Reklama

"Zawsze byłem metalowcem"

Niemiecka grupa Destruction to żywa legenda muzyki metalowej, pionierzy thrash metalu w europejskim wydaniu. Podczas gdy takie albumy jak „Infernal Overkill” czy „Eternal Devastation” przeszły już do klasyki gatunku, ich autorów pokrył kurz zapomnienia. Tymczasem, dość nieoczekiwanie, w 2000 roku Destruction powracają z albumem „All Hell Breaks Loose”, który prawdopodobnie jest najlepszym wydawnictwem w dyskografii zespołu. O przeszłości, dniu dzisiejszym i przyszłości, z basistą i wokalistą Destruction, Schmierem, rozmawiał Jarosław Szubrycht

Powiedz Schmier, co cię do nas sprowadza. Jak doszło do tego, że zdecydowałeś się wrócić do Destruction?

Prawdę mówiąc, nie można tego nazwać moim powrotem do Destruction, ale raczej odrodzeniem zespołu. Mike i ja, oryginalny trzon zespołu, gramy znowu razem po dziesięcioletniej przerwie. Skłoniła nas do tego zarówno sama potrzeba grania takiej muzyki, jak i presja ze strony naszych fanów. Wciąż słyszałem pytanie: „Schmier, dlaczego nie zagrasz znowu z Destruction?”. Ciągle namawiali mnie do tego dziennikarze, ludzie z radiostacji i magazynów, a ja zawsze odpowiadałem, że nigdy do tego nie dojdzie, bo Mike i ja zajęliśmy się całkiem innymi rzeczami. W końcu spotkaliśmy się rok temu i postanowiliśmy spróbować, pograć z sobą chociaż przez chwilę i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Okazało się, że brzmimy naprawdę świetnie, że udało nam się szybko odtworzyć klimat, który kiedyś był duszą Destruction, pojawiły się pierwsze, bardzo atrakcyjne oferty koncertowe. Mike postanowił więc opuścić swój projekt, Neo-Destruction i skoncentrować się na tym, co robiliśmy razem, stworzyć od nowa prawdziwe Destruction. Tak naprawdę jednak zadecydowali za nas fani, bo po naszym koncercie na festiwalu w Wacken w ubiegłym roku i kilku innych, wiedzieliśmy, że musimy to zrobić. Reakcja fanów na naszą muzykę była po prostu niewiarygodna! To nasi fani zadecydowali, że musimy wrócić.

Reklama

A co się stało z Destruction. Tym „drugim” Destruction, w którym nie grałeś, a który przecież istniał przez te wszystkie lata i wydał trzy albumy?

Ja określam ten zespół Neo-Destruction, bo chociaż był on w pewnym sensie kolejnym etapem kariery członków Destruction, przede wszystkim Mike’a, ale jednak nie było to Destruction, bo większość muzyków pochodziła z innych zespołów. To byli zawsze dobrzy muzycy, którym udało się nagrać trochę fajnego materiału, nie przeczę, ale uważam jednocześnie, że nie powinni byli tego robić pod sztandarem Destruction. Wystarczyło zmienić nazwę i wszystko byłoby w porządku. Tymczasem ludzie rzeczywiście oczekiwali od nich Destruction, oczekiwali ciężkiego i szybkiego thrash metalu, a otrzymywali muzykę bardziej techniczną i nowoczesną, ale jednak zupełnie inną. Teraz, po tym jak Mike postanowił razem ze mną odrodzić prawdziwe Destruction, tamten zespół przestał istnieć. Wokalista i gitarzysta wrócili do swojej macierzystej kapeli, a Olly, perkusista, kończy właśnie studia i wkrótce zostanie lekarzem, nie ma więc czasu na muzykę. Nagrali razem kilka fajnych płyt, szkoda tylko, że pod tą nazwą...

W porządku, porozmawiajmy więc o prawdziwym Destruction. Czy pamiętasz jak to wszystko się zaczęło?

To było w 1983 roku, kiedy dołączyłem do zespołu, który nazywał się Nigth Of Demon. Fascynowała nas najbardziej ekstremalna, jak na ówczesne czasy muzyka. W pewnym momencie wywaliliśmy tych członków zespołu, którzy nie chcieli grać ostro i przybraliśmy nową nazwę - Destruction. Dobrze pamiętam pierwsze próby Destruction, bo Mike, który grał już od kilku lat na gitarze dawał mi lekcje gry, bo ja wtedy pierwszy raz grałem na basie, pierwszy raz miałem w rękach instrument. Naszym największym marzeniem było wówczas zagrać choć jeden koncert na prawdziwej scenie. Dwa lata później graliśmy już na całym świecie – wszystko wydarzyło się tak szybko, może nawet za szybko. Miałem wtedy zaledwie 16 czy 17 lat i nie oczekiwałem tego wszystkiego.

Powiedz, skąd wziął się wasz satanistyczny image? Kto wpadł na ten pomysł?

To nie image, nigdy nie przykładaliśmy do niego większego znaczenia. My naprawdę tak wyglądaliśmy, taki był i jest nasz metalowy styl życia, duch Destruction. Nawet jeśli robiliśmy coś, co dzisiaj wydaje mi się zabawne, wiem, że wtedy w to wierzyliśmy. Częścią naszej kariery były te zdjęcia. Ludzie widzieli, że traktujemy to wszystko serio. Jak widzisz, przez te wszystkie lata nie wpadłem na pomysł, żeby ściąć włosy, cały czas noszę skórzane ubrania. Zawsze byłem metalowcem, to jest moje życie. Gdyby to nie było szczere, nie robiłbym tego.

Znasz takie zespoły jak Desaster, które są wierną kopią Destruction z lat 80.?

Jasne, że znam Desaster, przecież to zespół z Niemiec! To wielki zaszczyt, jeśli jakiś zespół bierze nazwę od tytułu mojego utworu, tak jak miało to miejsce w przypadku Desaster. Dzięki takim jak oni postanowiliśmy wskrzesić Destruction, bo to właśnie oni podtrzymują ducha tej muzyki. Byliśmy nawet kiedyś na koncercie Desaster, który spędziliśmy w pierwszym rzędzie, machając łbami jak opętani!

”All Hell Breaks Loose” to muzyczny powrót do korzeni Destruction, ale brzmienie płyty jest dość nowoczesne...

To wina Petera Tagtgrena! (śmiech) Zdecydowaliśmy się pracować z nim, ponieważ wiedzieliśmy, że jest świetnym specjalistą od produkowania nowoczesnej i brutalnej muzyki, black i death metalu. Nie chcieliśmy wracać do brzmienia, które mieliśmy w latach 80., bo dzisiaj, żeby przeżyć na metalowej scenie, musisz mieć mocne brzmienie. Nasze pierwsze demo po powrocie nagraliśmy sobie sami i brzmiało nieźle, ale za bardzo staroświecko. Doszliśmy więc do wniosku, że w roku 2000 musimy mieć aktualne i ku***sko ciężkie brzmienie. Peter Tagtgren był osobą, która mogła nam to zagwarantować!

Oczywiście, już po pierwszym przesłuchaniu naszej płyty wiadomo, że nie brzmimy jak Dimmu Borgir czy Immortal, ale jak czysty Destruction! Peter produkował przed nami całkiem inną muzykę, z tą ścianą dźwięku, podczas gdy my potrzebowaliśmy dobrej, ale typowej produkcji dla thrash metalu. Myślę, że przez jego doświadczenia nagraliśmy najbardziej brutalny materiał w naszej karierze. Peter wiedział, co jest grane, bo ma metal w sercu, a fanem Destruction jest od początku istnienia naszego zespołu. Do tej pory zawsze po zakończeniu sesji nagraniowej byliśmy z czegoś niezadowoleni. Na przykład „Release From Agony” mogłaby brzmieć dużo lepiej i mocniej. Na tym tle „All Hell Breaks Loose” wypada naprawdę wspaniale.

Nie baliście się utraty fanów, dla których wasze brzmienie z lat 80. to nienaruszalna świętość?

To nie prawda. Oczywiście, są tacy, którzy nigdy nie będą zadowoleni, ale rozmawiałem z wieloma fanami i wszyscy twierdzili, że to świetne, thrashmetalowe, ostre brzmienie. Jest nowoczesne, ale ma dużo elementów charakterystycznych dla pierwszych lat naszej kariery. Gdybyśmy natomiast nagrali dokładnie taki sam materiał, podniósłby się na pewno wrzask, że nikt nie potrzebuje jeszcze jednego zespołu, który kopiuje sam siebie. Scena metalowa bardzo się rozwinęła przez te wszystkie lata i mimo tego, że mamy teraz modę na powrót do korzeni, nie oznacza to, że powinniśmy obciąć sobie palce, grać jak jakieś dupki i wydawać syfiaste płyty. Jak dotąd niemal wszystkie opinie jakie słyszałem o „All Hell Breaks Loose” były pozytywne. Pewnie w podziemiu znajdą się tacy, dla których produkcja będzie zbyt dobra, ale nie można każdemu dogodzić.

Jak dużo czasu zajęło wam skomponowanie i nagranie tego albumu?

Sesja nagraniowa zajęła kilka tygodni, chociaż z samym nagrywaniem partii poszczególnych instrumentów uporaliśmy się w tydzień, bo nie chcieliśmy przekombinować. Dużo więcej czasu poświęciliśmy na miksy. Niemal cały materiał powstał latem 1999, kiedy graliśmy dużo koncertów. Pomiędzy nimi spotykaliśmy się i robiliśmy nowe utwory.

Powiedz, kto wpadł na pomysł, żeby grać na koncertach temat z „Różowej pantery”? Czy wciąż to robicie?

Nie, skończyliśmy z tym. To był czas w Destruction, kiedy Olly i Harry byli w zespole i tamten repertuar nie pasuje w ogóle do Destruction 2000. Dzisiaj jesteśmy bardziej poważni, a „Różowa pantera” to wesoła piosenka. Za czasów Olly’ego i Harry’ego Destruction to była zabawa, ale tamte czasy już się skończyły.

Co myślisz o formie, którą prezentują dzisiaj takie grupy jak Kreator i Sodom – najpoważniejsza konkurencja Destruction w latach 80.?

(śmiech) Bez wątpienia bardzo się zmienili. Sodom na nowej płycie próbuje wrócić do swoich korzeni, ale Mille wciąż brnie w eksperymenty, które niezbyt podobają się starym fanom Kreatora. Zdaję sobie sprawę, że ciężko przez tak długi czas utrzymywać zespół w formie, a Mille jest dobrym i ambitnym muzykiem, więc poszukuje czegoś nowego. Myślę jednak, że lepiej dla niego byłoby, gdyby powrócił nieco do pierwotnego stylu Kreator, a jeśli ma ochotę na eksperymenty, niech robi to na solowych płytach. Wiem jak to jest, bo ja też przeszedłem przez podobny etap, Mike z Neo-Destruction miał coś takiego... Jako muzyk dochodzisz pewnego dnia do wniosku, że czas na to, by zrobić coś nowego. Wiem jednak, że nie powinno się to odbywać pod takimi banderami jak Kreator, Sodom czy Destruction, te zespoły powinny zostać wierne swojemu stylowi.

Skoro wspomniałeś o swoim graniu poza Destruction... Wiem, że zespół nazywał się Headhunter, wydaliście trzy płyty, niestety nie słyszałem żadnych waszych nagrań.

Można je jeszcze gdzieś dostać?

Niestety, nie można już nigdzie kupić tych płyt i właściwie nigdy nie było z tym łatwo. Byliśmy w maleńkiej wytwórni, która ciągle miała kłopoty z dystrybucją. Mimo to, nieźle się bawiłem i byłem szczęśliwy, bo mogłem wciąż grać muzykę, gdy Destruction zabrakło w moim życiu. W Headhunter poznałem wspaniałych przyjaciół, wiele się nauczyłem, dojrzałem jako muzyk. To był bardzo ważny etap w moim życiu. Muzyka Headhunter była połączeniem thrash metalu z wpływami klasycznego heavy metalu, było w tym trochę starego Destruction i trochę wczesnego Judas Priest.

Odrodzony Destruction podpisał kontrakt z wytwórnią Nuclear Blast. Czy w związku z tym istnieje szansa, że ukażą się reedycje najstarszych płyt zespołu?

Właśnie nad tym pracujemy i jest duża szansa, że tak się stanie. Oczywiście, prawa do poprzednich płyt wciąż należą do naszej starej wytwórni – SPV i nie będzie łatwo ich odzyskać, ale spróbujemy. Bardzo chcielibyśmy wydać płyty w dobrej cenie, z poprawionym brzmieniem. Szef Nuclear Blast był wielkim fanem Destruction, jeszcze kiedy był dzieciakiem, więc bardzo chciał podpisać z nami kontrakt. Rozmawialiśmy też z innymi firmami, takimi jak Century Media czy Metal Blade, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że najwięcej fanów Destruction pracuje w Nuclear Blast, a to bardzo ważne. To była gwarancja, że będą w nas wierzyć!

Interesujesz się tym, co dzieje się obecnie na metalowej scenie?

Tak, bardzo często bywam w naszej firmie, więc wiem, co się dzieje, słucham wszystkich płyt wydawanych przez Nuclear Blast. Ostatnio słucham dużo Steel Prophet, Soul Reaper, Gorgoroth, nowej płyty Dismember, ale też lżejszych rzeczy. W głębi serca cały czas jestem metalowcem i chcę wiedzieć, co się teraz gra i czego słucha. Wiem o tej muzyce tak dużo i mam tyle kontaktów, że spokojnie mógłbym pracować jako dziennikarz w jakimś metalowym magazynie. Wciąż jednak najbardziej lubię muzykę osadzoną w starych klimatach, dlatego faworytem ostatnich miesięcy jest dla mnie „The Gathering” Testament, bardzo podoba mi się również nowy album Raise Hell, który momentami przypomina dobre czasy Kreator. Lubię też techniczny styl Death, ale również bardziej melodyjny Steel Prophet. No i oczywiście Slayer, bo to podstawa tej muzyki.

Jak widzisz przyszłość Destruction?

O przyszłości naszego zespołu zadecydują fani. Zobaczymy jakie przyjęcie spotka „All Hell Breaks Loose”, jak wypadnie trasa koncertowa, którą zagramy jesienią. Myślimy już również o następnym materiale, bo chcemy grać muzykę jak najdłużej to będzie możliwe. Do tego jednak potrzebne jest sprzedawanie płyt – jeśli słabo się sprzedajesz, od razu masz problem. Jak dotąd jestem wielkim optymistą, bo reakcja ludzi na płytę jest wspaniała.

Czy chciałbyś coś przekazać polskim fanom Destruction?

Oczywiście! Rzeźnik znowu uderzył, a więc przygotujcie się na najgorsze! Dziękuję za wsparcie przez te wszystkie lata, to dzięki wam wciąż żyjemy i możemy grać muzykę. Mam nadzieję, że przyjedziemy do Polski jak najszybciej. Pozdrawiam.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Peter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama