"Stawiamy wyzwanie mainstreamowi"
Pierwszy, tak znaczący sukces, który stał się udziałem irlandzkiego Primordial i jego płyty "To The Nameless Dead" - wydanej pod koniec 2007 roku - utwierdza w przekonaniu, że jednak warto robić swoje.
Tak właśnie od lat czyni blackmetalowy kwintet z Dublina; nie tropi trendów, nie naśladuje, nie udaje. Jeszcze przed występem na Metalmanii 2008 w imieniu zespołu w rozmowie z Bartoszem Donarskim przemówił Alan Averill alias Nemtheanga, "The Evil Tongue" vel "blackmetalowy Bruce Dickinson".
"To The Nameless Dead" wynosi was właśnie na sam szczyt. Chyba nie spodziewaliście się aż tak dużego sukcesu?
Kiedy tworzy się płytę, nagrywa, zawsze starasz się dać z siebie to, co najlepsze. Składasz utwory, brzmienie, okładkę. Reszta zależy już od wytwórni, promotorów, całego tego przemysłu. Ale najważniejsze jest to, że fanom podoba się to, co zrobiłeś. No i cóż, z jakiegoś powodu staliśmy się dziś jedną z grup, o których najwięcej się mówi. Po wydaniu sześciu albumów, to raczej trochę dziwi (śmiech).
Może i nie jest to sprawa najważniejsza, ale czy sprzedaż też poszła w górę?
Tak. Do tej pory poszło kilka tysięcy, praktycznie bez żadnych zwrotów. To praktycznie tyle samo, co poprzedniego albumu przez dwa i pół roku. Liczymy, że będzie jeszcze lepiej, że płyta będzie się nadal sprzedawać, bo mamy naprawdę sporo festiwali do zagrania. To kolejna szansa, aby zrobić dobre wrażenia na fanach.
Cóż mi pozostaje, chyba tylko dołączyć się do pochwalnego chóru. Zastanawiam się jednak, dlaczego ten album, a nie choćby poprzedni, "The Gathering Wilderness", który też nie był tylko przyzwoity.
To złożona kwestia. Po pierwsze wytwórnia. Trudno porównywać Hammerheart z Metal Blade. To zupełnie inny świat. Twoje akcje automatycznie idą w górę. Owszem, na "Gathering Wilderness" podnieśliśmy własne notowania, ale tamten album był wciąż dość surowy i brudny, bardzo mroczny, może nawet za bardzo negatywny dla odbiorców metalu środka. Nowy jest za to bardziej rozbudowany, bardziej metalowy, produkcja jest lepsza.
I chyba po raz pierwszy jest to płyta łatwiejsza do zaakceptowania przez fanów mainstreamowego metalu. To właśnie się dzieje. Choć oczywiście nasza baza fanów to nadal około 10-15 tysięcy ludzi, którzy kupują nasze materiały. Tym razem jednak docieramy również do ludzi, którzy prawdopodobnie wcześniej w ogóle nie znali Primordial. Ta sytuacja jest dla nas dziś bardzo interesująca, bo w końcu gramy już bardzo długo. Widocznie czasami po prostu tak się dzieje.
Wygląda na to, że ten sukces wykracza powoli poza underground. Tu nie chodzi tylko o waszą grę, ale przede wszystkim o atmosferę tego albumu.
W undergroundzie zawsze powstawała ambitna, mroczna muzyka. Problem w tym, że na scenie metalowej duże wytwórnie raczej to ignorują. Wolą inwestować w bezpieczne, plastikowe, puste dźwięki, które dla mnie brzmią jak pop.
Jest tylko kilka zespołów, które wyszły spod powierzchni i nadal proponują ambitne granie, stanowiące dla fana pewne wyzwanie, które śpiewają o czymś, co ma znaczenie, opowiadają o swojej postawie, historii, kulturze. Takim zespołem jesteśmy my czy Enslaved - to grupy, które nadal stawiają wyzwanie mainstreamowi.
Wiesz, w ciągu ostatnich kilku lat metal znów stał się ważny. Nie wiem za bardzo, o czym mówię (śmiech). Ale jeśli chodzi o samą atmosferę naszej muzyki, to nie wiem skąd się to bierze. Może dlatego, że nie dążymy za wszelką cenę do perfekcji, w sensie brzmienia. Staramy się bardziej uchwycić tę energię, klimat, który jest w danej chwili. Ten album taki właśnie jest.
Mówiąc o atmosferze miałem na myśli, że tego nie da się kupić. Spójrz na Dimmu Borgir, przy całym szacunku, wydają masę kasy na produkcję, orkiestry, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, aby kreowali większy klimat brzmienia niż ten z "To The Nameless Death", płycie nagranej w kilkanaście dni w nie do końca znanym studiu, i to analogowo.
Weź choćby pierwszy album Black Sabbath. Powstał bodaj w ciągu dwu dni. To co, my też nie możemy? (śmiech). To całe nasze podejście. Na nagrania i miksy poświęciliśmy w sumie 13 dni, ale na upartego można było zrobić to szybciej. Nie bawimy się w cyfrowe brzmienie. O ile to tylko możliwe, robimy wszystko za pierwszy podejściem, nie naprawiamy bez końca błędów.
To jest właśnie ten element ludzki, który jest obecny na klasycznych płytach rockowych i metalowych. Ja raczej wolę posłuchać brzmienia "Overkill" Motörhead niż nowego albumu Soilwork (śmiech). To nie mój styl. Oczywiście nie znaczy to, że chcieliśmy aby ten album zabrzmiał jak z roku 1982. To ważne. My nie staramy się brzmieć archaicznie, tylko jak pięciu ludzi, a nie jak maszyna.
No właśnie. Brzmienie nie jest wypolerowane, jest w pewnym sensie wciąż podziemne.
Dokładnie. To jest właśnie taka mieszanka. Stare inspiracje w nowym kontekście, ale nie na zasadzie ponownego okrywania prochu. Moim zdaniem cyfrowa produkcja wysysa całe życie z muzyki.
Znaczący postęp dokonał się w brzmieniu perkusji. Dźwięk jest wręcz majestatyczny.
Jasne. Znaczący postęp jest niemal we wszystkim (śmiech). Po raz pierwszy pracowaliśmy w tym naprawdę starym studiu z naprawdę entuzjastycznie nastawionym, młodym człowiekiem o nazwisku Chris Fielding. Dobrze rozumiał to, co staraliśmy się uzyskać. Nie żądaliśmy perfekcji.
Do nagrywania perkusji użyliśmy starego kompresora. Słuchaliśmy "Overkill" Motörhead, "Mob Rules", "Killers" Maidenów. Nie interesuje mnie jakieś wypreparowanie brzmienie bębnów, w dupie mam triggery, ja chcę, żeby to brzmiało jak człowiek grający na swojej cholernej perkusji.
To samo z wokalami. Poszedłeś o kolejny krok dalej.
Racja. Na poprzednim albumie zgubiliśmy nieco wokale podczas miksów. Brzmiały trochę zbyt płasko i nieco za surowo. Jestem zadowolony ze swojego sposobu śpiewania. Nie dążę do perfekcji. Nie uważam się za żadnego wielkiego wokalistę.
Cała rzecz polega na tym, żebyś wiedział, co robisz i co chcesz przekazać. Pasja i poświęcenie są ważniejsze niż technika. Choć tym razem technika jest o wiele lepsza, częściowo dzięki mojemu zaangażowaniu, a także producenta, który wyciągnął ze mnie znacznie więcej. "To jest blackmetalowy Bruce Dickinson" - mówił - "jedziesz z tym".
"To The Nameless Dead" to taki album, którego teksty po prostu chce się poznać. Wydaje mi się, że są one też bardziej uniwersalne.
To ważna rzecz, którą należy zauważyć mówiąc o Primordial. To nie jest zespół, który ma tobie tłumaczyć, skąd jesteśmy. Nie opowiadam o mitycznej Irlandii, nie mówię o ludowych bohaterach, nie śpiewam w ojczystym języku. Koncept mówiący o tożsamości narodowej, martyrologii, ma zastosowanie w każdym narodzie, od Palestyny do Polski. Każdy może się z tym identyfikować; z porażkami, tragediami, ale i zwycięstwami. Część ludzi mówi, że Primordial to taki europejski zespół. Nie nieprawda.
Jest w tym wiele różnych rzeczy, wpływów. Ktoś słuchający utwory "Empire Falls" w Ameryce Południowej może powiedzieć: Tak, to mój kraj, tak go widzę. Ten uniwersalny kontekst jest dla mnie bardzo istotny, bo znaczy to, że możemy z tym dotrzeć do szerszego grona ludzi. Wiele skandynawskich zespołów śpiewa wyłącznie we własnym języku, opowiada o własnym folklorze, i polega to raczej na tym, że to ty wchodzisz w ich świat, podczas gdy u nas w pewnym sensie jest na odwrót. Poza tym jestem dziś starszy, zwiedziłem więcej miejsc, spotkałem więcej ludzi, nauczyłem się wielu różnych rzeczy, stając się bardziej świadomy innego świata. Chcę o tym mówić.
Naprawdę sądzisz, że narody upadną? Że to wszystko się skończy? "As Rome Burns" kończy się słowami "możesz patrzeć w dal, twoje dzieci już nie...". Uważam, że to kluczowy wers dla zrozumienia całej tej płyty.
"You may look away, but your children will not..." - w tym wersie mowa tak naprawdę o tym, że jest to zapewne ostatnie pokolenie, które może ignorować problemy w innych zakątkach świata, od wojen do naturalnych surowców, które zmienią wiele spraw. Oczywiście prawdę jest to, że wmawia się nam, abyśmy zapominali o własnej tożsamości, kulturze, że twoja historia ma jakieś znaczenie. Oni chcą, żeby społeczeństwo konsumowało wszystko na zasadzie strachu.
Ludzie są pochłonięci wieloma sprawami, które tak naprawdę nie mają znaczenia, zapominają skąd pochodzą. W tym znaczeniu naszym wrogiem jest właśnie wielonarodowy, kapitalistyczny model kulturowy, który starają się na nas nałożyć. Jest to odzwierciedlone w tych tekstach.
Z drugiej strony spójrz na Rosję czy Chiny.
Nic nie jest biało-czarne. W "Empire Falls" chodzi bardziej o kulturę Zachodu, która wyklucza wszelką formę duchowości w imię wszechobecnego kapitalizmu. Pozbywamy się wszelkich społeczności i pogrążamy się w dekadencji. I dlatego "imperium chyli się ku upadkowi", bo oni starają się zrobić z nas "Stany Zjednoczone Europy", bez granic, z jedną walutą. Nie mówię jednak, że wszystko jest złe. Opowiadam tylko o interesujących czasach, w których przyszło nam żyć. To niezwykle interesujący okres w historii. Wiele się zmienia.
My to komentujemy. Oczywiście są też rosnące siły ekonomiczne, jak Chiny, Pakistan, Indie. Putin z kolei stara się wyglądać na groźnego i silnego, choć może nie stoi za tym wcale żadna ekonomiczna potęga, która mogłaby to potwierdzić. Po upadku muru berlińskiego, po zimnej wojnie, Rosja zderzyła się z wolnorynkową demokracją, i to nie zadziałało. Niewielu się naprawdę wzbogaciło, biedacy jak byli, tak są. Nikt im nie pomaga. Wydłużyły się tylko kolejki. A Putin się zjawia i mówi: Przywróćmy dawną potęgę Rosji.
W marcu pojawicie się na Metalmanii. Zresztą nie tylko tam. Z tego, co czytam, dziś niektóre wasze koncerty są wyprzedawane do niemal ostatniego miejsca. Metal Blade działa jak trzeba.
Dobrze wykonują swoje zadania. Ale nie mają nic wspólnego z festiwalami. Ale oczywiście, jeśli stajesz się popularniejszy, dostajesz coraz więcej propozycji grania. To jakieś szaleństwo. Mamy już zaplanowane: Summer Breeze, Wacken, With Full Force, Tuska, Sweden Rock, Graspop. Z jakiegoś powodu wszyscy nas dziś chcą. Przynajmniej tego lata. Cóż, nie ma co narzekać.
Dzięki za rozmowę.