"Rzeczy wielkie rodzą się w bólach"
Wydany w 2007 roku album "Hellspawn" spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem metalowej braci, zaostrzając apetyt na więcej, dając jednocześnie wyraźny sygnał, że łódzki zespół Pandemonium, dziś już weteran polskiego black i death metalu, nie ma zamiaru spocząć na katafalku.
Na jego następcę przyszło nam jednak poczekać aż pięć lat. - Rzeczy wielkie rodzą się w bólach - wyjaśnia z uśmiechem Paul, grający na gitarze wokalista i lider Pandemonium, który w rozmowie z Bartoszem Donarskim opowiedział nam o opublikowanym w marcu 2012 roku albumie "Misanthropy".
Album "Misanthropy" jest już na rynku od kilku miesięcy i zdaniem wielu krytyków i fanów, to najlepsza płyta w dziejach Pandemonium. Humory chyba dopisują?
- Humory a i owszem, dopisują. "Misanthropy" zbiera coraz to lepsze recenzje i oby tak dalej się działo z tą płytą. Zobaczymy jak się to przełoży na sprzedaż i frekwencję na jesiennej trasie. Pożyjemy, zobaczymy.
Na ten materiał fani Pandemonium czekali dość długo, bo od premiery jego poprzednika minęło pół dekady. Dlaczego tym razem trwało to tak długo? Jakiś konkretny powód?
- Zawsze są jakieś powody, różnego rodzaju zmiany, przemiany i inne duperele kradną czas jak złodziej. Z drugiej zaś strony to dobrze, że daliśmy sobie tyle czasu. Dzięki temu płyta jest naprawdę dojrzała, przemyślana i zgrabna. Gdybyśmy na pałę zrobili muzykę i wydali to powiedzmy trzy lata temu, mielibyśmy na pewno materiał niekompletny.
Ból oczekiwań wynagrodziła muzyka, tu nie ma wątpliwości. Choć z płyty bije oldskulowy klimat - w najlepszym rozumieniu tego słowa - nie jest to ani retro zabawa, ani jazda na nostalgii, co zdecydowanie cieszy. Paradoksalnie, w tej drzewnej atmosferze jest też pewna postępowość, nie stoicie w miejscu. Czy znalezienie tej - nazwijmy ją - równowagi nie było czasami kluczem do powstania tej płyty?
- Rzeczy wielkie rodzą się w bólach (śmiech). Oczywiście, że owa równowaga, wyważenie proporcji, właściwa ocena merytoryczna spowodowały powstanie takiego właśnie wielopłaszczyznowego materiału. Nie jest to jechanie na starym koźle i klepanie go po zadzie. "Misanthropy" to odważna, nowatorska, klimatyczna produkcja, pamiętająca jednak skąd czerpie swoją wodę życia.
Mimo iż "Misanthropy" to przede wszystkim muzyka mroczna, ponura i ciężka, nie brakuje tu również melodyjności, która odpowiednio dawkowana staje się bardzo wyrazista. Coś w tym jest?
- Pandemonium zawsze stawiało na czytelność swojej muzyki. Proste, słyszalne i odpowiednio poskładane do kupy dźwięki to sztuka, którą zaczynamy ogarniać i rozumieć. To klucz do wszystkiego. To klucz do wieczności i analogia tego, kim się jest.
Do wzięcia udziału w nagraniach zaprosiliście Androniki Skoula. Jak doszło do nawiązania tej współpracy?
- Zeswatał mnie z nią niejaki Artur Urbanek wespół z Grześkiem Fijałkowskim (dzięki Panowie). Potem już ja przejąłem pałeczkę i dogadałem się z Androniki, co, gdzie, kiedy, jak i za ile. Wszystkim opadły kopary jak dostaliśmy ścieżki od niej. Nie wiedzieliśmy z czego wybierać. Postarała się kobita.
Jej wokale w niebywale charakterystyczny sposób wzbogacają brzmienie Pandemonium; budują kolejny wymiar kompozycji. Spodziewaliście się aż tak wyrazistego efektu? No i czy na podobne eksperymenty - również w sferze koncertowej - będzie można liczyć w przyszłości?
- Spodziewałem się czegoś ekstra i nie zawiodłem się. Szkoda, że Androniki mieszka w Grecji. Pewnie zaprosilibyśmy ja na jakiś duży festiwalowy gig i byłoby pozamiatane. Na chwilę obecną pozostaje nam zadowolić się tym, co można odegrać na małych i średnich koncertach.
Ciekawie i inaczej niż reszta brzmi m.in. "Only The Dead Will See The End Of War". Bliskowschodnia melodyka jest tu jednak bardziej subtelna niż u zespołów pokroju Nile czy Melechesh, gdzie jest ona niekiedy przesadnie eksponowana z całym arsenałem egzotycznych instrumentów, których nazw nie odważyłbym się nawet wymówić. Jak to ocenisz? Chyba znów chodzi o odpowiednie proporcje...
- Dokładnie. Nie należy przesadzać z cukiereczkami, bo się można do nich znudzić. Odpowiednio zagrany akcent, w odpowiednim miejscu, doskonale wypełni całość. Na takie smaczki potem się czeka słuchając po raz któryś kawałka. Widocznie są kapele, które ładują, co i gdzie się da. Pytania tylko, po co?
Numer tytułowy opatrzyłeś tekstem po polsku i muszę przyznać, iż wyszło to bardzo naturalnie. Nie jest to czasami pierwszy tego rodzaju eksperyment w historii Pandemonium?
- Pierwszy, pierwszy, ale chyba nie ostatni. Przyznam szczerze, że eksperyment ten w stu procentach się powiódł. Chciałem jasno i wyraźnie powiedzieć, co mam do powiedzenia i taka forma okazała się najlepszą. Już mi szepczą w głowie głosy, co i jak zrobić na nowej płycie, ale na razie o tym sza...
Czy zmiany składu, jakie w ostatnich dwu latach dokonały się w Pandemonium miały swój wpływ na brzmienie tej płyty?
- Nie zmieniałem składu w Pandemonium od pięciu lat. Teraz wyautował się nam na własne życzenie Szymon. Ale skoro wyniósł się na koniec świata, to w sumie go rozumiem. Jeździć na próbę 500 km w jedną mańkę to średnia przyjemność. Ale jak wiadomo nie ma ludzi niezastąpionych. Na finał należą mu się podziękowania za włożoną pracę i genialne bębny, jakie zrobił na "Misanthropy".
Czy - zdecydowanie trafny - wybór ViriamArt Studio podyktowany był w głównej mierze logistyką, jego bliskością?
- Wszystkim. Wszystkim był podyktowany ów wybór. Mógłbym nic nie pisać o tym studio. Wystarczy posłuchać po prostu "Misanthropy" i wszystko mamy jasne. Nadmienić tylko mogę, że w Viriam Art robi się nie tylko muzykę "metalową". Piotrek Tyszkiewicz (właściciel studia) jest specem od wszystkiego, więc z czystym sercem mogę polecić każdemu jego umiejętności, warsztat, pomysłowość itd.
Płyta ukazała się w barwach Pagan Records. Dwa poprzednie albumu sygnowane były logiem Mystic. Z czego wynikała ta zmiana?
- Nic nie trwa wiecznie i nasz czas w Mystic po prostu dobiegł końca. Na horyzoncie pojawił się wówczas Godz Ov War Productions, a potem Pagan Records. Myślę, że ten mariaż się udał. Chociaż na owoce naszej dość krótkiej, aczkolwiek treściwej współpracy, będziemy musieli jeszcze chwilę poczekać.
Pomysł okładki jest twojego autorstwa. Jest ona w swym wyrazie ascetyczna, a jednocześnie "kompletna" i niepokojąca... Mówił ci już ktoś, że przypomina nieco dzieła Gigera?
- Jesteś pierwszym, który mi walnął taki komplement. Nieskromnie przyznać muszę, że rzeczywiście cover mi się udał. Im częściej się w to wpatruję, tym bardziej mnie ten obraz fascynuje. Myślę sobie, że album od A do Z jest kompletny i zamknięty. Zarówno w warstwie lirycznej, muzycznej i graficznej. Czegoż chcieć więcej?
Płyta już jest. Będą koncerty, może trasa?
- Jesienią 2012 planujemy weekendową "trasę" po kraju. Będziemy na bieżąco informować was o tym i owym. Więc miejcie oczy otwarte.
Dzięki za rozmowę.