Był świetnym koszykarzem i spał cztery godziny na dobę. Prince skończyłby 65 lat
Na archiwalnym nagraniu widać próbę Prince’a przed występami. Artysta śpiewa, tańczy razem ze swoim zespołem, a w pewnym momencie robi widowiskowy szpagat. Wszystko na wysokich obcasach i z uśmiechem na ustach. To najlepiej pokazuje, że dla muzyka nie było rzeczy niemożliwych. Mimo że nie był ideałem i miał swoje demony, to wielu artystów marzy o osiągnięciu chociaż części tego co on. Prince skończyłby 65 lat.
Wszyscy byliby w szoku, gdyby Prince nie zajął się muzyką. W jego rodzinie talent był zapisany w genach. Matka przyszłego artysty była wokalistką jazzową, a ojciec pianistą. Nawet imię muzyka było od początku związane ze sceną, bo Prince Rogers to wieloletni pseudonim ojca. Poza tym rodzice chcieli, żeby ich dziecko dostało od życia wszystko to, czego oni nie mieli, więc "Książę" miał być również talizmanem. Trzeba przyznać, że zadziałał wyjątkowo dobrze, chociaż artysta w dzieciństwie nie był zachwycony swoim imieniem i wolał, żeby zwracać się do niego "Skipper".
Król koszykówki
Wokalista nie był wysoki, co przez lata próbował maskować noszeniem butów na obcasach, a przede wszystkim przysłaniał ogromną pewnością siebie. Tym bardziej zaskakuje fakt, że w szkole muzyk trenował koszykówkę, był w tym - jak wspominali jego koledzy - świetny, należał nawet do szkolnej reprezentacji. Miłość do sportu nie minęła zresztą wraz z odebraniem świadectwa, bo w dorosłym życiu Prince ciągle lubił spędzać czas na boisku i grał dla przyjemności. Koszykówka nie była jedyną szkolną pasją artysty. Nastolatek chodził też na lekcje baletu, co najlepiej pokazuje, że Prince od zawsze łączył to, co teoretycznie zupełnie do siebie nie pasowało.
Profesjonalna muzyczna kariera artysty rozpoczęła się od grania na gitarze w lokalnym zespole. To była tylko rozgrzewka, bo tuż po ukończeniu szkoły wokalista, z pomocą zaprzyjaźnionego producenta i lokalnego biznesmena, nagrał własne demo i mógł liczyć na pomoc profesjonalnych menedżerów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. O muzyka biło się kilka wytwórni. Firmom tak bardzo zależało na podpisaniu kontraktu, że zwycięska wytwórnia dała artyście całkowitą wolność pod względem zawartości płyty. Prince postanowił w pełni to wykorzystać, bo nie tylko sam napisał praktycznie wszystkie piosenki, ale też samodzielnie nagrał partie 27 instrumentów na album. I nie, nie jest to pomyłka. Płyta "For You" ukazała się w 1978 i została dobrze przyjęta, chociaż nie osiągnęła wielkiego sukcesu. Na ten - Prince musiał co prawda poczekać, ale zaledwie rok. W ciągu kilku kolejnych lat muzyk udowodnił światu, że nie trafił na scenę przypadkiem. Prince stał się jedną z największych gwiazd w historii muzyki, ale same płyty to za mało, żeby oddać to, jak barwną postacią był artysta.
"On jest nawet lepszym perkusistą ode mnie"
Prince był przede wszystkim muzycznym geniuszem. Nie chodzi nawet o to, co tworzył, ale też o to, jak wyglądała ta praca. Artysta opanowywał grę na tych instrumentach, które akurat były mu potrzebne. Muzyk słynął z tego, że - już od debiutanckiego albumu - potrafił sam nagrać w studiu swoje utwory. Nie myślcie jednak, że Prince uczył się tylko podstaw gry. Dave Grohl, którego muzyk zaprosił kiedyś spontanicznie na wspólną sesję, był pod wrażeniem umiejętności artysty. Pytany o to, czy Prince jest lepszym muzykiem od niego, lider Foo Fighters odpowiedział: "On jest nawet lepszym perkusistą ode mnie".
Być może to zasługa legendarnej już pracowitości Prince’a. Współpracownicy wspominali, że wokalista przeznaczał na sen zaledwie cztery godziny na dobę, ale wtedy, kiedy nie nagrywał. Sesje artysty bardzo często trwały bowiem kilkanaście, a nawet 24 godziny. Wielu realizatorów rezygnowało z pracy, bo Prince zmuszał ich do noszenia pagerów (takich poprzedników komórek, ale tylko z opcją SMS-ów, na dodatek w jedną stronę) i potrafił wzywać ich do studia w środku nocy, bo akurat wpadł na jakiś pomysł.
A warto pamiętać, że artysta nie nagrywał jednej płyty co trzy lata. Muzyk wydał za życia ponad 50 albumów, a po śmierci Prince’a odkryto archiwum, w którym jest tyle materiału, że wystarczyłoby go jeszcze na 100 płyt. Jakby tego było mało, artysta pisał też dla swoich kolegów po fachu. Jego piosenki śpiewali: Stevie Nicks, The Bangles, Patti Labelle i Kenny Rogers.
Ta pracowitość sprawiła, że Prince nie ograniczał się wyłącznie do muzyki. Artysta był też świetnym aktorem. Oczywiście wielu muzyków próbuje swoich sił na ekranie, ale najczęściej to małe role, ale nawet one zdradzają brak talentu. Tu było inaczej. Prince zbierał pochwały za "Purple Rain", "New Girl" czy "Under the Cherry Moon". Muzyk był też pierwszym artystą, który miał na koncie równocześnie numer jeden na liście najchętniej kupowanych płyt, singli i wśród kinowych przebojów. Prince lubił kino nawet wtedy, kiedy nie pojawiał się na ekranie. Muzyk stworzył na przykład ścieżkę dźwiękową do "Batmana" w reżyserii Tima Burtona.
Otwierasz drzwi, a w progu stoi Prince
Prince uchodził za odważnego i bezkompromisowego artystę. Być może to zasługa pewności siebie, ale ta też nie przyszła od razu. Podczas pierwszych w życiu sesji nagraniowych muzyk był okropnie nieśmiały i stremowany. Kiedy miał rejestrować partie wokalne, artysta wyprosił wszystkich ze studia i kazał zgasić światło, żeby przypadkiem nikt go wtedy nie obserwował. Aż trudno uwierzyć, że kilka lat później muzyk stał się królem sceny. Kiedy na początku kariery supportował The Rolling Stones, potrafił wyjść do publiczności w samej bieliźnie i płaszczu. Nie przejął się nawet wtedy, gdy fani Stonesów zmusili go do opuszczenia sceny, rzucając w artystę śmieciami.
Prince lubił prowokować i ani na koncertach, ani na płytach nie unikał seksualnych podtekstów. Jego występy były przepełnione zmysłowością, a niektóre płyty, na przykład "Dirty Mind" - tytuł mówi sam za siebie - krytycy wprost nazywali lubieżnymi. Tu odzywała się przewrotność wokalisty. Im bardziej ktoś oburzał się z powodu erotycznych podtekstów, tym więcej ich od Prince’a dostawał. Co ciekawe, muzyk uważał, że taka otoczka ani trochę nie gryzie się z religijnością, dołączył nawet do Świadków Jehowy. Prince wykonywał tam wszystkie obowiązki wzorowego wiernego, więc chodził po domach i nauczał. Wyobraźcie sobie szok ludzi, którzy otwierali mu drzwi.
Muzyk nie lubił nudy, więc posługiwał się różnymi pseudonimami. Kiedy pisał piosenki dla innych, podpisywał się na przykład jako Joey Coco. Potrafił też jednak doprowadzić swoją wytwórnię i menedżerów do paniki, kiedy zmieniał podpisy na własnych płytach. W 1993 roku artysta stwierdził, że nie jest już Prince’em i zaczął się posługiwać znakiem, który trudno było nawet rozszyfrować, więc stawał się "Symbolem", "Artystą Znanym Dawniej Jako Prince" albo po prostu "Artystą".
Żeby gazety mogły wydrukować słynny symbol, wytwórnia płytowa musiała rozsyłać do prasy dyskietki z próbkami czcionek. Marketingowcy rwali włosy z głowy, a wokalista... robił, co chciał i był zachwycony. Prince przerobił na słynny Symbol nawet bramę swojego domu. Kłopot w tym, że posiadłość była wynajmowana od koszykarza Carlosa Boozera. Sportowiec dostał "w spadku" po artyście również purpurową wodę w fontannach, klub nocny w salonie i sypialnię przerobioną na salon fryzjerski. Może nie był zachwycony, ale muzyk zapłacił mu milion dolarów, a wartość nieruchomości wzrosła o połowę.
Najdziwniejsze wrotki na świecie
Prince kochał ekstrawagancję, a może po prostu rzeczy, które innym wydałyby się dziwne, dla niego były zupełnie normalne. Muzyk uwielbiał na przykład jazdę na wrotkach. Zbudował więc tor i zapraszał sławnych znajomych na wrotkowe imprezy. Questlove, perkusista grupy The Roots, wspominał o tym nawet w swojej książce. Muzyk dostał zaproszenie na imprezę na kompletnym odludziu. Prince przyniósł na spotkanie walizkę. "Otworzył zamek i wyjął najdziwniejszą parę wrotek, jaką w życiu widziałem. Przezroczysty materiał był podświetlany, a kółka rzucały na trasę przed tobą kolorową wiązkę".
Prince potrafił zrobić wrażenie nawet przypadkiem. Podczas tras koncertowych, kiedy muzyk chciał odświeżyć fryzurę, wysyłał swojego stylistę w miasto. Ten wynajmował jakiś salon fryzjerski, zamykał go na jeden dzień, a ochroniarze gwiazdy zalepiali szyby gazetami, żeby nie robić zamieszania. Kiedy pewnego razu ekipa była nieostrożna, ktoś zobaczył Prince’a przy wejściu, wiadomość się rozniosła i do salonu próbowało dotrzeć tyle osób, że trzeba było zamknąć całą ulicę.
Artysta lubił jeszcze jedną rzecz: pomaganie. Dopiero po śmierci muzyka wyszło na jaw, że wspierał wiele organizacji charytatywnych. Prince, często anonimowo, wpłacał pieniądze na walkę z rasizmem, wspomagał edukację i aktywizowanie osób z biedniejszych środowisk, a nawet finansował pomoc dla kobiet i dzieci w Afganistanie. Z jednej strony artysta mógł się wydawać ekscentryczną gwiazdą, z drugiej - wyjątkowo twardo stąpał po ziemi. Zawsze pewnie i zawsze na obcasach.