"Wywiady nie sprawiają mi przyjemności"

article cover
INTERIA.PL


Formacja The Mars Volta, kierowana przez gitarzystę Omara Rodrigueza-Lopeza i wokalistę Cedrica Bixlera, to obecnie jedna z najbardziej eksperymentatorskich grup, jakiej udało się zaistnieć w mediach. Wszystko zaczęło się od nieodżałowanego zespołu At The Drive-In, w którym występowali Omar i Cedric, a który rozpadł się po wydaniu rewelacyjnego "Relationship Of Command" w 2001 roku. Dwaj muzycy postanowili rozwinąć swoje poszukiwania czerpiąc z rocka progresywnego i fusion, które "wymieszali" z emo i punkową motoryką znaną z At The Drive-In. Jednak muzyka zawarta na "De-Loused In Comatorium" (2003) i "Frances The Mute" (2005) jest trudna do zdefiniowania. A jeszcze bardziej pokręcone są występy The Mars Volta, podczas których muzycy często pozwalają sobie na zaskakujące improwizacje.

Przed przyjazdem grupy do Polski na koncert w warszawskiej "Stodole" (21 czerwca 2005 roku), Artur Wróblewski rozmawiał z Omarem Rodriguezem-Lopezem. Wywiad nie był najłatwiejszy. Jego pierwotny termin został przesunięty, a sam Omar bez ogródek stwierdził, iż nie lubi rozmawiać z dziennikarzami. Po trudnym początku artysta trochę się rozkręcił i opowiedział m.in. o swojej fascynacji filmem (także polskim), nagrywaniu płyty "Frances The Mute" i utracie zaufania do dziennikarzy.

Powiedziałeś o "Frances The Mute": "Chcę, by ten album odbierany był jak film". Opowiedz mi zatem w kilku zdaniach historię, jaka kryje się na płycie.

(chwila milczenia) Nie wiem (śmiech). W kilku zdaniach? Naprawdę nie wiem. Wydaje mi się, że każdy powinien "obejrzeć" ten film i na własny sposób go zinterpretować.

Co zatem z tajemniczym czarnym pamiętnikiem, znalezionym przez waszego zmarłego przyjaciela Jeremy'ego Warda?

Tak, to była dla nas w pewnym sensie inspiracja. Ale tylko inspiracja. Nie stanowi on treści płyty, jej zawartości. To nie ta opowieść. Tak naprawdę ten pamiętnik nie liczył się aż tak bardzo. Tylko nas zainspirował. Spowodował, że poczuliśmy się podekscytowani podczas tworzenia muzyki.

W takim razie jak wielki wpływ na "Frances The Mute" miała śmierć Jeremy'ego?

(dłuższa chwila milczenia) Naprawdę nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Wracając do tematu The Mars Volta i ścieżka dźwiękowa do filmu. Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, by nagrać muzykę do filmu? Na razie ukazał się soundtrack do twojego obrazu.

Oczywiście. Jak powiedziałeś, nagrałem już ścieżkę dźwiękową do mojego filmu. Lubię tworzyć muzykę do obrazów stworzonych przez innych ludzi. To musiałoby być doskonałe, mroczne dzieło sztuki. I na przykład osoba reżysera nie odgrywa tu większej roli. Może być to ktoś znany lub kompletnie anonimowy. Chętnie pracowałbym na przykład z Pedro Almodovarem lub Alejandro Jodorowskym. Ale równie dobrze z każdym innym. Jest tylko jeden warunek - scenariusz musi być dobrze napisany i mroczny.

Jak porównałbyś "Frances The Mute" do waszej pierwszej płyty "De-Loused In The Comatorium"? Czy jest między nimi jakiś związek?

Nie. To kompletnie dwa różne albumy. Nagraliśmy "De-Loused In The Comatorium" i ta płyta teraz jest martwa. Podobnie ma się rzecz teraz z "Frances The Mute". Album jest skończony i jest martwy. I nasz następny album też nie będzie miał żadnego związku z poprzednimi. Jedyna rzecz, jaka je łączy, to zespół.

Płyta "Frances The Mute" różni się od debiutu tym, że została w całości wyprodukowana przez ciebie...

Tak. Zawsze byłem zaangażowany w produkcję naszej muzyki. To funkcja, która bardzo mi odpowiada.

Płyta została nagrana w wielu miejscach. Skąd pomysł, by nagrywać w kilku studiach?

Nagrywaliśmy do tej pory w tradycyjny sposób. To znaczy pracowaliśmy w jednym miejscu, kończyliśmy rejestrowanie i tyle. Tak to wyglądało. A my postanowiliśmy zainspirować się tymi wspaniałymi miejscami, które odwiedzamy. Zapamiętać to uczucie, kiedy tam przebywaliśmy i umieścić to w nagraniach. I odwiedzić je, a nie polegać tylko na naszych wspomnieniach. Być tam i zarejestrować w muzyce ten moment. Byliśmy w Porto Rico, Nowym Jorku, Los Angeles, Australii.


Ponownie postanowiliście pracować z Flea i Johnem Frusciante z Red Hot Chili Peppers...

Tak. To są po prostu nasi dobrzy koledzy. To nic takiego. Po prostu nasze wspólne nagrania wyglądają jak spotkanie z przyjacielem. Wspólne oglądanie filmów, rozmawianie o książkach, granie na playstation. Tak to odbieram. Złapanie momentu. Interakcja. To są nasi przyjaciele, którzy przyszli i pokolorowali dany moment. Ich siła jest słyszalna na płycie.

The Mars Volta to Cedric i ty. A jaka jest pozycja pozostałych członków grupy? Jak duży wpływ mają na muzykę?

To jest trupa teatralna. Organizacja. Wiesz, pewna grupa osób. Ale oczywiście to jest mój zespół i robimy w nim to, co ja chcę robić. I to ja bezsprzecznie jestem liderem. Jednak każdy członek ma swoją specjalną rolę i dzięki temu The Mars Volta może funkcjonować. I brzmi w ten sposób. Każdy z nas daje z siebie 100 procent.

Pewnie częścią tej organizacji jest Storm Thorgerson. Powiedz mi, w jaki sposób pokierowaliście go, kiedy tworzył okładkę "Frances The Mute"?

Po prostu daliśmy mu muzykę i słowa. Tak samo wyglądało to przy "De-Loused...". Muzyka i słowa. Zaczął przynosić nam swoje pomysły, przysyłać okładki. Z około czterdziestu wybraliśmy trzy lub cztery. Mówiliśmy mu, by podążał w tym kierunku. I szczerze mówiąc, nie za bardzo wiem, dlaczego akurat wybraliśmy to zdjęcie. Chyba najbardziej do mnie przemówiło. Sam nie wiem.

Dla mnie jest to okładka naszej płyty i tyle. Dodam, że okładka "Frances The Mute" o wiele bardziej podoba mi się, niż ta z debiutanckiej płyty.

Powiedz kilka słów na temat teledysku do utworu "The Widow". Cedric stwierdził, że bawiło go, kiedy na planie filmowym dyrygowałeś wszystkim.

(śmiech) Nie wiem, skąd wziął się pomysł teledysku do "The Widow". To były moje sny, jakaś tam idea. Słowa, które przychodziły do mojej głowy, kiedy słuchałem tej piosenki. I chciałem stworzyć wizualną prezentację, obraz utworu. Obraz, który powstał w mojej głowie.

Nie potrafię tego opisać słowami. To wyszło z mojej głowy. I pewnie nie będę jeszcze tego potrafił zrobić przez wiele lat (śmiech).

Zatem pewnie nie powiesz mi, czym jest ta czarna substancja, którą handluje starzec.

Nie.


Pierwsza myśl, jak przyszła mi do głowy, że to narkotyki. Później jednak stwierdziłem, że to chyba zbyt płytka interpretacja...

Rzeczywiście. Każdy chyba tak sądzi. Ale to nie był mój zamysł. Dlatego dobrze, że nie zatrzymałeś się na pierwszym skojarzeniu. Każdy może sobie wyobrazić to, co mu przyjdzie w danej chwili do głowy.

Przyjeżdżacie do Polski, więc powiedz, jak wygląda muzyka The Mars Volta na żywo.

Nie wiem (śmiech). To po prosty muzyka zagrana na żywo w danej chwili. Ludzie słuchają i śpiewają. My gramy, zapominamy nasze partie. Biegamy po scenie. Czasami nasze koncerty się udają, a czasami jest nudno. Czasami są to magiczne momenty, a czasami nie ma odpowiedniej atmosfery. Wszystko zależy od dnia.

Ekscytują nas nowe miejsca, które odwiedzamy. Właściwie to ekscytuje mnie każdy koncert. A jeśli jest nudno, to nie jest to moja wina. Nie mam na to żadnego wpływu. To nie tak, że nie chce nam się grać. Czasami po prostu nie ma odpowiedniej komunikacji z publicznością. I wtedy muzyka cierpi.

To tak jak z życiem. Czasami masz siłę, by rozmawiać z kimkolwiek i radzić sobie ze wszystkim problemami. Innego dnia nie potrafisz tego robić, nie masz tej energii. Zostajesz w swoim pokoju i zamykasz drzwi.

A co cię bardziej ekscytuje: granie koncertów czy komponowanie i nagrywanie nowej muzyki?

Cokolwiek, czego w danym momencie nie robię (śmiech).

W jaki sposób udaje wam się utrzymać na tym samym, nazwijmy to poziomie, podczas improwizacji na koncertach?

To nie jest nic trudnego. To jest nasz dialog. To tak, jak byśmy prowadzili w tym momencie rozmowę. A znamy się przecież bardzo dobrze. Cały czas ze sobą podróżujemy. Jesteśmy dobrymi kolegami. Złościmy się na siebie, razem się bawimy.

Między nami jest olbrzymi ładunek emocji. Zatem to nie jest trudne utrzymać wszystkich na jednym poziomie. Nie mogę powiedzieć, że podczas improwizacji coś jest złe lub dobre.


Powiedziałeś kiedyś: "Jesteśmy kompletnie samolubni i mamy własną jazdę. Jeżeli będziemy chcieli zrobić instrumentalną płytę, a Cedric zapragnie grać tylko na klawiszach, to tak właśnie zrobimy". A czy możemy się spodziewać czegoś niespodziewanego, na przykład płyty The Mars Volta z trzyminutowymi piosenkami?

Pewnie. Możecie oczekiwać wszystkiego, co wam się zamarzy (śmiech). Oczekujcie krótkich piosenek, godzinnych utworów. Żółtych, czerwonych. Statku kosmicznego, łodzi podwodnej. Ośmiornicy. Kanapki...

Rozumiem, że tylko wegetariańskiej?

Wyłącznie (śmiech)!

A macie już jakieś pomysły na nowe utwory? Zarysy kompozycji?

Oczywiście.

A mógłbyś mi coś więcej powiedzieć o nich?

Nie. To znaczy czuję je w środku, ale nie potrafię tego przekazać w słowach. Wiem, jak one brzmią, jak wyglądają, ale nie wiem, jak mam ci o nich opowiedzieć. Ubrać to w słowa. I pewnie nie będę potrafił jeszcze przez długi czas.

To pewnie powinieneś odpowiadać na moje pytania grą na gitarze?

Tak pewnie byłoby dużo prościej (śmiech).

Wywodzicie się ze środowiska hardcore'owego. Jak się czujesz, kiedy dziennikarze zadają ci pytania na temat spodni, które nosisz, nowej fryzury lub ulubionego sera?

Mam wtedy głębokie przekonanie, że już nigdy nie powinienem udzielać żadnego wywiadu. Tracę zaufanie do dziennikarzy muzycznych. Uważam, że kompletnie nie rozumieją nas i naszej muzyki, kiedy zadają tego typu pytania. Wywiady w ogóle nie sprawiają mi przyjemności, a kiedy jeszcze zadają ci takie pytania...

Wiesz, mnie jest trudno opowiedzieć o sobie samym i mojej muzyce. Uważam, że opowiadając o nowej płycie, jej brzmieniu i kompozycjach, w pewnym sensie osłabiam ją. Ona traci swoją moc. Nie lubię tego robić i rozmawiać o muzyce. I to nie tylko z dziennikarzami, ale na przykład z innymi artystami także.

Muzyka jest tam, ty wiesz co masz zagrać i po prostu zagrajmy ją bez zbędnego gadania. Możemy próbować różnych rzeczy tworząc. Ale spróbujmy je, nie przypisując im zbędnego znaczenia intelektualizując je.

Dziękuję zatem za wywiad i do zobaczenia w Warszawie.

Dziękuję. Nie mogę się doczekać przyjazdu do Polski. Uwielbiam wasz kraj, już tam graliśmy z At The Drive-In.

Wiem. Dlaczego zatem nie udało wam się przyjechać po wydaniu "De-Loused In The Comatorium"?

Niestety, nikt nas wtedy nie zaprosił. Nikt nie zadzwonił. A graliśmy w Chorwacji, Słowenii, Czechach. Byliśmy w okolicy, ale nikt nas nie zaprosił.

Zatem mamy szczęście, że tym razem to się udało.

Nie! To my mamy szczęście! Muszę powiedzieć, że kilka moich ulubionych filmów pochodzi z Polski.

Wymienisz jakiś tytuł?

"Krótki film o zabijaniu" na przykład. Filmy Kieślowskiego są fantastyczne. Poza tym wczesne rzeczy Polańskiego, jeszcze te w języku polskim.

Pewnie "Nóż w wodzie". Podoba ci się muzyka Krzysztofa Komedy do tego filmu?

Tak, "Nóż w wodzie" to fantastyczna rzecz. A co do muzyki, to nie lubisz jej?

Nie, wręcz przeciwnie.

Pomyślałem, że ci się nie podoba. Ale masz rację. Ścieżka dźwiękowa do tego filmu jest równie wspaniała co obraz. Chciałbym poznać waszą muzykę, jazz z lat 60. i 70. Filmy, których nie znam. Mam nadzieję, że w Warszawie coś zdobędę. Musicie mi tylko powiedzieć co (śmiech.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas