Aerosmith w Krakowie: Ostatni pocałunek

Steven Tyler i Joe Perry (Aerosmith) w Krakowie /fot. Bartosz Nowicki

Ze sceny zeszli Black Sabbath, z Polską przed chwilą pożegnali się Deep Purple, a za moment (po raz kolejny...) uczynią to Scorpionsi. Trasa Aerosmith "Aero-Vederci Baby!" też reklamowana jest jako pożegnalna, ale tak jak i w przypadku wcześniej wymienionych zespołów wierzymy, że to jeszcze nie koniec. Bo szkoda przecież się żegnać, będąc w tak dobrej formie, jak dowodzeni przez Stevena Tylera i Joe Perry'ego Amerykanie.

"A ponieważ na zakończenie dwugodzinnego show Steven Tyler przypomniał, że jego dziadek Feliks Czarnyszewicz pochodził z Polski... Wierzę w to, że na powrót Aerosmith do kraju urodzenia jego przodka nie będę musiał czekać kolejnych 20 lat" - tak kończyłem swoją relację z koncertu Aerosmith w ramach Impact Festival w Łodzi niemal dokładnie trzy lata temu.

Na szczęście Tyler i spółka nie kazał tak długo czekać polskim fanom i 2 czerwca pojawili się w Tauron Arenie Kraków. Frekwencja dopisała, bo w Arenie zgromadziło się kilkanaście tysięcy osób, nie tylko z Polski (słychać było choćby czeski i angielski).

Reklama

To dopiero początek (pożegnalnej) trasy, bo Kraków był szóstym przystankiem. Może to sprawiło, że zbliżający się do siedemdziesiątki muzycy imponowali energią, ze szczególnym wskazaniem na szalejącego po wybiegu najstarszego w zespole Stevena Tylera (69 lat!) - rozwiany włos, błysk w oku, poczucie humoru i przede wszystkim głos, którego mogą pozazdrościć mu nawet dużo młodsi koledzy po fachu.

Zanim bohaterowie wieczoru pojawili się na scenie, z głośników popłynęły dźwięki "O Fortuna" z "Carminy Burany" Carla Orffa, a na telebimie mogliśmy podziwiać przekrój z imponującej blisko półwiecznej kariery ekipy z Bostonu - zdjęcia muzyków, okładki płyt i fragmenty koncertów. Przy okazji skrócona historia słuchania muzyki - od płyty winylowej, przez kasetę magnetofonową i CD, po odtwarzacz mp3 i serwisy streamingowe.

A potem już przelot przez głównie największe przeboje Aerosmith - z niezwykle mocnym początkiem ("Young Lust", "Cryin'", "Livin' on the Edge", "Love in the Elevator", "Janie's Got a Gun" - nie było czasu, żeby zbierać szczęki z podłogi) i równie imponującą końcówką. Jedynie w środku nieco siadło tempo, ale w końcu nie sposób utrzymać wysokiego napięcia przez bite dwie godziny.

Repertuar w dużej mierze (12 z 18 utworów) pokrywał się z koncertem w Łodzi sprzed trzech lat, ale chyba mało kto był niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Na trasie "Aero-Vederci Baby!" Amerykanie też trzymają się sprawdzonych utworów, jedynie po trzech koncertach numer "Janie's Got a Gun" zastąpił "Crazy". No ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

"Jak się masz, Poland" - zagaił na początku w łamanym polsko-angielskim Steven Tyler. Publiczności nie musiał sobie kupować tanimi gestami, jadła mu z ręki od pierwszych dźwięków. Choć nie zobaczyliśmy nagiego biustu Dody, ani pocałunku dla nieznajomej fanki (tak jak to było w Łodzi), na scenie wylądowało przynajmniej kilka biustonoszy. Tyler rzucił z kolei w tłum jedną ze swoich licznych bransoletek.

Bluesowe początki grupy przypomniały dwa covery z repertuaru Fleetwood Mac - "Stop Messin' Around" i "Oh Well", a także niegrany od 2011 r. utwór "Hangman Jury" z płyty "Permanent Vacation", w którym Joe Perry sięgnął po gitarę dobro. Z kolei w numerach Fleetwood Mac gitarzysta także wykonywał partie wokalne, a Tyler wtedy popisywał się grą na harmonijce ustnej.

Pozostali muzycy (gitarzysta rytmiczny Brad Whitford, basista Tom Hamilton i perkusista Joey Kramer oraz wspierający zespół na koncertach klawiszowiec i okazjonalnie gitarzysta i chórzysta Buck Johnson) raczej trzymali się w cieniu dwójki liderów, dbając o to, by maszyna pędziła do przodu.

Chyba największą furorę w Krakowie zrobił filmowy przebój z "Armageddonu" - wyśpiewana chóralnie ballada "I Don't Want to Miss a Thing", podczas której publiczność zaprezentowała białe i czerwone serca wycięte z papieru.

"Kraków! You're Number 1" - taki napis pojawił się na telebimie po wyskakanym "Dude (Looks Like a Lady)" a przed oczekiwanym bisem. Oczywiście taki sam (ze zmieniającą się tylko nazwą miasta) napis widzą fani na kolejnych występach, ale to miły gest podziękowania za wieloletnie wsparcie.

Pocałunkiem na pożegnanie była emocjonalna ballada "Dream On" z popisem Tylera na fortepianie (tradycyjnie Joe Perry swoją solówkę zagrał stojąc na tym instrumencie) oraz "Walk This Way", który dostał drugie życie dzięki wersji nagranej z hiphopowcami z Run-D.M.C. Jeszcze wystrzały białego i żółtego confetti, krótkie "Dobranoc" od Stevena Tylera i zespół zszedł ze sceny.

Wierzę, że to jednak jeszcze nie koniec, bo w wywiadach muzycy coraz wyraźniej dają do zrozumienia, że trasa może potrwać nawet do 2020 r., kiedy to Aerosmith świętować będzie swoje 50-lecie.

Niestety, kompletnie nietrafionym pomysłem był występ grupy Beyond The Black w roli supportu. Niemiecki sekstet z wokalistką Jennifer Haben gra metal symfoniczny (poza własnymi utworami zaprezentowali również przeróbkę "Whole Lotta Love" Led Zeppelin), który w dodatku brzmieniowo został "położony" (na płycie było zdecydowanie za głośno i daleko od selektywności).

Setlista koncertu Aerosmith w Krakowie:

"Let the Music Do the Talking"
"Young Lust"
"Cryin'"
"Livin' on the Edge"
"Love in the Elevator"
"Janie's Got a Gun"
"Stop Messin' Around"
"Oh Well"
"Jaded"
"Hangman Jury"
"Seasons of Wither"
"Sweet Emotion"
"I Don't Want to Miss a Thing"
"Rag Doll"
"Come Together"
"Dude (Looks Like a Lady)"
bis:
"Dream On"
"Walk This Way".

Michał Boroń, Kraków

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Aerosmith
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama