"Psy szczekają, karawana idzie dalej"
W 2010 roku Hate obchodził 20. urodziny. Od epigonów amerykańskiego death metalu z początku lat 90. po śmiałe eksperymenty na styku różnych stylów w nowoczesnym wydaniu z XXI wieku, choć bez utraty pierwotnej agresji - droga, którą w ciągu ostatnich dwu dekad przebył warszawski zespół, jak sam przyznaje w rozmowie z Bartoszem Donarskim Adam The Frist Sinner (wokal / gitara), była długa i dość kręta.
Okazją do przyjrzenia się dzisiejszemu obliczu Hate stał się album "Erebos", siódma płyta formacji, na której znów postanowili zredefiniować własne brzmienie, by z dźwiękowego wirażu raz jeszcze wjechać na długą prostą.
Mając w pamięci "Anaclasis", a przede wszystkim poprzedni album "Morphosis", zawrócenie z drogi coraz głębszego samookreślania własnego stylu Hate nie wchodziło raczej w rachubę. W tym układzie "Erebos" jest kolejnym etapem w rozwoju brzmienia waszego zespołu. Mam wrażenie, że od dłuższego czasu najważniejsze w Hate jest wychodzenie z czymś nowym, zaskakiwanie, odmowa stania w miejscu, czemu ekstremalne granie służy jedynie za punkt wyjścia, swego rodzaju platformę, na której harcujecie do woli. Zresztą, drogi powrotnej do pierwotnych schematów chyba już nie ma?
- Nigdy nie mów nigdy! Ale poważnie, powrotu nie ma i nie będzie. Chcemy rozwijać się w różnych kierunkach, odkrywać siebie na nowo, redefiniować nasz styl na każdej kolejnej płycie. Tylko wtedy bycie muzykiem jest ciekawe i pasjonujące. Zamiast ciągłego klepania tych samych schematów, chcemy proponować nowe brzmienia, odważne połączenia stylów itd. Ale nie chodzi tylko o muzykę. Chcemy rozwijać się jako ludzie i artyści, tak aby to co robimy nigdy nie było dla nas nudne i zawsze nas bawiło. W przeciwnym razie, granie w zespole staje się tylko wyrobniczą pracą, pozbawioną znaczenia pustą pozą.
Wbrew oczekiwaniom niektórych "przyjaźnie nastawionych", na "Erebos" wcale nie udajecie Behemotha, nie poszliście też elektroniczną ścieżką ku zatraceniu, jak - nie przymierzając - Samael, nie staliście się również black / deathmetalową wersją Rammstein. Prawdę mówiąc z określeniem zawartości tej płyty mam niejaki kłopot. Ten brak komfortu w jasnym definiowaniu dzisiejszego stylu Hate, dobrze odzwierciedla wasze muzyczne aspiracje. Swoją drogą, gdzie umiejscowiłbyś "Erebos" na tle ostatnich dokonań Hate?
- Dla mnie ta płyta jest konsekwentnym rozwojem stylu, który zapoczątkowałem na "Anaclasis", czyli mieszanki ekstremalnej muzyki z brudnym, industrialnym brzmieniem i ambientowym tłem. Na "Morphosis" dodaliśmy do tego nieco blackmetalowego charakteru, a nowa płyta dokłada do tego elementy deathcore'a, heavy metalu i coś z atmosfery religijnego black metalu. Jest to styl bardzo pojemny, ale też dość dobrze zdefiniowany.
- Dzisiejszy Hate to ekstremalny metal bez kompleksów, z mistyczną treścią i szeroką perspektywą. Chcieliśmy zrobić płytę zróżnicowaną, której nie dawałaby się łatwo sklasyfikować. Naszym zamiarem było pokazać jak wszechstronnym, a zarazem ekstremalnym zespołem obecnie jesteśmy. Myślę, że to się udało i mam nadzieję, że ludzie podzielą ten pogląd.
Immanentną cechą muzyki Hate nadal pozostaje jednak death metal, choć jest on tylko jednym z elementów całości, na co nie bez wpływu pozostaje twój wokal, wciąż osadzony w manierze deathmetalowego growlingu. Czy w tej materii nie warto by spróbować czegoś innego?
- Myślałem o tym, i nawet chcieliśmy nagrać partie czystego wokalu tu i ówdzie, ale ograniczył nasz czas, który byłby potrzebny na eksperymentowanie z takimi aranżacjami. Sesja przebiegała z początku dość nerwowo, bo weszliśmy do studia dosłownie trzy dni po powrocie z amerykańskiej trasy z Hypocrisy. Byliśmy dość zmęczeni samymi koncertami, jak i zmianą czasu. Minęło kilka dni zanim dotarło do nas, jak poważne zadanie przed nami stoi i jak bardzo musimy się skoncentrować. Na szczęście prawie cały materiał powstał przed trasą (łącznie z preprodukcją), więc dokładnie wiedzieliśmy, co chcemy nagrać i jak osiągnąć najlepszy efekt. Do pomysłu z czystymi partiami wokalnymi na pewno kiedyś wrócimy.
Kolejnym wyróżnikiem "Erebos" jest bez wątpienia jego deathcore'owy powab, że tak to ujmę. Przysadzisty groove, podobny do tego, co robią zespołu pokroju Converge czy Despised Icon, odnaleźć można w co najmniej kilku utworach z waszej nowej płyty (w tym na "Trinity Moons", "Transsubstance"). To chyba coś nowego?
- Zdecydowanie tak. Chcieliśmy, aby na "Erebos" znalazło się więcej groove'owych fragmentów niż na naszych poprzednich albumach. Są to utwory utrzymane w jednym tempie, dzięki czemu mają bardziej transowy charakter. Oczywiście dochodzi też w nich do zmian rytmu, ale w obrębie tego samego tempa, dzięki czemu nie brzmią monotonnie.
- Przy okazji, "Trinity Moons" to najbardziej "zły", i zarazem "diaboliczny" numer na płycie. Traktuje o człowieku opętanym obsesją o utracie własnej tożsamości. W pewnym momencie dociera do niego, że jest to postępująca choroba umysłowa. Prawdopodobnie schizofrenia. Kiedy odkrywa, co mu jest, zaczyna (w bólu i desperacji) mordować ludzi wokół siebie. Stara się za wszelką cenę dowiedzieć czy naprawdę żyje, ale cokolwiek zrobi, coraz głębiej pogrąża się w szaleństwie, aż do całkowitej utraty tożsamości i kontaktu ze światem.
Niejako w kontrze do ciężaru, mamy tu też takie utwory jak "Wrists", który - gdyby nie jego nieco astralny klimat - mógłby stanowić świetny suplement do... "Guitar Hero: Metallica". Nie sądzisz, że czasami na tej płycie robi się bardzo klasycznie? Podobne wrażenie mam także słuchając utworu tytułowego (wyjąwszy przyspieszenia).
- To są bardzo koncertowe numery. Mają prostą strukturę i dzięki temu dobrze wypadają na żywo. Ale ich przesłanie jest bardzo radykalne. "Erebos" traktuje o zagładzie świata, swoistym zamachu na ludzkość. "Wrists" to numer o rytualnym samobójstwie, pełen radykalnych sformułowań - przy okazji utwór monumentalny, coś w rodzaju hymnu. Grywamy go na koncertach od jakichś dwóch lat. W tym czasie miał on kilka wersji; na koniec dodaliśmy do niego sample autorstwa Lestatha, które nadały mu bardzo pompatyczny charakter. Ludzie z wytwórni, kiedy przesłuchali cały materiał, uznali, że "Wrists" jest najlepszym numerem na płycie i postanowili użyć go do celów promocyjnych.
Jednym z najlepszych numerów jest moim zdaniem "Quintessence Of Higher Suffering" z kapitalnie "wirującą" gitarą, która ten utwór o korzeniach w skarbnicy Morbid Angel, zmienia w coś na kształt deathmetalowego Mastodon. Przesadziłem?
- Niekoniecznie! To porównanie mi pochlebia. Mastodon jest jednym z moich ulubionych zespołów z gatunku prog metal. Jeśli tak kojarzy ci się ten utwór, to znaczy, że muzycznie zmierzamy we właściwą stronę!
Solówki to osobny temat do rozważań. Jest bogato i różnorodnie; raz melodyjniej, jak w "Hero Cults"; innym razem bardziej melancholijnie, jak w "Luminous Horizon", gdzie indziej kosmicznie, jak w "Hexagony". Pod tym kątem, to bodaj najbardziej barwny materiał Hate. Co ty na to?
- Partie solowe to mocny element płyty. Prawie wszystkie są autorstwa Destroyera. Ja nagrałem tylko jedno solo w "Hero Cults" i (jako producent płyty) pomagałem w aranżacji kilku innych. Generalnie o solówkach można śmiało powiedzieć, że nie są sztampowe. Niektóre mają ewidentnie progrockowe zacięcie, inne są jakby żywcem wyjęte z heavy metalu. Jest też kilka monumentalnych, porywających pasaży... Prawdę mówiąc nie słyszałem podobnych solówek u żadnej z polskich kapel. Ale może się mylę?
Album ten wyróżnia także, znana wam od pewnego czasu, melodyjność. Ale i z tym nie przesadzacie, podobnie jak nie epatujecie przesadnie elektroniką, zresztą tej drugiej wydaje mi się mniej niż na "Morphosis", ale to ja teraz może się mylę...
- Statystycznie sampli jest więcej niż na "Morphosis", ale najczęściej słychać je w dolnych rejestrach, dlatego nie rzucają się tak bardzo w ucho, zwłaszcza jeśli słucha się na małych głośnikach. Rzecz w tym, żeby znaleźć pewną równowagę między głównymi motywami a tłem, i mam nadzieję, że nam się to udaje. Jeśli chodzi o melodię, to zbyt duża jej dawka nie pasowałaby do płyty o tak mrocznym przekazie jak "Erebos".
Z tego, co czytałem, koncept "Erebos", o ile o takowym można mówić, wydaje mi się zupełnie nowy dla twórczości Hate, umiejscowiony bardziej we współczesnym świecie, w którym człowiek skazany na determinizm otaczającej go rzeczywistości, ku własnej zgubie od tejże rzeczywistości ucieka. Miejsca na okultyzm, że o satanizmie nie wspomnę, to tu już chyba nie ma?
- I tak i nie. W każdym razie satanizm nie jest tu wyrażany wprost. Także świadomie nie używamy znaków takich jak pentagram czy odwrócony krzyż, bo są to symbole często błędnie interpretowane i nadużywane. W przypadku "Erebosa" najbardziej zainspirował mnie temat życia w świecie wirtualnym, wyimaginowanym versus świecie realnym. Wielu ludzi jakich znam jest niewolnikami własnych kompleksów, frustracji, złości, pragnień, lęków i fobii. Mają głowy przeładowane nieprawdziwymi wizjami samych siebie. Kim innym są w życiu, kim innym w internecie, a jeszcze kim innym w swoich marzeniach o sobie samych. Nie widzą granic między tymi trzema postaciami, te granice się zacierają. W końcu są niewolnikami chaosu, który noszą w sobie.
- Nazwałem ten chaos greckim słowem Erebos - czyli głęboki cień. To jest jakby nasze drugie i trzecie "ja", które jest w nas i które nas hamuje, prześladuje. Jest to symptomatyczne dla naszej informatycznej cywilizacji, zdominowanej przez media. Często nie wiemy kim jesteśmy, nie znamy siebie i jesteśmy łatwo sterowalni. O tym traktuje większość tekstów - zagubienie, złość, frustracja, fałszywy image. Poza tym jest wiele odniesień do okultyzmu w wydaniu lucyferiańskim, który to wszystko przenika, podkreślając mistyczne tło naszej egzystencji. W tekstach jest mowa o mistycyzmie chwili, istnieniu poza ciałem itd. Słowo "Erebos" użyte jest także w innych znaczeniach tj. ciemność, ciemna materia, zła strona ludzkiej natury i w końcu - Szatan. Wobec tego, teksty dają się różnie interpretować, i o to mi chodziło.
Z innej beczki. Jak na nazwę Hate przystało, zauważyłem, że wasz zespół ma też własne grono nieocenionych "haterów", których ilość rośnie proporcjonalnie do wzrostu popularności Hate. Jak grasz to samo - źle, jak idziesz do przodu - też źle. Słowem, nie dogodzisz. Myślisz, że to polska specyfika, czy postawa bardziej uniwersalna?
- Myślę, że to głównie polskie zjawisko, choć pewnie na świcie też by się znalazło trochę przeciwników tego co robimy. Wobec tego zjawiska postępujemy zgodnie z zasadą - "psy szczekają, a karawana idzie dalej". Niech sobie różnej maści frustraci wypisują co chcą. Grupa naszych zwolenników rośnie z płyty na płytę i jest to proces, którego nie powstrzyma żadne ujadanie. Co się tyczy zarzutu, że kopiujemy image Behemotha, to powiem tyle: żaden zespół nie ma patentu na używanie uniformów w postaci sukni. Behemoth nie był pierwszym, ani ostatnim. Ja wychodzę na scenę w podobnym uniformie od 2006 roku. Jest to image najbardziej pasujący do ekstremalnego, a zarazem mistycznego metalu, którego reprezentantem jest Hate. Jeśli to komuś nie pasuje, jego sprawa.
Skąd pomysł wznowienia dwu poprzednich albumów? Zwłaszcza, że - no właśnie - starocie to raczej nie są.
- To właściwie nie są wznowienia, ile wydania na innym nośniku. Od dłuższego czasu naszym celem było wydanie płyt w formie winyli. Pierwsze podejście do tematu miało miejsce kilka lat temu, kiedy pewna wytwórnia zaoferowała nam wydanie dyskografii na winylu, ale do podpisania umowy w końcu nie doszło. Jakiś czas później firma Witching Hour zaproponowała nam wypuszczenie dwóch tytułów na czarnych krążkach - "Anaclasis" i "Morphosis". Premiera odbyła się kilka tygodni temu. Myślę, że nowy album także doczeka się wkrótce wersji winylowej.
Niedawno zakończyliście trasę po Polsce, wraz z m.in. Decapitated i Christ Agony. Było miło?
- Zdecydowanie tak. Trasa cieszyła się ogromnym, jak na nasze warunki, zainteresowaniem wśród wyznawców metalu. Organizacja, sprzęt, obsługa - wszystko było na najwyższym poziomie. Na koncertach zagraliśmy także utwory z nadchodzącej płyty i zebrały one dobre recenzje. Była to dla nas udana trasa i z tego miejsca chciałbym podziękować za owacyjne przyjęcie jakie zgotowaliście nam w kilku miastach. Bardzo to doceniamy!
"Morphosis" promował teledysk "Threnody". Czy podobny zabieg planujecie do któregoś z utworów z "Erebos"?
- Planujemy nagranie co najmniej dwóch teledysków do utworów z "Erebosa". Nad pierwszym będziemy pracować już w styczniu i lutym i będzie to prawdopodobnie obraz do numeru "Hero Cults". Następnie zrobimy jeszcze klip do tytułowego "Erebosa" i może do "Quintessence.."? Zobaczymy.
W tym 2010 roku minęła 20. rocznica powstania Hate. Od pierwszych demówek, przez kasetowy klasyk "Daemon Qui Fecit Terram" z Vox Mortis, po profesjonalne teledyski, kontrakt z zachodnim wydawcą, trasy po obu stronach Atlantyku z idolami sprzed lat... Długa to była droga?
- Długa i dość kręta. Ale najważniejsze, że udało mi się wyprowadzić zespół na szerokie wody. Teraz w końcu mamy pewien komfort pracy i możemy realizować większość pomysłów, jakie przychodzą nam do głowy. To fantastyczne uczucie.
Dzięki za rozmowę.