Alicja Majewska: Najważniejsza jest publiczność
Nie lubi eksperymentów z wizerunkiem scenicznym czy z repertuarem. I widzowie to cenią, dlatego jej kalendarz wypełniony jest koncertami.
- Woda sodowa nigdy mi nie groziła, to chyba kwestia wychowania - mówi. Chociaż jest magistrem andragogiki (oświata dorosłych), swoje życie związała ze śpiewaniem.
W 2016 roku wydała płytę "Wszystko może się stać".
Równie dobrze czuje się na scenie Sydney Opera House, jak i na rynku w Płońsku. Bo Alicja Majewska jest artystką, dla której najważniejsza jest publiczność.
Ona jedynie "przywozi" na każdy koncert piosenki, które są znane i lubiane. I bardzo się cieszy, kiedy widownia śpiewa z nią refreny.
To kwestia wychowania
Śpiew towarzyszył jej od najmłodszych lat. Nic dziwnego, ponieważ ojciec był nauczycielem muzyki. Do 12. roku życia przyszła gwiazda polskiej estrady mieszkała w miejscowości Olbierzowice w województwie świętokrzyskim. Z tamtych okolic pochodził jej tata. Z sentymentem wspomina ten czas, mimo że w domu nie było jeszcze elektryczności, jedynie lampa naftowa.
Zadebiutowała na scenie w 1966 roku, na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Była wtedy w klasie maturalnej. Nie zdobyła żadnej nagrody, ale nawiązała cenne znajomości. Poznała m.in. Annę Pietrzak, z którą bardzo się zaprzyjaźniła, a od 1971 roku śpiewała razem z nią w zespole Partita. Po trzech lata występów z Partitą zdecydowała się na karierę solową.
Jak w rodzinie
W 1975 roku zadebiutowała na festiwalu w Opolu z piosenką "Bywają takie dni". Słowa do niej napisał Ireneusz Iredyński, a muzykę skomponował Jerzy Derfel, który przyjaźnił się z Wojciechem Młynarskim, stałym bywalcem opolskiego festiwalu. Podczas jednej z prób występ młodziutkiej wokalistki zainteresował uznanego już wówczas artystę. Podszedł więc do niej i dał radę dotyczącą występu. Na koniec powiedział: "Słuchaj wujka!". Jego uwaga najwyraźniej przyniosła szczęście Alicji Majewskiej, bo z Opola wyjechała z nagrodą główną Ministra Kultury i Sztuki.
Prawdziwa kariera solowa rozpoczęła się jednak po nawiązaniu współpracy z Włodzimierzem Korczem. Ceniony kompozytor zwrócił na nią uwagę, kiedy należała jeszcze do zespołu Partita. Uznał, że ruszała się najlepiej z całej szóstki. Po czterdziestu latach współpracy są dziś jak stare, dobre małżeństwo, które się kłóci, choć tylko na próbach.
Ach, te łuki!
Od lat 70. mieszka na warszawskim Zaciszu. Kiedy zamieszkała w swoim segmencie, postanowiła zastosować łuki zamiast drzwi. Rozwiązanie to bardzo spodobało się Jerzemu Gruzie, więc przeniósł je do mieszkania Karwowskich w serialu "Czterdziestolatek". A piosenkarka do dziś lubi opowiadać tę anegdotę.
MARZENA JURACZKO