Beck: Mieszkał w starej szopie i ledwo wiązał koniec z końcem. Jak "Przegryw" stał się gwiazdą
Jego największy przebój to "Loser", ale na szczęście artysta nie wyśpiewał w nim swojej przyszłości. Beck dzisiaj jest jednym z najbardziej oryginalnych i nieprzewidywalnych artystów na świecie. Zaskakuje na każdym kroku - i to nie tylko muzycznie. Już dzieciństwo artysty wyglądało nieco inaczej niż jego szkolnych kolegów. Oto rzeczy, których nie wiedzieliście o Becku.
Niespodzianką jeśli chodzi o życie muzyka, jest choćby jego imię. W akcie urodzenia to po prostu Bek Campbell. Kiedy muzyk poszedł do szkoły, nauczyciele zaczęli zapisywać jego imię jako Beck, żeby było trochę mniej egzotyczne. Po rozstaniu rodziców przyszły artysta już oficjalnie dodał do imienia literę "C" i przyjął nazwisko Hansen, po matce.
Kiedy wokalista zaczął brać udział w wieczorach dla młodych talentów i grać pierwsze koncerty, nikt nie miał czasu na zapamiętywanie nazwisk, więc wszyscy zapisywali tylko jego imię i tak muzyk był przedstawiany. "A potem było już za późno"- żartował artysta.
Beck dostał talent w genach. Jeden z jego dziadków udzielał się w kościele, więc pokazał wnukowi świat pieśni religijnych. Drugi robił obrazki nagich kobiet z niedopałków papierosów i był założycielem awangardowego ruchu artystycznego Fluxus. Ojciec muzyka sam przez wiele lat zajmował się graniem i komponowaniem, później zresztą aranżował piosenki dla wielu artystów, między innymi Michaela Jacksona, Aerosmith i Radiohead. Matka wokalisty nie tylko śpiewała, ale też grała w filmach. Poza tym była podopieczną Andy'ego Warhola. Rodzeństwo Becka też zresztą zajmuje się sztuką. W tej rodzinie chyba nie mogło być inaczej.
Scjentologia? Nie słyszałem
Ciekawej i oryginalnej rodzinie Beck zawdzięcza też nietypowe podejście do religii. Muzyk w dzieciństwie obchodził wszystkie żydowskie święta, ale miał też do czynienia ze scjentologią. Skąd takie połączenie? Część rodziny artysty wyznawała judaizm, za to jego rodzice byli związani z kościołem scjentologicznym, podobnie jak była żona Becka, Marissa Ribisi.
W jednym z wywiadów w 2005 roku wokalista stwierdził nawet, że uważa się za scjentologa, co nie wszystkim się spodobało, tym bardziej że kościół scjentologiczny nie miał wtedy najlepszej prasy i był uważany za dość kontrowersyjny. Muzyk albo przemyślał sprawę, albo zmienił zdanie, bo już w 2019 roku stwierdził, że nie jest scjentologiem ani nie ma związków z tym wyznaniem. "Mój ojciec od wielu lat należał do tego ruchu, ale ja przez większość czasu skupiałem się na swojej muzyce i pracy, starałem się robić swoje rzeczy" - wyjaśnił Beck.
Pierwsze występy Becka odbywały się w bardzo nieoczywistych miejscach. Artysta czuł się w szkole wyobcowany i raczej, delikatnie mówiąc, nie był duszą towarzystwa, więc ucieczką od problemów była dla niego muzyka. Nikt jednak nie chciał wpuszczać na klubowe sceny nastolatka, więc młody wokalista musiał sobie radzić sam. Muzyk stał na przystankach i wskakiwał do kolejnych autobusów. Kiedy tylko taki pojazd ruszał, Beck zaczynał śpiewać. Czasem własne wersje cudzych utworów, czasem jakieś improwizowane piosenki. Dzisiaj pewnie wiele osób marzyłoby o takim występie, ale wtedy nie wszyscy pasażerowie byli zachwyceni. Hansen wspominał po latach, że często pijani ludzie wrzeszczeli na niego, zdarzało się też, że był nazywany Axlem Rosem. W wolnych chwilach muzyk trenował też breakdance, żeby lepiej wpasować się w otoczenie. Jego kolegami w szkole i sąsiadami byli w większości Latynosi, wśród których ten taniec był bardzo popularny.
Szopa ze szczurami i układanie kaset porno
To niezła ironia losu, że wielki sukces przyniosła Beckowi piosenka zatytułowana "Loser", czyli po prostu "Przegryw". Muzyk zdradził w wywiadzie dla magazynu "Rolling Stone", że jeszcze rok przed wydaniem utworu sam mógł tak o sobie powiedzieć. Artysta mieszkał wtedy w niezbyt reprezentacyjnej części Los Angeles, w szopie, w której były szczury.
Wokalista nie pochodził z bogatej rodziny, ale wtedy wiodło mu się wyjątkowo źle. Beck nie miał żadnych perspektyw i pracował za minimalną stawkę w wypożyczalni kaset wideo. Zajęcie też było osobliwe, bo muzyk dbał o to, żeby filmy porno były ułożone w alfabetycznej kolejności.
Piosenka "Loser" też zresztą nie miała prawa odnieść sukcesu. Utwór zupełnie nie pasował do tego, co królowało na listach przebojów, na dodatek łączył gitarowy riff z dziwnym rapem i jeszcze dziwniejszym tekstem. A jednak ludzie pokochali tę piosenkę. "Loser" powstał w kilka godzin, kiedy przyjaciel Becka zakładał swoją wytwórnię i chciał poznać Hansena ze specjalistą od hiphopowych bitów. Carl Stephenson nie był zachwycony umiejętnościami Becka, ożywił się dopiero wtedy, gdy muzyk dodał do nich gitarę i perkusję. Panowie nagrali piosenkę, włączyli, posłuchali jej. Wtedy wokalista stwierdził: "Jestem najgorszym raperem na świecie - po prostu przegrywem". Teraz już wiecie, skąd wziął się tytuł.
Wypadek, który prawie zakończył karierę
Wokalista miłość do swojej sztuki przypłacił zdrowiem. W 2005 roku ukazał się teledysk do piosenki "E-Pro". Zdjęcia do klipu trwały 10 godzin i wymagały od artysty między innymi wykonywania akrobacji w specjalnej uprzęży. Muzyk doznał na planie poważnego urazu kręgosłupa, który niemal zakończył jego karierę. Artysta musiał zrezygnować z grania koncertów, a kiedy wrócił na trasę po trzech latach, fani mogli zobaczyć, że wokalista wyraźnie ma problemy ze swobodnym poruszaniem się.
Beck co prawda wydał w czasie tej przerwy dwie płyty, ale nikt nie miał pojęcia, jak trudne było nagranie ich. Muzyk na przykład pisał piosenki na album "Modern Guilt" na gitarze-zabawce, bo nie był w stanie utrzymać tradycyjnego instrumentu. Beck przyznał też, że po kontuzji musiał zmienić sposób śpiewania. Muzyk obawiał się nawet przez chwilę, że będzie musiał całkowicie zrezygnować z grania. Od jednego z menedżerów wytwórni płytowej usłyszał, że może to nie będzie najgorsza opcja, bo produkcja dla innych artystów wychodzi mu lepiej niż nagrywanie własnych płyt. Wokalista wziął to sobie do serca, ale - na szczęście - tylko na chwilę.
Muzyka, którą trzeba zagrać samemu
Kiedy wydawało się, że Beck niczym już nie zaskoczy, artysta postanowił wydać muzykę, którą... trzeba było samemu zagrać. "Song Reader" ukazało się w 2012 roku i było zapisanym na papierze zestawem piosenek. Oprócz 20 utworów fani dostali ponad 100 stron z grafikami. Co z osobami, które nie potrafią grać i nie czytają zapisów nutowych? Specjalnie dla nich Beck zagrał kilka koncertów z gośćmi, a później wydał płytę już z gotowymi piosenkami. W ten sposób wszyscy byli zadowoleni. I ci, którzy lubią po prostu słuchać, i pasjonaci, którzy mieli ciekawy materiał do ćwiczeń, i cover bandy, które zaoszczędziły sporo czasu oraz pracy.