Reklama

W poszukiwaniu otwartych umysłów

Maciej Silski wygrał w 2005 roku IV edycję "Idola", dołączając do grona laureatów tego programu: Alicji Janosz, Krzysztofa Zalewskiego i Moniki Brodki. Ponad dwa lata od tego wydarzenia przyszło czekać fanom Silskiego na jego debiutancki album. W czerwcu 2007 roku ukazała się płyta "Alodium", zawierająca takie piosenki jak "Póki jesteś" i "Gdy umiera dzień".

Z wokalistą rozmawiał Michał Michalak.

Jak zmieniło się twoje postrzeganie rynku muzycznego, od kiedy znalazłeś się w środku tego biznesu, od kiedy zaczęło cię to wszystko dotyczyć?

Maciej Silski: Staram się skupiać na tych sytuacjach, które są miłe, czyli na przykład na możliwości grania z muzykami, których słuchałem, których nagrywałem, słuchając radiowej listy przebojów na magnetofonie Kasprzak. Nie wiem, czy miałeś taki magnetofon, gdzie trzeba było sobie pomagać zapałką przy nagrywaniu. Także bardziej koncentruję się na pozytywach. Na możliwościach, które mogę wykorzystać. Podchodzę do tego w ten sposób, że muszę robić swoje, obojętnie, czy jakieś rzeczy mnie niesmaczą. Staram się wypracowywać własną drogę.

Reklama

Czy dziś wszedłbyś do studia i nagrał swoją debiutancką płytę tak samo?

Maciej Silski: Na pewno nie nagrałbym tego tak samo. Wielokrotnie pojawia się żal, że mógłbym coś zrobić inaczej, że użyłbym innego instrumentu, niemniej chodziło o zarejestrowanie pewnej chwili, emocji, które wtedy mi towarzyszyły.

I to, jak rozumiem, się udało?

Maciej Silski: Uważam, że bardzo fajne zdjęcie wyszło.

A ile było prawdy w opowieściach o twoich bataliach z wytwórnią, o tym, że nie mogliście się dogadać co do muzycznego kształtu płyty?

Maciej Silski: Tak jak mówię, staram się pamiętać tylko o tym, co dobre. Wydawanie tej płyty bardzo długo trwało, ponieważ technicznie to nie jest taka prosta sprawa. Muzycy, z którymi chciałem to nagrać występowali w różnych zespołach, tak samo zresztą ja, byliśmy zaangażowani w różne sprawy, które trzeba było dokończyć. Dopiero potem można było usiąść nad płytą.
Muzyki rockowej nie da się nagrać na komputerze w domu. Trzeba nagrać to w porządnym studiu, na porządnych piecach. Na każdą z osób, począwszy od realizatora, musiałem po prostu poczekać. Chciałem, żeby uczestniczyły w tym konkretne, wskazane przeze mnie osoby. Cierpliwość okazała się tutaj pomocna.
Przy nagrywaniu płyty nie byłem nastawiony na szybki sukces, na jakąś szybką akcję, żeby na fali programu telewizyjnego sprzedać płytę. Myślę, że nie na tym polega dobra muzyka.

Czy to właśnie pośpiech okazał się zgubny dla pierwszych zwycięzców "Idola"? Teraz o Alicji Janosz i Krzysztofie Zalewskim można powiedzieć, że przepadli.

Maciej Silski: Nie należy postrzegać muzyki tylko i wyłącznie w sposób medialny. Z Krzyśkiem Zalewskim mam kontakt, pracuje w studiu, słyszałem jego nowe utwory. Dlaczego nie wydaje płyty, to już trzeba jego zapytać. Wiem, że Alicja Janosz też coś tam robi, co prawda z nią nie jestem jakoś blisko, ale przewijaliśmy się wspólnie na koncertach. To już raczej sprawa dla fanów. Jeżeli jakiś wykonawca odpowiada danej osobie czy danej grupie osób, to śledzi się jego działania, czeka się na jego płytę, chodzi na koncerty.
Ja na przykład jestem fanem zespołu The Cure, który do 1996 roku nie występował w Polsce i w mediach ciężko było o jakąkolwiek wzmiankę na ich temat. Mimo tego miałem ich płyty.
To jest kwestia pewnej kultury muzycznej. Staram się docierać do ludzi, którzy tę kulturę mają. Nie umiem grać dla kogoś, kto nie jest podobny do mnie.

Czyli godzisz się z tym, że możesz znaleźć się przez to gdzieś na marginesie mainstreamu?

Maciej Silski: Nie widzę innego wyjścia. Muzyki nie robi się dla kogoś, czegoś, tylko pomimo pewnych przeciwności losu. Mnie jest o tyle łatwiej, że nie mam wyboru. Znaczenie prościej jest się zdecydować na granie muzyki i wydawanie płyt, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie masz wyboru. Ta muzyka zawsze gdzieś będzie wokół ciebie. Tak czy siak, będę musiał te utwory grać i będę musiał wydawać płyty. A co to da, Bóg raczy wiedzieć. Jasnowidzem nie jestem.
Nie jestem też człowiekiem tak wyrachowanym, że potrafię przewidzieć, jaka piosenka kiedyś zyska popularność. Na pewno każdy chciałby mieć utwory takie jak ma Perfect - śpiewane przez 20, 30 lat. Ciężko jednak jest taką rzecz z siebie wyrzucić. To są jednak emocje. Czy one kogoś interesują czy nie... często jest to jednak kwestia przypadku. Wiem, że muszę być w zgodzie ze sobą. Prawdziwy przekaz nie ginie.

Byłeś nominowany w czterech kategoriach Superjedynek w pierwszym etapie wyłaniania finalistów. Czy traktujesz to jako uznanie dla swojej twórczości?

Maciej Silski: Świetnie, jeżeli ktokolwiek dostrzega efekty mojej pracy. Aczkolwiek po obejrzeniu Fryderyków, po sukcesach Feel, jakoś nie wiązałem z tymi nominacjami wielkich nadziei.

Jeżeli już jesteśmy przy Feel - czy potrafiłbyś zanalizować ten sukces - skąd on się wziął i dlaczego?

Maciej Silski: Mamy taką muzykę, na jaką jesteśmy w stanie zasłużyć. Nigdy nie pojmowałem, dlaczego T.Love był atakowany za piosenkę "Jest super". Ludzie nie zrozumieli ironii. Uważali, że jest to pochwała rządu i otaczającej ich rzeczywistości. Podobno 80% ludzi nie rozumie czytanego przez nich tekstu. Dlatego ciężko jest mi tutaj cokolwiek analizować. Gdybym był w stanie to zrobić, to pewnie tworzyłbym muzykę w sposób bardzo wyrachowany.
Jednak biorąc pod uwagę naszą rzeczywistość, cieszę się, że komuś się udało. Dla mnie fajne jest to, że ludzie otwierają się na brzmienie elektrycznych gitar, a nie jakichś syntezatorach.

To ciekawe, co powiedziałeś o T.Love. Dziś przecież "Jest super" uchodzi za ponadczasowy, uniwersalny, zawsze przystający do tego, co się aktualnie dzieje w Polsce, utwór.

Maciej Silski: Pamiętam koncerty, gdzie ludzie gwizdali i rzucali w nich czymś. Mówi się, że muzyka jest hałasem, dopóki nie trafi na otwarty umysł.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka | utwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy