt, a rok później wydała debiutancki album. Płytę "Whoa, Nelly!" promował między innymi utwór "I’m Like a Bird". To właśnie dzięki tej piosence świat usłyszał o Furtado. Utwór podbił wszelkie możliwe listy przebojów, na czele z tymi kanadyjskimi, do tego zapewnił wokalistce doskonały start w branży muzycznej. Bezpretensjonalna, optymistyczna, popowa i chwytliwa piosenka - czego chcieć więcej? Nelly zdradziła w jednym z wywiadów: "Słyszałam ten utwór śpiewany na karaoke albo wykonywany przez cover bandy - i to było świetne. Myślałam sobie wtedy: 'Wow, mam jedną z tych piosenek'. Ktoś kiedyś powiedział, że to taki kawałek, który ludzie śpiewają sobie przed lustrem do szczotki do włosów. Jestem szczęściarą, że mam taką piosenkę - ona zapewnia mi utrzymanie".

"Turn Off the Light"

Hiphopowe początki wokalistki jednak gdzieś się później odezwały - w tej piosence, która zresztą czerpie też co nieco z reggae. Wydawałoby się, że to dosyć zaskakujące połączenie, ale zadziałało. Utwór okazał się kolejnym przebojem z debiutanckiej płyty Furtado. Co właściwie tak zachwyciło świat nie tylko w tej piosence, ale w ogóle na pierwszym albumie artystki? Przede wszystkim świeżość. Kiedy Nelly debiutowała, na rynku było już wiele popowych księżniczek, które tylko powielały schematy, a po drugiej stronie muzycznej barykady rządziły nu metalowe zespoły, których przybywało dosłownie z każdym tygodniem, bo wszyscy chcieli zdobyć swój kawałek tortu. 

Nagle między nimi pojawiła się dziewczyna, która śpiewała wyjątkowo przebojowe piosenki, niekoniecznie tylko o tym, że chciałby wygodnie żyć albo właśnie rzucił ją chłopak i nie wie, co dalej, a do tego miała w sobie jakąś zadziorność. Nic dziwnego, że błyskawicznie przykuła uwagę. Swoją drogą, o tym, że Furtado nie zamierzała do końca przestrzegać show-biznesowych zasad, najlepiej świadczy fakt, że odrzuciła oferty pozowania do "Playboya". Na początku kariery wokalistki Hugh Hefner chciał zapłacić Nelly pół miliona dolarów, nawet za pozowanie w ubraniach. Artystka stwierdziła jednak, że to nieodpowiedni moment i odrzuciła ofertę, czym wprawiła w osłupienie wielu znanych menedżerów gwiazd.

"Maneater"

"Jest zaklinaczem węży. Dokładnie wie, jak wyciągnąć z każdego artysty to, co najlepsze" - powiedziała kiedyś Nelly o Timbalandzie. Wokalistka zatrudniła producenta do pracy nad swoją trzecią płytą, "Loose" i nawet przez chwilę nie żałowała tej decyzji. Timbaland miał już wtedy na koncie współpracę z wieloma gwiazdami, choćby Missy Elliott, Aaliyah i Justinem Timberlakiem, a po sukcesie płyty Nelly lista chętnych do nagrywania z muzykiem tylko się wydłużyła. "Maneater" okazał się małą wycieczką do lat 80., zresztą tytuł nie jest przypadkowy, bo piosenka czerpie z wielkiego przeboju duetu Hall & Oates.

To się nie mogło nie udać, bo - jak mawiał klasyk - "Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem". Nelly i Timbo postanowili połączyć syntezatory z rockiem i trzeba przyznać, że całkiem nieźle im to wyszło, chociaż niewiele brakowało, żeby piosenka nie ujrzała światła dziennego. Podczas nagrywania utworu w studiu wybuchł pożar, a wszystko zaczęło się od jednego z głośników. Wokalistka i producent mocno się przestraszyli, oboje uwierzyli nawet przez chwilę, że piosenka jest przeklęta, więc odłożyli ją na kilka tygodni. Na szczęście wrócili do prac i za drugim razem nic złego się już nie działo, chociaż ekipa, na wszelki wypadek, przyniosła do studia kilka dodatkowych gaśnic.  

"Say It Right"

Można spędzić wiele lat na scenie, ale i tak nie wiedzieć do końca, co stanie się przebojem. Tak było również z tą piosenką. Nelly nie miała pojęcia, że "Say It Right" okaże się wielkim hitem i pewnie nawet nie postawiłaby na to wielkiej kwoty, gdybyście podczas prac w studiu kazali jej cokolwiek obstawiać. Piosenka powstała nad ranem. Furtado w ogóle słynie z tego, że potrafi siedzieć w studiu do świtu, a Timbaland okazał się w tym świetnym kompanem. Artystka i producent postanowili obejrzeć "The Wall", ale mieli ochotę na chwilę oddechu od muzyki, więc seans odbył się... przy wyłączonym dźwięku. 

Okazało się jednak, że muzycy wcale nie odpoczywali, tylko myśleli o nowych utworach, bo kiedy tylko film się skończył, zamiast iść spać, zaczęli pisać "Say It Right". Sama piosenka jest dosyć tajemnicza i nawet autorka nie potrafi - a może nie chce - do końca wyjaśnić tekstu, ale co nieco zdradziła. Nelly wytłumaczyła, że inspirowała się "Here Comes the Rain Again" duetu Eurythmics. Chciała nagrać coś przebojowego, ale jednocześnie magicznego, co przenosi słuchacza do innej rzeczywistości. Kiedy posłuchacie tego singla, doceńcie poświęcenie Nelly. Artystka nagrała tyle wersji i ścieżek wokalu, że po sesji ledwo mogła się odezwać. Furtado sama przyznała, że gdyby jej nauczyciel śpiewu obserwował sesje nagraniowe płyty "Loose", nie byłby zachwycony.

"Powerless (Say What You Want)"

Nagrywanie drugiej płyty po tym, jak pierwsza osiągnęła ogromny sukces, nie jest łatwe. Nelly przekonała się o tym na własnej skórze. "Folklore" nie było już tak przebojowe jak "Whoa, Nelly!" i chociaż drugi album nie okazał się porażką, to nie sprzedał się aż tak dobrze jak poprzednik. Czy to załamało wokalistkę? Ani trochę. Artystka stwierdziła po latach, że taka zmiana była najlepszą rzeczą, jaka mogła ją wtedy spotkać. Szaleństwo wokół gwiazdy na chwilę wyhamowało, a sama Furtado mogła przynajmniej częściowo odzyskać kontrolę nad swoim życiem. 

"Powerless (Say What You Want)" okazało się też małym buntem wokalistki przeciwko wytwórni. Rodzice Nelly przyjechali do Kanady w latach 60. Artystka pamiętała, że kiedy w dzieciństwie oglądała telewizję, na ekranie widziała niewiele osób wyglądających podobnie do niej. Chociaż sama Furtado wychowywała się już w Kanadzie, zawsze czuła, że jej rodzina jest "skądś". Dlatego kiedy wytwórnia płytowa nie chciała, żeby wokalistka chwaliła się swoimi korzeniami i wolała, żeby gwiazda była bardziej uniwersalna, co oczywiście mogło zapewnić jej jeszcze większą popularność, Nelly zaprotestowała. Piosenkarka postanowiła jeszcze mocniej przypomnieć o swoim pochodzeniu, a na płycie wykorzystała elementy muzyki świata.

"All Good Things (Come to an End)"

Wiesz, że udało ci się sporo osiągnąć, jeśli chórki śpiewa u ciebie... Chris Martin. Nelly kończyła akurat prace nad płytą "Loose", kiedy wybrała się na ceremonię MTV Video Music Awards w 2005 roku. Na imprezie występowała grupa Coldplay, więc wokalistka spotkała za kulisami swojego dobrego kolegę, Chrisa. Furtado opowiedziała mu, że właśnie nagrywa album, do tego z Timbalandem. Martin, fan obojga, nie mógł zmarnować okazji i wprosił się do studia. Muzyk miał tylko podglądać duet przy pracy, ale okazało się, że zjawił się w idealnym momencie i nagrał chórki do "All Good Things (Come to an End)". 

Nelly była zachwycona, bo sama często słuchała wtedy w przerwach między nagraniami albumu Coldplay "X&Y". Zresztą nie jest wielką tajemnicą, że artystka uwielbia Wielką Brytanię, między innymi za muzykę, a dzień, w którym grupa Oasis zawiesiła działalność, Furtado wspomina jako jeden z najgorszych momentów swojego życia. Nic dziwnego, w końcu przez wiele lat był to jej ulubiony zespół. Nelly jako nastolatka pisała nawet listy do Liama Gallaghera i dołączała swoje zdjęcie, licząc, że pewnego dnia muzyk odpisze i zaprosi ją na randkę. Wokalista nigdy się nie odezwał, ale lata później, kiedy artyści mieli okazję spotkać się za kulisami, przynajmniej mieli się z czego pośmiać.

"Promiscuous" (feat. Timbaland)

Tylko Nelly i Timbaland wiedzą, jak to się stało, że z inspiracji Talking Heads, Madonną, Blondie i The Police wyszła im taka piosenka. W każdym razie miało być dynamicznie, przebojowo, trochę tanecznie i z elementami flirtu. Wszystko odhaczone! Timbaland chciał, żeby Furtado trochę poeksperymentowała w tej piosence i zrobiła coś, w czym może do tej pory nie czuła się zbyt mocna. Artystka przypominała sobie historie znanych silnych kobiet, a potem nagrała piosenkę, która jest dialogiem między chłopakiem a dziewczyną, przy czym każde z nich zarzuca tego drugiemu, że jest "łatwe".

Artyści żartowali nawet, że to taki utwór, którego tekst wygląda zupełnie jak SMS-owa rozmowa. "Pamiętam, że trochę wstydziłam się wydać ten kawałek. Chodziło o tekst, sam tytuł 'Promicuosus'. Nic zrobiłam nic złego, ale kobiety zawsze są oceniane" - powiedziała Nelly magazynowi "Fader". Niektórzy konserwatywni słuchacze rzeczywiście nie do końca zrozumieli, że piosenka to nie prawdziwe życie i krytykowali Furtado, ale czy wokalistka się tym przejęła? Wcale, tym bardziej że utwór zapewnił jej nominację do Grammy i pierwsze miejsce na liście Billboardu. "Promiscuous" przeżyło zresztą drugą młodość, kiedy w 2020 roku utwór zyskał popularność na TikToku i wrócił na listy przebojów. Jego licznik na Youtube dziś wskazuje prawie 600 mln wyświetleń.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nelly Furtado
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy