Zakochany minimalista James Blake

Lauren Laverne, prowadząca prestiżową brytyjską galę Mercury Prize, ku rozbawieniu publiczności przedstawiła 25-letniego Jamesa Blake'a jako... Jamesa Blunta. A on - Blake, nie Blunt - jak na złość zgarnął główną nagrodę, pokonując m.in. Davida Bowiego i Arctic Monkeys.

James Blake ze statuetką Mercury Prize (fot. REX/Brian Rasic)
James Blake ze statuetką Mercury Prize (fot. REX/Brian Rasic)East News

"To muzyka na późny wieczór w tych cyfrowych czasach. Pomysłowa, przejmująca i poetycka, o wielkim pięknie" - czytamy w uzasadnieniu pisanego na klęczkach werdyktu kapituły.

Mercury Prize to nie byle jaka nagroda. Jej prestiż wiąże się z tym, że co roku honoruje artystów za to, co tworzą, a nie za to, jak bardzo są popularni. W tym roku statuetkę Mercury Prize, a więc nagrodę dla najbardziej przełomowego albumu roku w Wielkiej Brytanii, otrzymał James Blake za swoją drugą płytę, "Overgrown".

"To moja pierwsza nagroda od czasu, gdy jako 12-latek wygrałem turniej tenisa" - śmiał się speszony 25-latek, jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych muzyków swojego pokolenia.

Chudy, blady i nieśmiały James Blake między tytanami wyspiarskiego rynku muzycznego wyglądał jak zestresowany kelner w pierwszym dniu pracy. To wrażenie momentalnie jednak zniknęło, gdy wyszedł na środek, by zagrać dwa utwory z nagrodzonego albumu.

Rzeczywiście nie wygląda na gwiazdora i rzeczywiście jest skrajnie introwertyczny. Na scenie jednak jest tak skupiony i pochłonięty tym, co robi, że koncentruje na sobie uwagę silniej niż odziane w skórę dinozaury rock and rolla.

Znakiem rozpoznawczym Jamesa Blake'a, umieszczanego w nurcie post-dubstep (karierę zaczynał w londyńskich klubach jako dubstepowy DJ, później wydawał EP-ki z muzyką taneczną), stał się minimalizm. Blake uwielbia pauzy, oszczędne, surowe aranżacje i duszny, oniryczny nastrój. Choć w obu swoich oficjalnych wydawnictwach ("James Blake" z 2011 r. i "Overgrown" z 2013 r.) udało mu się nawiązać do dubstepowych korzeni, to jednak bliżej mu do intymności nagrań kolegów z The xx niż radykalności gwiazd klubowej elektroniki.

"Najlepiej pracuje mi się, kiedy wegetuję w domu, kiedy tak naprawdę żyję poza światem zewnętrznym, kiedy nie mam z nikim kontaktu" - zdradził swój "sekret" młody artysta.

Pompatyczny dureń

W czasach szkolnych pochodzący z północnych obrzeży Londynu James Blake, jak wielu przyszłych artystów, był oustiderem: świetnie grał na fortepianie, słuchał jazzu i nie wiedział, co się robi z dziewczynami.

Dziś już wie doskonale. Jego partnerką jest Theresa Wayman, gitarzystka i wokalistka amerykańskiej grupy Warpaint. To jego pierwszy w życiu poważny związek. Przyciskany przez dziennikarzy James Blake przyznał, że uczucie zakochania mocno zainspirowało nagrodzony album "Overgrown". Ba, 25-latek tak się rozkręcił w swoich wywodach, że wprost określił Theresę swoją muzą. O czym więc myślał, kiedy Theresy jeszcze nie znał?

"O masturbacji" - przyznał z rozbrajającą szczerością Brytyjczyk.

Co tylko potwierdza jego własną teorię, że wcale nie jest taki poważny, jak się wszystkim wydaje.

"Tak szczerze, to cała ta powaga, która wylewa się z wywiadów, wynika z tego, że nie potrafię ciekawie opowiadać. Jest jeszcze drugi powód: dziennikarzom wydaje się, że jak ze mną rozmawiają, to wypada zadawać wyszukane pytania; wtedy ja nie mam wyjścia, muszę odpowiadać na ich warunkach. I właśnie dlatego wychodzę czasami na pompatycznego durnia" - wyjaśnił samokrytycznie Blake.

Z Jamesem Blakiem trochę jak ze Shrekiem i cebulą. Co prawda te jego warstwy jakby z różnych cebul zdjęte - czy można być jednocześnie nieśmiałym, dowcipnym i pompatycznym? - ale w tych warzywnych rozważaniach jedno da się ustalić na pewno: nieprzeciętna to postać.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas