Nawałnica nad Bolkowem

Kilkanaście zespołów spod znaku dark independent zagrało na festiwalu Castle Party w Bolkowie w dniach 24-26 lipca. Niewiele brakowało, a imprezie przeszkodziłby huragan, który pierwszego dnia szalał na Dolnym Śląsku. Zniszczeniu uległa główna scena, na szczęście szybko udało się ją zastąpić nową i koncerty mogły odbyć się bez przeszkód.

Castle Party 2009 - fot. Paweł Rozlach
Castle Party 2009 - fot. Paweł RozlachINTERIA.PL

Całość, głównie ze względu na występy nowych, mniej znanych zespołów, okazała się całkiem orzeźwiającym muzycznym spotkaniem, choć nie brakowało tu dłużyzn i muzycznego zanudzania. Zdecydowanie najlepiej wypadły w tym roku mniej znane europejskie zespoły, jak łotewski Vic Anselmo z utalentowaną wokalistką, ogniste Włoszki ze Spectra*Paris, czy Irfan z Bułgarii i Moon Far Away z północnej Rosji - te dwa ostatnie z przepiękną mieszanką world music i alternatywnych brzmień.

Nie zawstydziła też mocna polska reprezentacja na koncercie: Fading Colours, weterani festiwalu, zaprezentowali stare kompozycje, ale w nowych, świeżo brzmiących aranżacjach oraz utwory z nowo wydanej płyty, podobnie nowofalowe Variété. Młodsze polskie zespoły świetnie wpisały się w formułę tego wielogatunkowego festiwalu. Łódzki NOT, Deathcamp Project (mimo problemów z dźwiękiem), czy stołeczne Indukti, a nawet nieco infantylny duet Skinny Patrini, każdy z nich prezentujący zupełnie inne podejście do niezależnej muzyki.

Ciekawostką festiwalu był performance berlińskiej grupy Aesthetic Meat Front, szokujące, brutalne i kontrowersyjne eksperymenty artysty z ciałem własnym i innych. Był to jedyny niemuzyczny epizod festiwalu, mocno dyskusyjny, więc chyba udany.

Nie zachwyciła niestety główna gwiazda festiwalu, czyli Front 242, najpierw każąc na siebie czekać blisko godzinę, co zirytować może nawet najwytrwalszego słuchacza, szczególnie po północy i po ośmiu godzinach wcześniejszych koncertów. Sam występ wyglądał jak inspirowany hiphopowymi teledyskami rodem z czasów, gdy MTV było jeszcze stacją muzyczną. Sama muzyka Frontu dość nieprzyjemnie się starzeje - wielka szkoda, szczególnie że w zeszłym roku frontman grupy Jean-Luc DeMeyer pokazał się na festiwalu z projektem 32Crash, zupełnie przyzwoitą mieszanką synth popu i industrialu, bez nieznośnego pozowania na gwiazdę.

Zdecydowanie brakowało podczas tegorocznego festiwalu show z prawdziwego zdarzenia i klimatu, który udało się wytworzyć zeszłorocznym gwiazdom - Die Krupps i Deine Lakaien. Covenant, który w tym roku był gwiazdą sobotniego wieczoru, zagrał nieźle, ale chyba lepiej brzmi na studyjnych albumach.

Kamila Bańczak, Bolków

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas