"Rock'n'roll to nie jest Biblia"

Z okazji 15-lecia istnienia Wilków pod koniec 2007 roku do sklepów trafił pokaźny box ze wszystkimi płytami formacji Roberta Gawlińskiego. Wydawnictwo, skierowane w stronę najwierniejszych fanów, zawierało także niepublikowane wcześniej kompozycje zespołu i inne muzyczne rarytasy. Fonograficzne podsumowanie dotychczasowej kariery Wilków było dobrym powodem, by poprosić Roberta Gawlińskiego o wyrażenie opinii na temat dotychczasowej historii jego zespołu. Z liderem Wilków rozmawiał Artur Wróblewski.

Robert Gawliński - fot. Tomek Piekarski
Robert Gawliński - fot. Tomek PiekarskiMWMedia

Boks to podsumowanie kariery Wilków. Jaki obraz zespołu rysuje to wydawnictwo?

Właściwie to prawdziwy i pełen obraz zespołu. Tu nie ma jakiegoś wyszczególnionego okresu, są wszystkie płyty, które wydały Wilki. A oprócz tego są płyty z teledyskami i koncertami oraz dwa albumy z rzadkimi utworami, archiwalnymi materiałami, które właściwie chyba najlepiej przedstawiają zespół.

To są materiały skierowane w stronę fanów, bo ciężko powiedzieć, że są to nasze najwybitniejsze dokonania... Są tam na przykład zarejestrowane nasze potknięcia, zwłaszcza na pierwszej płycie, dokumentującej pierwszy okres działalności zespołu. A wtedy historia Wilków obfitowała w bardzo rock'n'rollowe działania... Chodziło po prostu o inne rozumienie istoty koncertów. Więcej skandalu i podróży z publicznością w jakieś dziwne rejony, dużo improwizacji, a mniej - powiedzmy - odgrywania materiału i grania porządnego i solidnego, przynajmniej według miar przeciętnego słuchacza.

A jak pan wspomina słynną "wilkomanię" z początku lat 90.? Pamiętam, że u mnie na osiedlu tylko w jednym przypadku przestawało się rozmawiać o piłce nożnej - kiedy Wilki przyjeżdżały do Krakowa na koncert (śmiech).

(śmiech) Wtedy byliśmy bardzo młodymi i szczęśliwymi ludźmi. Rzekłbym nawet, że zbyt szczęśliwymi. Prawdę mówiąc w tym pierwszym okresie Wilki nie były przygotowane do grania takich wielkich koncertów. Zresztą Polska nie była w ogóle przygotowana na takie koncerty. Pamiętam jakie warunki organizatorzy zapewniali wtedy na dużych koncertach. To jest w żaden sposób nieporównywalne nawet z tym, co obecnie mają początkujący młodzi muzycy. Jakiś rozwalony sprzęt, który jeździł wcześniej po Rosji (śmiech).

Było bardzo ciężko odtworzyć brzmienie z płyty, właściwie było to niemożliwe. Dlatego wymyśliliśmy taki patent, że będziemy improwizowali, grali zupełnie inne wersje piosenek, które ludzie już znali z radia. To nam nawet odpowiadało, bo nas rozwijało i bawiło. Do tego dochodziło jeszcze - powiedzmy - duże skażenie organizmu różnymi substancjami, co czasami dawało bardzo złe rezultaty (śmiech).

Właśnie, Wilki były znane nie tylko z przebojów i wyprzedanych sal koncertowych, ale naprawdę rock'n'rollowego stylu życia...

Nie przesadzajmy, zresztą myślę, że człowiek aż tak bardzo się nie zmienia. (chwila ciszy) Na obronę tej tezy powiem, że żyjąc tak intensywnie, jak żyliśmy przez te 15 ostatnich lat, doświadczenie skumulowane przez ten okres jest ogromne. Mogę nawet zaryzykować tezę, że pierwsze kilka lat Wilków żyliśmy tak szybko, jakbyśmy przeżyli 20. Na pewno są przemyślenia... To dało spore odbicie po tym, jak spotkaliśmy się z Wilkami po "come backu". To właściwie było jak spotkanie rodziny. Znaliśmy się na wylot, pomimo tego, że nie widzieliśmy się przez 5 lat.


Jeżeli jesteśmy przy muzykach Wilków... Proszę mi powiedzieć który skład był najwybitniejszy artystycznie?

Ja myślę, że... Hmmm, ciężko jest to powiedzieć. Wydaje mi się, że bardzo udaną muzyczną "mieszanką" był układ - powiedzmy - amatorki z total zawodowcami, to był skład który nagrał pierwsza płytę Wilków. Wszyscy mówili, że to było bardzo udane połączenie rutyny z młodością. Późniejszy skład z Marcinem Szyszko, Brunem [Markiem Chrzanowskim - przyp. AW], Mikisem [Cupasem - przyp. AW] to był skład przejściowy. My wtedy dopiero uczyliśmy się grać tego, co nagraliśmy. Nie byliśmy ograni...

Dopiero po płycie "Przedmieścia" zrozumieliśmy, że trzeba przysiąść i tak z pół roku solidnie poćwiczyć. Później okazało się, że wystarczył miesiąc naprawdę ciężkiej pracy i nagraliśmy moim zdaniem nasz najlepszy album - koncertowy "Acousticus Rockus". Ja mam do tej płyty szczególny sentyment, tamten moment artystycznie bardzo mi odpowiadał.

Należy też pamiętać o tym momencie, kiedy graliśmy z Marcinem Ciempielem. On wniósł bardzo dużo czegoś takiego fajnego rock'n'rollowego, ożywczego do Wilków - myśle tu o płycie "Watra". Bardzo miło wspominam ten moment.

Tak naprawdę ciężko jest mi powiedzieć, który skład był tak najbardziej twórczy. Myślę natomiast, że najbardziej... opiniotwórczym składem był skład z którym nagrałem album "4". To był moment "come backu", "Baśka", "Urke". Ludzie byli wtedy wobec nas bezkrytyczni, dziennikarze też. Bardzo nas wtedy zaskoczyło, że wszyscy się cieszą, że Wilki wróciły. To było bardzo miłe.

Wspomniał pan "Baśkę"... Jakie są tak naprawdę Wilki? Bardziej "Son Of The Blue Sky" czy bardziej "Baśka"?

Dla mnie Wilki są i tym, i tym. Nawet ostatnio na koncertach gramy "Son Of The Blue Sky" i "Baśkę" na bis. Zgadzam się, że być może to są dwie różne piosenki. Ale proszę pamiętać także o tym, że na drugiej płycie "Przedmieścia" była taka piosenka, która nazywała się "N'Avoie" i to był taki rodzaj również poluzowania, żeby się nie napinać za mocno. W końcu rock'n'roll to nie jest Biblia. Wiesz, z wiekiem przychodzą takie refleksje, że jak człowiek za bardzo się napina, to mu za dobrze to jakoś nie wychodzi na zdrowie. Ani jemu, ani jego fanom. Ja na każdej płycie proponowałem także piosenki, które były luźniejsze. Nawet później, kiedy nagrywałem solowe płyty, które w warstwie tekstowej były poważniejsze od płyt Wilków, to śpiewałem takie piosenki, jak "Nie stało się nic" czy "Kwiaty jak relikwie". Takie, które pozwalają człowiekowi trochę odetchnąć i pobujać się... Trochę pocieszyć się światem, nie tylko szukać refleksji, przeżyć związanych z muzyką i tekstem. Muzyka ma wiele odcieni i obliczy. A "Son Of The Blue Sky" i "Baśka" to piosenki równoważne, obie są siebie warte. Także pod względem "hitowości" są na tym samym poziomie.

Poza tym te płyty... Pierwsza płyta po "come backu" jest bardziej dojrzała. Na pewno zmieniłem się także w warstwie tekstowej. I tu nie chodzi o to, czy piszę poważne czy mniej poważne teksty.


Wydaje mi się, że moje teksty są teraz mniej mistyczne. Jestem w takim momencie od 5-6 lat, że bardziej interesuje mnie język potoczny. To mnie inspiruje. W ogóle zacząłem się uczyć pisać takim językiem, a to przypadło akurat na pierwszą płytę po powrocie. Choć na tym albumie są też piosenki bardziej - powiedzmy - pojechane.

Odpowiadając na to pytanie generalnie, to powiem, że te dwie piosenki to dwa wcielenia Wilków. Wiesz, dwa razy się nie da wejść do tej samej wody. Jeżeli ktoś lubi Wilki z pierwszego okresu, to ma tak jak ja mam z U2. Ja lubię U2 do "Rattle and Hum", a od tej płyt nie lubię już U2. Ale doceniam i rozumiem, że oni musieli się zmienić, przejść pewną drogę... Ale takie U2 już mi mniej odpowiada i dopiero od "All That You Can't Leave Behind" znowu do nich "wróciłem". Poza tym cały czas śledzę karierę Bono, bo przecież to jest niemożliwy człowiek (śmiech).

Ale wracając do muzyki, to wydaje mi się, że tak samo jest z Wilkami. Pierwsza płyta Wilków to była bardziej moja płyta solowa niż płyta Wilków. Bo zespół wykrystalizował się dopiero w składzie z Mikisem, Marcinem Szyszką, Brunem, Andrzejem Smolikiem... Wcześniej jeszcze były rockowe poszukiwania na albumie "Przedmieścia", ale to też już były Wilki. Właściwie od tego momentu można tak w pełni mówić o Wilkach. A pierwsza płyta... To jest oczywiście płyta Wilków, ale to był taki skład... Właściwie został z niego tylko Mikis, więc trudno tu mówić o kontynuacji.

Chciałbym jeszcze porozmawiać o "Son Of The Blue Sky". To jest dla mnie taki utwór, który - nie tylko ze względu na angielski tekst - mógł zrobić prawdziwą karierę na Zachodzie...

Na pewno ta piosenka mogła zrobić karierę nawet w Ameryce, bo w Europie to nie jest aż takie trudne jakby się wydawało. Wiem, że wiele osób tak myśli o "Son Of The Blue Sky". Może nie powinienem tego mówić, bo sam tego nie dokonałem, ale tak naprawdę wydaje mi się, że to nie jest kwestia dobrych piosenek. To jest kwestia spędzenia na przykład w Niemczech czy Anglii 5 lat, poznania odpowiednich ludzi. Mając więcej szczęścia być może wystarczyłby rok.

Ale to jest właśnie metoda - trzeba poznać ludzi z tamtych wytwórni. I oni jak usłyszą coś dobrego to bardzo chętnie to wezmą. To nie jest jakby się wydawało takie trudne. Ale to jest jedyna droga. Tam trzeba zamieszkać, tam trzeba grać, trzeba poznać mentalność tej publiczności... To jest w dużej mierze kwestia prywatnych kontaktów, a nie oficjalnie prowadzonych negocjacji.

Polskie wydawnictwa płytowe nie mają żadnego celu, by artysta robił karierę za granicą, gdyż wtedy artystę przejmie menedżment i filia zachodnia. Zatem oni oczywiście nie chcą pozbywać się kury znoszącej złote jajka. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Tak to mniej więcej wygląda. Specjalnie o tym mówię, bo być może przeczytają to młodzi ludzie i dowiedzą się, że nie tędy droga. Podpisanie kontraktu z majorsem wcale nie oznacza, że to już jest sukces europejski.


Podszedłem do tego bardziej idealistycznie patrząc jedynie na niewątpliwy muzyczny potencjał "Son Of The Blue Sky"...

Rozumiem. Ja być może w inną stronę rozwinąłem swoją odpowiedź, ale chciałem podkreślić tę kwestię. Oczywiście, że masz rację, ale Wilki mają dużo takich piosenek. Nie chcę sobie kadzić, ale wydaje mi się, że mam talent, by raz na parę lat napisać taką piosenkę, która podobałaby się na całym świecie.

Zresztą powiem ci, że mój kolega z Niemiec, który pracuje w wytwórni usłyszał takie rzeczy, jak na przykład "Urke", "Here I Am" czy nawet piosenki z moich solowych płyt, to był bardzo zdziwiony, że nikt tego nie chce sprzedać poza Polską. Mało tego, wymienił kilka takich piosenek, że byś się nawet tego nie spodziewał. "Jasne ulice", "Amiranda" albo "O sobie samym", choć akurat tej piosenki nie wyobrażam sobie w wersji niemieckiej (śmiech). Może szybciej po angielsku.

Tam śpiewanie po angielsku jest normalne. U nas niestety nie, co wydaje mi się jest takim wyrazem naszej zaściankowości. Z drugiej strony jesteśmy jeszcze młodym krajem, więc mamy prawo mieć takie patriotyczne podejście. Zatem w tej kwestii nie mam do końca zdania, ja mogę śpiewać i po polsku, i po angielsku. A skoro jest większe zapotrzebowanie na teksty polskie, to ja je z przyjemnością piszę.

We Francji jest nawet prawna regulacja dotycząca śpiewania w ojczystym języku.

Tak, ale Francuzi mają jeszcze więcej z komunistów niż my (śmiech).

Jeżeli jesteśmy już przy tekstach, to proszę mi powiedzieć z którego jest pan najbardziej dumny?

Hmmm... Myślę, że takich jest kilka. Takich, które być może są bardziej istotne dla mnie, niż dla moich fanów. Ja na przykład bardzo lubię piosenkę "Bogowie zimni jak kamień" z ostatniego okresu. Bardzo udaną rzeczą jest "Ja ogień Ty woda", która przez sympatyków zespołu została przyjęta dosyć chłodno i "Here I Am" ją natychmiast skasowało. Co ja mogę jeszcze wymienić? Z pierwszej płyty lubię na przykład tekst od "Erolla", do "Z ulicy Kamiennej", do "Uayo". Nie były to poza "Erollem" piosenki, które były promowane jako single w radio. Z ostatnich rzeczy bardzo lubię tekst do piosenki "Zostać mistrzem" i uparłem się, by ten utwór trafił na singel (śmiech).

Na koniec chciałbym jeszcze spytać o album solowy, nad którym pan pracuje. Bo z tego co wiem Wilki robią sobie przerwę...

To nie jest przerwa, my cały czas gramy koncerty. Z tym, że często są to tak zwane koncerty zamknięte. Zresztą w zimie w Polsce się ciężko gra, niewiele jest fajnych klubów z żywą muzyką na powiedzmy 700-1000 osób. Powiem szczerze - ja już czuję się trochę wiekowy, by jeździć po Polsce w zimie na koncerty (śmiech). Trochę lenistwo przeze mnie przemawia, nie będę tego ukrywał.


Natomiast takie eventy, jako szef drużyny Wilków - że tak powiem - akceptuję, tak dwa razy w miesiącu. To jest kwestia pensji dla zespołu, ekipy technicznej. Czegoś normalnego na przeżycie zimy. W tym roku trasę zaczynamy w Londynie, na początku kwietnia, a rozpędzamy się na dobre w maju. Jedziemy z jedną aparaturą, będziemy grać na jednej scenie, chcemy żeby te koncerty naprawdę fajnie brzmiały. Gramy aż do lipca. Później wakacje. A w międzyczasie będę pracował nad solową płytą.

A jak muzycznie będzie prezentował się ten album?

Nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów Na pewno będzie to album bardzo eklektyczny. A ja takiej płyt właśnie potrzebowałem, bo ostatnio z Wilkami staraliśmy się nagrywać płyt spójne. Bardzo życzyłbym sobie, by ta płyta miała wiele prostoty i szlachetności. Mało instrumentów, ale grających istotne partie. Chciałbym, by cały album brzmiał bardzo kameralnie.

A co z nową płytą Wilków?

Nie chcę wybiegać tak daleko w przyszłość. Na pewno nagramy następną płytę, ale zacznę o tym myśleć nie wcześniej niż na wiosnę przyszłego roku.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas