Wszyscy kochają Londyn. Crystal Fighters w Krakowie (relacja z koncertu)

"I Love London"! - skandowano przed wyjściem Crystal Fighters na bis w krakowskim klubie Studio. Muzycy chwilę podelektowali się ogłuszającym żądaniem powrotu na scenę, po czym wykonali swój klubowy hit z 2009 roku - "I Love London" - prowokując publiczność do najdzikszych pląsów tego wieczoru.

Wokalista Crystal Fighters podczas poprzedniej wizyty w Krakowie (fot. Michał Dzikowski)
Wokalista Crystal Fighters podczas poprzedniej wizyty w Krakowie (fot. Michał Dzikowski)INTERIA.PL

Crystal Fighters, czyli uroczy londyńczycy o baskijskich korzeniach, baskijskiej urodzie i z baskijską txalapartą na środku sceny, wystąpili 12 listopada w Krakowie, a dzień wcześniej w Warszawie.

Ponieważ do Polski zawitali już kolejny raz, dobrze wiedzieli, czego się spodziewać: amoku. Nie znajduję lepszego słowa na trans, w jaki wpadają widzowie pod wpływem muzyki i energii scenicznej wariatów z Crystal Fighters. Widziałem ów amok już trzykrotnie i za każdym razem z nieskrywaną fascynacją obserwowałem, jak Sebastian, Graham, Eleonor i pozostali muzycy wyciskają z publiczności i z siebie siódme poty.


Klubowe, pokręcone utwory z albumu "Star of Love", z akompaniamentem mocnej gitary elektrycznej i z bitem dużo bardziej przestrzennym niż na płaskim nagraniu studyjnym, dopiero na żywo odpalają w pełni, wwiercają się w świadomość i ciało. Do tego stopnia odpalają, że frontman Sebastian Pringle, odziany w brokatowo-czarodziejską szatę, może się w pełni oddać podskakiwaniu, zostawiając śpiewanie wokalistkom i publiczności. Nie wiem, co pije i wciąga przed wyjściem na scenę Sebastian, może i zwykłą wodę mineralną; w każdym razie działa.

By dać odpocząć błędnikom i łydkom, Crystal Fighters mieszali szaleństwo "Star of Love" z lekkością "Cave Rave", drugiej płyty grupy (nie mieli zresztą wyjścia, no bo co tu grać, mając półtorej godziny i dwa albumy w dyskografii...). Po raz pierwszy na tej trasie zagrali utwór "Bridge of Bones", dedykując go specjalnie polskiej publiczności. Była więc wyśmienita okazja, żeby choćby na te pięć, sześć minut rozmarzyć się i pobujać. A chwilę później znów wariować na "Xtatic Truth", którą to kompozycją Crystal Fighters zakończyli koncert w Krakowie.


Nie znam drugiej takiej grupy, która aż tyle zyskiwałaby na żywo w stosunku do nagrań studyjnych. I nie ma znaczenia, czy jest to duża festiwalowa scena, czy ciasne i duszne pomieszczenie klubowe. "Star of Love" i "Cave Rave" w kanonie może i się nie zapiszą, ale o koncertach "Basków" z Londynu to ja będę wnukom opowiadał.

Michał Michalak, Kraków

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas