Niezwykła kariera Lany del Rey
25-letnia Lana del Rey najpierw została objawieniem, sensacją, wielkim talentem, by za chwilę stać się beztalenciem, oszustką i córką tatusia. A wszystko w ciągu kilku miesięcy.
30 stycznia ukazał się pierwszy album wokalistki wydany pod skrzydłami dużej wytwórni płytowej. Wydawnictwo "Born To Die" w ciągu kilku godzin znalazło się na 1. miejscu list sprzedaży w 11 krajach (na podst. rankingu iTunes).
Wzlot
Jeden z najciekawszych brytyjskich debiutów ostatnich lat, Jamie Woon, chodził i rozpowiadał wszędzie: słyszeliście Lanę del Rey? To koniecznie posłuchajcie.
Jeszcze zanim Lana weszła na piedestał, w alternatywnych kręgach było o niej głośno.
"Śpiewałam na Brooklynie od 17. roku życia, ale nikt z muzycznego biznesu nie zwracał na mnie uwagi. Od tamtego czasu nie zmieniłam się jako artystka, ale zmieniło się wszystko wokół mnie" - powiedziała del Rey, komentując ogromne emocje, jakie ostatnio budzi.
Pochodząca z Nowego Jorku wokalistka przebiła się do głównego nurtu, gdy latem 2011 roku opublikowała w sieci utwór "Video Games" i nakręcony do niego amatorski teledysk. Piosenka zrobiła furorę - polecano ją sobie masowo na Facebooku, przez co licznik odwiedzin pęczniał w oczach, dochodząc aż do kilku milionów.
Laną szybko zainteresowała się prasa. Utwór zwyciężył nawet kilka rankingów na singel roku, a klip często wybierano teledyskiem roku.
Amerykanka oczarowała publiczność nostalgicznym brzmieniem, pewnym zmanierowaniem - nieobecne spojrzenie, śpiewanie jakby od niechcenia, wreszcie frapująco brzmiącym wokalem, zarówno w dolnych, jak i w górnych rejestrach.
Zobacz teledysk do "Video Games":
Mnóstwo komentarzy wywołały też, zwłaszcza w plotkarskich serwisach, wypełnione kolagenem usta artystki. I o ile wciąż utrzymuje się tendencja, by chirurgię plastyczną potępiać, to nie da się zaprzeczyć, że uroda wokalistki bardziej intryguje niż odpycha.
Kolejny singel i kolejny sukces. Utwór "Born To Die" skonstruowany została z niemałym rozmachem, co kontrastuje z minimalistycznym "Video Games". Ale i w bardziej strzelistej kompozycji Lana odnalazła się doskonale. Stan na koniec stycznia: blisko 16 milionów odtworzeń w YouTube.
"Ludzie z dużych z wytwórni najpierw stwierdzili, że obraz mojej muzyki jest dziwaczny i psychotyczny. I nagle, pewnego dnia, wszyscy nagle uznali, że to już nie jest zbyt dziwne. Fakt, że jestem uznawana za wykonawcę pop, jest dla mnie zaskakujący" - oświadczyła Lana w rozmowie z magazynem "NME".
Nie tylko z "NME" pogadała del Rey. Amerykanka wylądowała na okładkach wszystkich najważniejszych magazynów muzycznych - od "NME", przez "Billboard", po "Q".
Kiedy ogłosiła kilka występów w Nowym Jorku, bilety wyprzedały się na pniu. W kilka minut!
Wydawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać Lany w drodze do salonu sław.
Jednak w ostatnich tygodniach na wokalistkę spadła fala miażdżącej krytyki.
"Born To Die" - zobacz klip:
Upadek
Lana del Rey to jedna wielka mistyfikacja! - krzyknęli internetowi śledczy i przedstawili kilka dowodów na potwierdzenie tej tezy.
1. Wcale nie jest debiutantką. W 2010 roku wydała album jako Lizzy Grant (to prawdziwe nazwisko Lany del Rey). Nie żadną EP-kę, a płytę, jak to się mówi, długogrającą. Co prawda pod skrzydłami małego labelu 5 Points, ale debiut to debiut.
2. Ojciec Lany to Rob Grant, milioner. Według informacji internautów, to właśnie on zasponsorował wydanie albumu z 2010 roku.
3. Teledysk do "Video Games" wcale nie jest amatorski (to oskarżenie tak naprawdę trudno zweryfikować).
4. Z sieci rugowane są wcześniejsze nagrania Lizzy Grant, a z iTunes zniknęła EP-ka "Kill Kill" z 2008 roku. Czyżby komuś zależało na ukryciu prawdziwej historii wokalistki? - pytają internauci.
5. Według oficjalnej biografii Lana miała za młodu mieszkać w przyczepie, a rodzicom ledwo co starczało na płatki śniadaniowe dla ukochanej córki. Jak to możliwe, skoro jej tata jest bogaty? - pytają oburzeni komentatorzy. Warto jednak zauważyć, że Lizzy przyszła na świat w 1986 roku - wtedy i jeszcze przez wiele lat później nie było mowy o handlu domenami internetowymi, na czym dorobił się Rob Grant.
6. Sztuczne usta Lany to symboliczne potwierdzenie, że cała jej kariera jest tworem sztucznym, wykreowanym odgórnie, a nie oddolnie. Na nagraniach sprzed kilku lat (tych rugowanych) widać, że wokalistka miała usta znacznie mniejsze. Również jej wizerunek znacząco odbiegał od dzisiejszego.
Każdy niech sam oceni, na ile przytoczone powyżej argumenty zmieniają jego postrzeganie panny Lany. Ale oskarżenia w sieci to nie jedyny problem del Rey.
Wokalistkę zaproszono do popularnego programu "Saturday Night Live", by wykonała dwa utwory. Lana zaśpiewała "Video Games" i "Blue Jeans". Poszło jej fatalnie - nie trafiała w dźwięki, udziwniała wersy i zrobiła na widzach wrażenie zmanierowanej lalki.
Zobacz występ Lany del Rey w "SNL":
Lanę zaczęły krytykować nawet koleżanki z branży m.in. Juliette Lewis. Prezenter NBC Brian Williams oświadczył, że był to najgorszy występ w historii programu.
Nikogo już nie obchodziło, że zarówno przed jak i po "SNL" del Rey miała zupełnie udane występy na żywo.
Werdykt przyszedł szybko: Lana jest beztalenciem, a jej kariera to sztucznie nadmuchany balon, który właśnie pęka na naszych oczach.
"Czułam się dobrze podczas występu w 'SNL'. Twórcy programu mówili, że bardzo im się podobało. Wiem, że były negatywne komentarze, ale ja tak właśnie występuję. Moi fani to wiedzą" - broniła się wokalistka w rozmowie z "Rolling Stone".
"Ludzie chcą, żebym sobie nie poradziła. To jedyny powód, dla którego mnie oglądają. Chcą zobaczyć, co się stanie" - irytuje się Lana.
Pierwsze recenzje albumu "Born To Die" są dość oschłe. Jednak udało się Amerykance zgromadzić wokół siebie fanów, których nagonka na wokalistkę ani trochę nie przekonuje. Tych fanów jest kilkaset tysięcy, być może więcej. Wkrótce przekonamy się, jakie są wyniki sprzedaży "Born To Die". Ale jeszcze ciekawsze będzie to, jak ostatecznie zaklasyfikowana zostanie del Rey przez muzyczny show-biznes - czy wyląduje na półce "ambitna artystka", czy też na półce "popowy produkt". Innymi słowy: czy od Lany odetną się środowiska opiniotwórcze i artystyczne. Bo aktualnie się wahają, z tendencją do coraz częstszego dystansowania się.
Michał Michalak