Był gwiazdą rock and rolla, stał się cieniem samego siebie. Zmarł mając 32 lata
45 lat temu świat obiegła wiadomość o śmierci jednego z najpopularniejszych perkusistów na świecie. Keith Moon zmarł w wieku zaledwie 32 lat. To, co dla fanów było szokiem, dla wielu osób z otoczenia muzyka wydawało się konsekwencją jego szalonego życia. Wiele osób sądziło początkowo, że perkusista The Who popełnił samobójstwo. Prawdziwa przyczyna zgonu była bardzo prozaiczna i jednocześnie tragiczna.
Spytany kiedyś przez dziennikarza czy czuje się najlepszym perkusistą na świecie Keith Moon, odparł z rozbrajającą szczerością: "Jestem najlepszym perkusistą na świecie, grającym w stylu Keitha Moona". Poczucie humoru było jedną z jego największych zalet. Do legendy przeszła już opowieść o próbach rozśmieszania wokalisty Rogera Daltreya podczas sesji do albumu "A Quick One", co skutkowało wyrzuceniem Moona ze studia.
Muzyk był najbardziej znany ze swojej całkowicie uzasadnionej reputacji dzikiego człowieka rocka. Uwielbiał rozbijać swoje zestawy perkusyjne, z rozkoszą dewastował hotelowe pokoje, wysadzał toalety, a niszczenie telewizorów wydawało się jego największą obsesją. Uzależniony od narkotyków i alkoholu powoli zapadał się w czarną otchłań, która odbierała mu niewątpliwy talent.
Przez wiele lat stanowił jednak kluczową część The Who, który w swoje najlepsze wieczory był największym zespołem rockowym, grającym na żywo na świecie. Czarował rytmem, wyczuciem i doskonale napędzał rockowe riffy generowane przez Pete’a Townshenda. Prawdziwy Keith Moon był synem, bratem, ojcem i niepewnym siebie mężczyzną. Publiczny Keith Moon był szalonym perkusistą, zwariowanym komikiem, człowiekiem, który wydawał się żyć chwilą. Ta właśnie wersja jego osobowości doprowadziła do tragicznego końca.
Wydany miesiąc przed śmiercią artysty album "Who Are You" był przykładem całkowitego zagubienia się perkusisty. Naszprycowany mieszanką kokainy i alkoholu tracił zdolność doskonałej gry. Nie miał siły wykonywać długich utworów, którymi wypełniona była płyta. Kiedy nie potrafił utrzymać rytmu w piosence "Music Must Change" Pete Townshend zmuszony był usunąć niemal całą linię perkusji z nagrania.
Od boga rocka nad rolla do karykatury samego siebie
Moon miał poczucie własnej porażki i czuł się winny, że zawodzi zespół. Na okładce albumu perkusista siedzi na krześle, z odwróconym oparciem do przodu, które zasłania jego wielki brzuch. Powoli przestawał przypominać boga rock and rolla, stając się karykaturą samego siebie. W wywiadzie dla magazynu "People" Pete Townshend wspomina: "Próbowałem wszystkiego, aby mu pomóc. Nie mogłem patrzeć, jak mój przyjaciel dosłownie się rozpada. Próbowałem dać mu pieniądze na leczenie, innym razem starałem się odciąć go od nich. Próbowałem wysłać go na odwyk. Próbowałem wysłać go do uzdrowiciela i dziwnych szamanów voodoo". Kolejne próby zerwania z nałogiem zawsze kończyły się niepowiedzeniem.
Po wydaniu "Who Are You" grupa ogłosiła, że ze względu na zły stan zdrowia perkusisty nie wyruszy w trasę koncertową. The Who ograniczyli się jedynie do wywiadów. Pomimo tego płyta okazała się komercyjnym sukcesem, stając się jednym z najlepiej sprzedających wydawnictw w dyskografii zespołu. Nowa fala popularności sprawiła, że Keith Moon postanowił ponownie walczyć ze swoimi demonami. Pomyślał, że gdyby mógł przestać pić, wrócić do swojej wagi i udowodnić Townshendowi i Daltreyowi, że może funkcjonować bez brandy, kokainy i tabletek, to odzyskałby przychylność swojego zespołu i być może sprawiłby, że wrócą na scenę.
Przez jakiś czas wszystko funkcjonowało doskonale. Perkusista ograniczył alkohol, wynajął ze swoją dziewczyną mieszkanie w West Endzie, aby odciąć się od podejrzanych uciech i niechcianych kontaktów z ludźmi, którzy mogli mieć na niego zły wpływ. Zaczął przyjmować również lek Klometiazol, który miał hamować głód alkoholowy. Niestety lekarz, który go przepisał, nie miał pełnej dokumentacji medycznej Moona i nie był w stanie określić prawdziwego stopnia uzależnienia artysty. Nie znał również jego osobowości. Zresztą ten lek był zawsze stosowany w szpitalach pod szczególnym nadzorem pacjentów i nigdy nie powinien trafić do rąk Keitha, który nie był nawet w stanie zapamiętać dawkowania.
Feralna impreza u Paula McCartneya. Co zabiło Keitha Moona?
6 września Paul McCartney urządził przyjęcie w restauracji Peppermint Park w Covent Garden, aby uczcić 42. rocznicę urodzin Buddy'ego Holly'ego. McCartney właśnie nabył prawa do publikacji piosenek Holly, a później tego samego wieczoru miała mieć miejsce premiera filmu biograficznego "The Buddy Holly Story". Szykowała się jedna z najlepszych imprez brytyjskiej śmietanki artystycznej od miesięcy. Annette Walter-Lax, partnerka Moona była podekscytowana i jednocześnie zła na niego, kiedy ten stwierdził, że udział w imprezie jest nieco ryzykowny.
W końcu po wielu namowach zgodził się pójść. Chciał wzmocnić swoje postanowienie o niepiciu i poratował się białym proszkiem oraz tabletkami Klometiazolu. Podobno podczas imprezy wypił jedynie dwie lampki szampana. Podobno był czarujący i uśmiechnięty jak nigdy. Kiedy miała rozpocząć się projekcja filmu, Moon stwierdził, że ma wszystkiego dosyć i chce wracać do domu, gdzie zjadł obfitą kolację i położył się spać. Rano wstał zły i znowu głodny, po śniadaniu wrócił do łóżka i znowu zasnął. Już nigdy się nie obudził.
Sekcja zwłok wykazała, że feralnego wieczoru muzyk przyjął 32 tabletki Klometiazolu. Sześć z nich zostało strawionych, co było dawką śmiertelną dla każdego. Nikt nie zwrócił uwagę, że Keith Moon przedawkowywał lek tak jak zresztą wszystkie inne substancje i rzeczy w swoim życiu zupełnie nieświadomie. Nikt też nie zwrócił uwagi, że słynny perkusista nigdy nie powinien stosować Klometiazolu na własną rękę.
Członkowie The Who byli wstrząśnięci i załamani wiadomością o śmierci przyjaciela. John Entwistle, który był w najbliższych relacjach z perkusistą, dowiedział się o tragedii podczas udzielania wywiadu i zalał się łzami. Roger Daltrey wspominał po latach, że do końca nie mogli uwierzyć w śmierć swojego kumpla, żartowali nawet, że pewnie za chwilę wyskoczy z trumny podczas pogrzebu i w swoim stylu wykpi wszystkich wokół, obracając wydarzenie w żart.
W ubiegłym roku miały ruszyć zdjęcia do biograficznego filmu o życiu Keita Moona. Film będzie nosił tytuł "The Real Me". Producentami wykonawczymi są Roger Daltrey i Pete Townshend. Data premiery obrazu jest jeszcze niepotwierdzona. Podobno ma on ujrzeć światło dzienne wiosną 2024 roku.