Reklama

Sepultura: Równowaga, szacunek i "Angry Birds"

W rozmowie z muzykami Sepultury nie da się uniknąć pytań o przeszłość. Nieustające kłótnie i wzajemne przytyki trwają już dwadzieścia lat i można odnieść wrażenie, że muzyczne dokonania każdej ze stron zawsze są w cieniu toczącego się sporu. Tym razem, oprócz standardowego zestawu pytań udało się pogadać o grze w "Angry Birds", wizycie zespołu w Armenii i o najbardziej hejtowanym facecie na ziemi, czyli o Donaldzie Trumpie. Z gitarzystą Andreasem Kisserem i wokalistą Derrickiem Greenem rozmawialiśmy na kilka godzin przed ich warszawskim koncertem.

W rozmowie z muzykami Sepultury nie da się uniknąć pytań o przeszłość. Nieustające kłótnie i wzajemne przytyki trwają już dwadzieścia lat i można odnieść wrażenie, że muzyczne dokonania każdej ze stron zawsze są w cieniu toczącego się sporu. Tym razem, oprócz standardowego zestawu pytań udało się pogadać o grze w "Angry Birds", wizycie zespołu w Armenii i o najbardziej hejtowanym facecie na ziemi, czyli o Donaldzie Trumpie. Z gitarzystą Andreasem Kisserem i wokalistą Derrickiem Greenem rozmawialiśmy na kilka godzin przed ich warszawskim koncertem.
Andreas Kisser (Sepultura) w akcji /fot. Ethan Miller /Getty Images

Adam Drygalski, Interia: Czy jest możliwe, aby w rozmowie z wami nie padły słowa "Cavalera" i "Roots"?

Andreas Kisser (Sepultura): - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To bardziej zależy od pytających.

Max Cavalera powiedział ostatnio, że "Roots" to ostatnia płyta, na której nagraliście coś dobrego.

AK: - To jego opinia, która niewiele mnie obchodzi. Powiedział tak, no i co z tego? Są na pewno tacy, którzy myślą, tak jak on, tylko... no właśnie. Co z tego?

Zastanawiam się, czy wasza historia nie jest jednak dla was przekleństwem.

Reklama

AK: - Jestem szczęśliwy, że przeżyłem to wszystko razem z Sepulturą. Zagraliśmy w siedemdziesięciu sześciu krajach, ostatnio stuknęło nam trzydzieści lat. Przypomnieliśmy ludziom to, co przez ten czas udało nam się zrobić. Nie obchodziliśmy jubileuszu jakiejś konkretnej płyty, nie wycinaliśmy niczego z naszej historii. Przeszłość nie jest przekleństwem Sepultury. Ludzie przychodzą i odchodzą a życie toczy się dalej. Trudniejsze chwile zdarzają się w każdej rodzinie. Dzięki tym lekcjom wyniosłem wiele doświadczeń, niczego więc nie żałuję.

To jaki wniosek wyciągnąłeś z tych trudniejszych momentów?

AK: - Bez tych wszystkich przejść i problemów nie bylibyśmy w miejscu, w którym teraz jesteśmy a uważam, że nigdy nie byliśmy w tak wysokiej muzycznie formie, jak teraz. I muszę ci powiedzieć, że uwielbiam hejterów. Są znaczącą częścią naszej historii. A wiesz dlaczego? Bo koniec końców, słowo, które najlepiej pasuje do Sepultury, to "szacunek". Hejterzy swoim działaniem, o tym słowie bezustannie przypominają. Mam duży szacunek do wszystkich, którzy tworzyli i tworzą ten zespół. Do muzyków, fanów. To naprawdę cholernie duża rodzina.

Na nowej płycie mrugnęliście okiem do jednych i drugich. Gdzieś już widziałem kraba, który znalazł się na okładce nowej płyty.

AK: - Ale ja naprawdę nie mam pojęcia, czy to było zamierzone! Nie wiem, czy jest to ten sam krab, co na płycie "Arise". Może to jego syn, albo siostra? Musiałbyś zapytać Kamili, autorki obrazu, który znalazł się na naszej okładce. Być może jest fanką Michaela Whealana, który stworzył okładki naszych pierwszych płyt. Faktycznie, jest to może dosyć pokrętne, ale skojarzenie z tamtą płytą rzeczywiście istnieje. Jeśli malarka celowo dodała ten element, to fajnie. Jeśli wyszło to całkowitym przypadkiem, to jeszcze lepiej.

Płyta rozpoczyna się w ogóle jakoś tak "niesepulturowo". Najpierw gitarowe solo, budzące skojarzenia z Helloween, czy nawet Scorpions, chwilę później Derrick śpiewa czystym głosem, co mi osobiście skojarzyło się z wokalem Fernando Ribeiro z Moonspell a potem jest już klasycznie. Efektem jest najbardziej dopracowana technicznie i aranżacyjnie płyta.

Derrick Green (Sepultura): - Te utwory nie były z góry zaplanowane. One dojrzewały i zmieniały się w studio. Potem zaczęły się układać w logiczny ciąg. Dla mnie ta płyta jest podróżą a początek idealnie pasował do naszego pomysłu. Osoba, która uważnie przesłucha ten album, zorientuje się, skąd taka a nie inna kolejność.

Wrócę jednak do tematu wokalizy na początku. Taki Chris Barnes z Six Feet Under obiecał swoim fanom, że nigdy nie zaśpiewa czystym głosem.

DG: - Ale ja nazywam się Derrick Green! I nie chcę się w żaden sposób szufladkować. Chcę za to korzystać z mojego głosu, tak aby współgrał on z muzyką.

AK: - Przez trzy lata praktycznie cały czas byliśmy na trasie. Zagraliśmy wiele wspaniałych koncertów, jak chociażby w Sao Paolo, gdzie byli nasi najbliżsi. Utwór "Sepultura under my skin", zadedykowaliśmy wtedy ludziom, którzy robią sobie tatuaże z nazwą zespołu. Każda trasa to także możliwość poznania nowych miejsc, że wymienię przy okazji tej obecnej chociażby Gruzję i Armenię.

I co jest ciekawego w takiej Armenii?

AK: - Na przykład to, że ludzie jedzą tam zdrowe rzeczy. Wszędzie gdzie poszliśmy, jedliśmy zdrową żywność i tam było to czymś zupełnie naturalnym. W Stanach walczy się wręcz o zdrowe jedzenie, bo ciężko jest je w ogóle zdobyć. "Machine Messiah" powstał z naszych obserwacji ludzi na całym świecie. Okazuje, że tym co ich wszystkich łączy jest, w dużym skrócie oczywiście, telefon komórkowy. A rozwijając nieco bardziej to hasło, powiedziałbym, że postęp technologiczny.

To nie jest żadna wizja z pogranicza science-fiction, czy wynik studiowania przez nas historii rozwoju ludzkości. To obserwacja tego, co nas otacza. Smartfony, okulary do wirtualnej rzeczywistości, gps-y, internet. Wszystko to co pomaga nam w życiu z jednej strony, z drugiej nas otępia. "Machine Messiah", to głos, który upomina się o równowagę. Czy nowe technologie pomagają ludziom rozwijać się intelektualnie? Nie jestem pewien. Stajemy się bardziej leniwi, grubsi i... w dodatku, głupiejemy.

Ale jak chcesz to wytłumaczyć komuś, kto słucha tej płyty poprzez Spotify?

AK: - Chodzi o równowagę. Ty też pewnie wychowywałeś się na grach video...

Spokojnie, jestem dzieckiem z PRL-u!

AK: - Wszystko jedno, Brazylia też była kilka lat do tyłu za najbardziej rozwiniętymi krajami. A z grami komputerowymi wszędzie było podobnie. Z mojej młodości pamiętam, że dzieci miały czas na zabawę, na odrabianie lekcji i na spotkania ze znajomymi. Nie potrafię sobie wyobrazić, abym ślęczał tydzień w domu i oglądał filmy na Netflixie. Rozwój technologiczny zawsze nęcił, bo był czymś nowym.

DG: - Spójrz na Steve'a Jobsa, faceta który kojarzy się z rozwojem, jak nikt inny. Czy pozwalał swoim dzieciom, aby wpatrywały się w iPhone'a? Nie, nie miały żadnych iPodów, ani nic z tych rzeczy, dlatego by nie straciły kontaktu z rzeczywistością. Wiem, że każdy rodzić może dać swojemu dziecku smartfona do rąk i sprawić, że ono nie zobaczy poza nim świata. Tylko że później trzeba też ponieść konsekwencje, wychowania takiego dziecka, któremu nikt nie przekazał, poza telefonem komórkowym, kilku prostych prawd, o tym jak wyrosnąć na dobrego człowieka.

Znam księdza, który twierdzi, że prościej jest nauczyć dziecko grać w "Angry Birds" niż mówić pacierz.

AK: - Wiesz co, religia zostaje z reguły narzucona odgórnie. Miałeś zapewne kilka dni, jak zostałeś ochrzczony i nikt nie pytał cię o zdanie. Pod tym względem, z punktu widzenia historii widzę chyba mniej problemów ze strony "Angry Birds". Kiedyś jeśli nie byłeś followersem nowej, narzuconej przez najeźdźców wiary to cię zabijano. Brak zainteresowania Angry Birdsami, nie naraża cię na śmierć z ich strony!

Nowe technologie mają też swoje plusy. Równowaga - to jest właściwe słowo. W internecie możesz przecież znaleźć mnóstwo informacji z niezależnych źródeł. Znajdziesz też zapewne wiele kłamstw. Ale kłamstwo, post-prawda to też pożywka dla mas serwowana przez największe media na świecie.

Skoro już poruszyliśmy ten temat. Jaki wpływ może mieć dla sztuki prezydentura Donalda Trumpa, przy okazji której pojawia się często właśnie słowo "post-prawda"? Do tej pory artyści wiedli raczej wygodne życie. Teraz być może jest ten moment, że sztuka stanie się bardziej wyrazista a przez to lepsza.

DG: - Pamiętam, co się działo, jak prezydentem został Ronald Reagan. Artyści zaczęli wtedy mocniej się angażować się w politykę. Teraz jest podobnie, ale skala jest większa, bo Trump jest częścią poważniejszej układanki, niż Stany Zjednoczone. Świat skręca w prawo i coraz więcej jest miejsca dla liderów o radykalnych poglądach. To nie jest wyłącznie amerykański problem. To problem globalny.

Ludzie się boją, a ich strach jest wykorzystywany. Ci, którzy dochodzą do władzy, proponują proste rozwiązania. Masz kłopot z sąsiadami? Zbudujemy mur i po sprawie! Większość bierze to za dobrą monetę. Każdy kto, obiecuje bezpieczną przyszłość, wygrywa - niezależnie od tego, jak niedorzeczne proponuje rozwiązania. Inna sprawa, że ludzie zapomnieli, jak się rozmawia. Retoryka sprowadza się głównie do obrzucenia drugiej strony obelgami.

AK: - Myślę, że każdy, i z prawej i z lewej strony łodzi zauważa, że na pokładzie dzieją się potworne rzeczy. Ale dobro też jest obecne. Po raz kolejny powtórzę. Wzajemny szacunek i proporcje, w tym co się robi, mogą uratować ten świat. W demokracji każdy ma prawo głosu. Każdy. I każdy powinien mieć szansę, aby zostać uczciwie wysłuchanym, aby większość mogła podjąć decyzję. Takie przynajmniej posiadam wyobrażenie demokracji. Inne rozwiązania prowadzą do dyktatury.

Na szczęście mam ten przywilej, że jako artysta, mój głos jest słyszalny. Często też  rozmawiam z ludźmi z różnych stron świata. Media kreują świat gorszym niż w jest naprawdę. Tworzą fobie i stereotypy. Może i rzeczywiście w tym świecie jest teraz czas i miejsce na artystów, aby mogli zrobić wszystko co w ich mocy, aby trafić do ludzi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sepultura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy