Ostróda: morze nieskrępowanej zabawy

Wreszcie wystartowała, oczekiwana od roku, przez ponad 360 dni, od rana do wieczora, nie tylko tutaj, ale także w sercach wszystkich fanów, kolejna edycja Ostróda Reggae Festival. Najbardziej kolorowa impreza lata.

Vavamuffin fot.Stefan Maszewski
Vavamuffin fot.Stefan MaszewskiEast News

Przyznam szczerze, bez bicia. Nie wiem jak wygląda Ostróda o innej porze roku. Przypuszczam, że jest to zwykłe kilkunastotysięczne miasteczko, w którym życie toczy się dość niespiesznym krokiem, które od innych kilkunastotysięcznych miasteczek wyróżnia się przede wszystkim malowniczym położeniem w sercu Mazur, nad równie zjawiskowym jeziorem. Miejsce, w którym ludzie z utęsknieniem czekają na pierwsze promyki lata, które nadaje okolicy jeszcze większego kolorytu. Tak właśnie wyobrażam sobie Ostródę na co dzień.

Multikolorowa metropolia

Wiem natomiast na pewno, że na te kilka dni w połowie sierpnia już od kilku lat, Ostróda zamienia się w wielokolorową, multikulturową metropolię. Na każdym kroku można spotkać grupy młodych ludzi rozgrzewających przechodniów gorącymi rytmami, wystukiwanymi na bębnach, pudłach, a nawet kontenerach. Tu fantazja i wyobraźnia nie znają granic. A to nie jedyny dźwięk jaki unosi się nad Ostródą, w której przede wszystkim słychać śmiech i radość oraz czuć wszechogarniające poczucie pozytywnego nastawienia do życia i ludzi. Jakżeż ten obraz wymyka się ze stereotypu zwykłej polskiej rzeczywistości, w której rządzi marazm i znudzenie. Kto nie był tu choć raz może tego nie zrozumieć, choć kto był tu choć raz, będzie zawsze chciał powrócić. ORF to jeden z nielicznych festiwali w Polsce, podczas którego najważniejszym elementem jest po prostu dobra zabawa.

"Jestem tutaj już po raz szósty, na co dzień słucham różnej muzyki, nie tylko reggae, ale wypad na ORF jest stałym punktem moich wakacyjnych planów" - przyznaje Maciek, pracownik jednej z agencji reklamowej z Poznania.

Nieskrępowana zabawa

Do Ostródy co rok zjeżdża kilka tysięcy ludzi, przedstawicieli różnych pokoleń. Ojcowie z synami, córki z matkami, pracownicy wielkich korporacji, studenci, Polacy i goście z zagranicy. Wszystkich łączy zawsze to samo, niezmienne od lat pragnienie, dobrej, nieskrępowanej zabawy. Tu nie liczy się skąd jesteś, czym się zajmujesz, ile masz lat, jakie masz poglądy, nawet jakiej muzyki słuchasz na co dzień. Tu nic nie jest na pokaz, a jednocześnie wszystko co widać, każde poszczególne emocje, wszyscy chłoną jak gąbka. To właśnie stanowi największy skarb Ostródy, tak mocno pielęgnowany.

Vavamuffin rekordzistą

Organizatorzy przy tym dbają by co roku, tej dobrej zabawie towarzyszyła równie dobra muzyka. Od lat ściągają największe gwiazdy polskiej i zagranicznej sceny reggae. Ewenementem na pewno jest zespół Vavamuffin, który wczoraj wystąpił na Ostróda Reggae Festival, jak obliczyli sami członkowie formacji, już po raz ósmy. Jak na 11 edycji, to wynik godny podkreślenia. Nie to jednak stanowi największe zaskoczenie. Vavamuffin w Ostródzie to już nawet nie tradycja, a stały punkt programu, a jednak za każdym razem zarówno publiczność jak i sam zespół nie wykazują ani krzty znudzenia sobą. To jest już chyba bezwarunkowa miłość starego dobrego małżeństwa. Warto przy tym podkreślić, że sama Vava dba o to, by płomień tego uczucia nigdy nie wygasł. Zdumiewające jest tempo z jakim ten zespół rozwija się od kilku dobrych lat. Koncertowo to jest już prawdziwa liga mistrzów, o czym można była się przekonać nie tylko wczoraj, ale również podczas innych tegorocznych występów festiwalowych. Widać, że chłopaki są w szczytowej, być może życiowej formie. I choć ich koncertowy repertuar z grubsza nie zmienia się od lat to chyba nigdy nie brzmieli tak swobodnie i świeżo.

Swoiste misterium

Oczywiście Vavamuffin to nie jedyna muzyczna atrakcja pierwszego dnia ORF. Kto zdecydował się dotrzeć na pole festiwalowe nieco wcześniej miał okazje podziwiać występ polsko-nigeryjskiego kolektywu Biafro. Na scenie zresztą jak zawsze królowa prawdziwa wielokulturowa mieszanka. To również jest wielką tajemnicą organizatorów gdzie i w jaki sposób wynajdują artystów, którzy, chyba tylko z pozoru, mają za zadanie rozgrzać publiczność przed występami głównych artystów. Od zawsze bowiem te występy charakteryzowały się niezwykłym poziomem. W informatorze festiwalowym można przeczytać:

"Hardcore, reggae, funk z elementami jazzu i etno - koncerty Biafro są swoistym misterium, w którym główną rolę odgrywa pulsujący rytm i melodia." Nic dodać, nic ująć.

Po Biafro na scenie zameldował się zespół Dubska (czytamy dabska :), który paradoksalnie z dubem i ska niewiele ma wspólnego. Przewrotność tej nazwy to chyba jednak znakomite motto tej formacji, która dobry humor zachowuję nie tylko na scenie, ale również poza nią. Co ciekawe grupa po raz pierwszy wystąpiła w Ostródzie siedem lat temu, zdobywając wyróżnienie w konkursie młodych kapel. Jak sami przyznali wtedy zjadła ich trema. Wczoraj pozostała już tylko dobra zabawa.

Spotkanie legend

Występ Izraela i Mad Professora to było spotkanie dwóch wielkich legend. Tego oczywiście nie było czuć, bo gdzie jak gdzie, ale w Ostródzie występy są odzierane z tak pompatycznych elementów, ale warto mieć na uwadze, że zarówno Izrael jak i Mad Professor to wykonawcy, którzy zapisali się złotymi zgłoskami odpowiednio polskiej sceny reggae i światowej muzyki dub. Przypomnijmy, że w zeszłym roku do sklepów trafił album "Izrael meets Dub Professor and Joe Ariwa", który jest zmiksowanym dubowo materiałem z płyty Izraela "Dża People". Warto zdać sobie sprawę, jak technicznie jest to trudne zadanie by zaprezentować ten materiał na żywo. O to jednak nie martwiłem się ani przez chwile. Ogromne doświadczenie jak biło ze sceny, z jednej strony, wprawiało w stan wielkiego uniesienia, z drugiej delikatne dubowe rytmy wprowadzały błogie poczucie rozluźnienia. I to bez żadnych używek. Dla takich chwil właśnie, warto przedzierać się przez cały kraj, nie zawsze w przyzwoitych warunkach. Podczas występu Izraele i Mad Professora już chyba wszystkim popuściły hamulce, a przynajmniej do części uczestników dotarło, że właśnie rozpoczął się dla nich wyjątkowy, długi weekend.

Powódź zabawy

Na koniec pierwszego dnia na scenie wystąpiła reprezentacja jamajskich muzyków różnego pokolenia. Z jednej strony mieliśmy kolejną już tego dnia, wielką legendę. Ranking Joe pamięta jeszcze lata, kiedy muzyka reggae ledwo raczkowała. Najmłodsze pokolenie reprezentował, niezwykle sympatyczny Protoje, który może imponować wytrwałością. Na swój debiutancki album czekał aż siedem lat. Zresztą utwory z "7 Years Inch" stanowiły główną siłę setlisty jamajczyka. Pomostem między tymi dwoma wykonawcami byli Lutan Fyah i Perfect Giddimani, których można uznać za jamajskich muzyków średnio starszego pokolenia. Wspólnie panowie zadbali o to, by każdy na długo zapamiętał ten wieczór. Ziemia pod sceną zamieniła się bowiem w największy dancehallowy parkiet na świecie, jeśli nawet nie widzialny, to śmiem twierdzić, słyszalny z samego kosmosu. Normalnie obawiałbym się o formę uczestników tej zabawy, ale wiem, że dziś znów ta wielokolorowa masa wyjdzie na ulice Ostródy i zaleje okolicę powodzią nieskrępowanej, pozytywnej zabawy.

Mateusz Ciba

Miasto Muzyki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas