"Rytm kroku wielbłąda"

Camel to jeden z najsłynniejszych zespołów w nurcie rocka progresywnego. Płyty „Snow Goose”, „Dust And Dreams” i „Harbour Of Tears” to klasyka gatunku. Wiosną tego roku na rynek trafił ostatni album grupy „Rajaz”, a 13. września Camel rozpoczął trasę koncertową po Polsce. Ze tej okazji z Andym Latimerem, frontmanem grupy rozmawiał Konrad Sikora

article cover
INTERIA.PL

Właśnie wróciliście z koncertów w Japonii, jak wam się tam grało?

Było fantastycznie. Przeszkadzała nam trochę pogoda, bo było bardzo gorąco. Poza tym Japończycy zawsze wspaniale reagują na naszą muzyką i tak było tym razem. Bardzo miło wspominamy te koncerty.

Od ukazania się płyty „Rajaz” upłynęło już parę miesięcy. Czy jesteś zadowolony z przyjęcia jej przez fanów?

Tak. Płyta bardzo się spodobała. To jest dla mnie bardzo osobista płyta i nieco przytłaczająca. Spotkałem się z różnymi reakcjami fanów, niektóre z nich bardzo mnie zaskakiwały, ale w sumie jest tak jak przy każdej poprzedniej płycie. Za każdym razem przesuwamy naszą muzyką pewne granice i tak było tym razem. Dlatego niektórym pewne rzeczy nie przypadają do gustu, a innym wręcz przeciwnie.

Czy przy nagrywaniu tej płyty odczuwałeś jakąś presję wywołaną sukcesem, jaki odniósł album „Harbour Of Tears”?

Szczerze mówiąc to nie. Każda następna płyta, którą nagrywamy, przynosi ze sobą własną presję niezależną od poprzedniej. Znacznie bardziej byłem zestresowany kiedy nagrywaliśmy „Dust And Dreams”. Mieliśmy wtedy siedem lat przerwy. Bałem się, jak zostanie przyjęty i bardzo się denerwowałem. Kiedy okazało się, że powrót był udany, nagrywanie „Harbour Of Tears” było znacznie łatwiejsze. Za każdym razem chcemy zrobić coś lepszego. Oczywiście, kiedy nagrało się płytę, która stała się bardzo popularna, gdzieś tam w świadomości pojawiają się obawy, czy uda się ten sukces powtórzyć. Ale przy „Rajaz” zbytnio nam to nie przeszkadzało. Przy tej płycie dużo eksperymentowaliśmy i bardzo przyjemnie nam się pracowało. Następny album na pewno będzie inny.

Ostatnie dwie płyty mają formę koncepcyjnych albumów. Skąd wziąłeś pomysł na temat dla „Rajaz”?

Colin dał mi książkę, dzięki której odkryłem słowo „rajaz”. Wtedy zacząłem się zagłębiać w jego znaczenie i zacząłem myśleć o tym, jak niesamowitym zjawiskiem jest to, że ludzie potrafią pisać muzykę, piosenki, wiersze zgodnie z rytmem kroku wielbłąda. Ma to im pomóc szczęśliwie dotrzeć do celu swej długiej pustynnej podroży. To naprawdę mnie wciągnęło. Za każdym razem, kiedy piszę taki concept-album, zamieniam się w badacza i staram się jak najbardziej zorientować w danym temacie. Jednak pod tym tematem kryje się coś głębszego. Ten album tak naprawdę opowiada o tym, co dzieje się w moim osobistym życiu, o wszystkim, co dzieje się wokół mnie. To normalna rzecz, kiedy się starzejesz – zaczynasz myśleć o tym, co było, czego nie było, co będzie i czego nie będzie. Zaczynasz wszystko podsumowywać. Ten album opowiada więc o moich różnych doświadczeniach i związkach, w które byłem zaangażowany.


Skoro spoglądasz w tył, powiedz, jaki był najlepszy i najgorszy moment w twojej karierze?

To bardzo ciekawe, a zarazem trudne pytanie. Dobrych było wiele. Najmilej wspominam moment, kiedy wydaliśmy „Snow Goose” i zaczęliśmy odnosić sukcesy oraz gdy udało nam się - pomimo wielu problemów - wydać „Dust And Dreams”. Byłem wtedy bardzo dumny z tego, co robię. Najgorsze momenty przeżywałem natomiast wówczas, kiedy od zespołu odchodzili Doug, Andy i Pete. To były dla mnie bardzo smutne chwile. Z nimi przeżyłem naprawdę wspaniałe chwile. Zanim przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych, gdy szukałem wydawcy dla „Dust And Dreams”, przeżyłem wiele przykrych chwil. Żadna duża firma nie chciała wydać tej płyty. Byłem bardzo zawiedziony. Przez ponad rok nic nie robiłem, byłem załamany. To było straszne.

Czy to, że mieszkasz w USA, a Colin Bass w Niemczech, nie przeszkadza wam w tworzeniu muzyki?

To właściwie jest bez znaczenia. Ale byłoby znacznie przyjemniej, gdybym mieszkał bliżej. Teraz prawie codziennie do siebie dzwonimy, wysyłamy e-maile lub faksy – więc jesteśmy w stałym kontakcie. Jednak czasami z Colinem mamy ochotę siąść razem i pograć dla siebie, ale to jest, niestety, niemożliwe. Musimy więc dobrze się organizować. Brakuje mi trochę funkcjonowania w zespole na normalnych zasadach, ale cóż zrobić, tak się wszystko ułożyło, więc trzeba sobie z tym jakoś radzić. Teraz nie musimy sobie wysyłać niczego zwykłą pocztą, bo istnieją komputery. Nie jest to idealne rozwiązanie, ale w jakiś sposób oswoiliśmy sobie te maszyny i staramy się jak najlepiej wykorzystać to, jakie dają nam możliwości.

Czy po tylu latach grania wciąż uważasz się za muzyka grającego rock progresywny?

Kolejne interesujące pytanie. Szczerze mówiąc nie wiem, jak zdefiniować muzyka grającego rock progresywny. Jesteśmy przyporządkowani tej kategorii i w sumie się z tym zgadzam. Jeżeli tak na to patrzeć, to wciąż jestem muzykiem progresywnym. Jednak granice, gdzie zaczyna się i gdzie kończy rock progresywny, są bardzo niejasne, często się zacierają. Dla jednych to ciągłe zmiany tempa, melodii, dla innych długie gitarowe solówki. My zawsze graliśmy tak samo, a czasami podpadamy pod tę kategorie mniej lub bardziej. To wszystko to rzecz względna. Nie wiem, czy nadaję się, aby być przedstawicielem klasycznego rocka progresywnego. Na pewno mógłbym, ale nie wiem, czy chcę. Interesują mnie eksperymenty z nowymi formami muzyki. To stanowisko samo w sobie już nosi znamiona progresywności. Ktoś jednak może powiedzieć, że nic tak naprawdę nie jest progresywne, bo wszystko już kiedyś było, wszystko już zagrano. Uważam jednak, że jako zespół grający mimo wszystko typową brytyjską muzykę, jesteśmy zespołem progresywnym i za takiego muzyka nadal się uważam.


Uważasz, że amerykańska odmiana rocka progresywnego różni się od europejskiej?

Tak. Wydaje mi się, że Amerykanom czegoś brakuje. Kiedy byłem mały, co niedzielę śpiewałem w kościelnym chórze. Przeniknąłem angielską tradycją. Kiedy zacząłem słuchać Beatlesów, przesiąknąłem angielską muzyką. Europejczycy są chyba bardziej uduchowieni.

Czy to, że mieszkasz w Stanach, ma wpływ na muzykę, którą piszesz?

Chyba nie. Słucham dużo różnej muzyki w Stanach, ale rzadko włączam radio i telewizję. Nie za bardzo więc wiem, co się dzieje w tamtejszej muzyce. Z drugiej strony nie wiem też, co się dzieje w Europie. Jestem nieco zdany na siebie i po prostu chodzę do sklepu i kupuję różne płyty.

Colin dość aktywnie pracuje solowo. Czy ty też zamierzasz rozpocząć karierę solową?

To doskonałe pytanie. Chciałbym nagrać solowy album. Praca z Camel narzuca na mnie pewne ograniczenia. Komponuję dużo różnego materiału. Jego spora część nie może być wykorzystana na płytach tego zespołu, ponieważ nie mieści się w jego stylistyce. Nagranie solowej płyty daje mi większą wolność, nie musze się przejmować żadnymi stylistycznymi ograniczeniami. Nie mam pojęcia, czy to się zdarzy. Nie mogę powiedzieć, że tak się stanie, albo że tak się nie stanie. Na razie jestem na trasie z Camelem. Gdy ją skończymy, prawdopodobnie wydamy płytę koncertową i kasetę wideo. Wiosną przyszłego roku udajemy się na koncerty do Ameryki Południowej, a do tego pracuję już nad nową płytą Camel.

Możesz coś o niej powiedzieć?

Mam już gotowe trzy lub cztery utwory. Jestem w takim ciągu, że chcę go jak najlepiej wykorzystać. Im staję się starszy, tym więcej mam pomysłów i tym więcej chcę zrobić. Nie mam jeszcze żadnego tematu przewodniego dla tej płyty. Równie dobrze może się okazać, że te nowe utwory w ogóle się na niej nie znajdą. Tak też już się zdarzało.

Co myślisz o Internecie?

To wspaniałe medium i drzemie w nim jeszcze dużo nie odkrytych możliwości. Niesie jednak ze sobą pewne zagrożenia. Denerwuje mnie to, że ludzie mogą za darmo ściągnąć sobie z sieci całe płyty. To jest groźna dla takiej firmy jak nasza, wydająca tylko nasze płyty. Jeśli większość fanów Camela ściągnie sobie nasz następny album za darmo z sieci, to my pójdziemy z torbami, nie będziemy mieli za co żyć. Mam nadzieję, że ludzie zdają sobie z tego sprawę, a jeżeli jeszcze tak nie jest, to zdadzą sobie z tego sprawę. Kiedyś za wielkie zagrożenie uważano kasety magnetofonowe, a nic wielkiego się nie stało. Być może więc dojdzie do takiej sytuacji, kiedy znajdzie się jakieś rozwiązanie i wszystko będzie działać na naszą korzyść. Pożyjemy, zobaczymy.


Jaki materiał zaprezentujecie podczas koncertów w Polsce?

Zanim ruszyliśmy w trasę, na naszej internetowej stronie poprosiłem fanów, aby wytypowali 10 utworów, które chcą usłyszeć. Z tego powstała lista piosenek, które zagramy w pierwszej części. Część druga to coś interesującego i nowego dla mnie. Będzie to taki mini koncert akustyczny. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie zdradzę jednak wszystkich szczegółów, bo to popsuje niespodziankę. Przyjdziecie, to usłyszycie.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas